Pisząc o Ashendenie powtarzałem sobie, że muszę zajrzeć do Hitchensa, do tomu jego szkiców Podlega dyskusji. Jakoś się jednak nie złożyło, książki nie miałem pod ręką, zapomniałem. Sięgnąłem więc do niej teraz przeczuwając, że pośród kilkudziesięciu portretów myślicieli i pisarzy mniej lub bardziej poważnych (870 stron) znajdę także uwagi o Maughamie. Łatwo mogłem sobie wyobrazić, że autor W niewoli uczuć nie należy do ulubieńców Hitchensa, ale byłem pewien, że jego wady i śmieszności zostaną odsłonięte bez taryfy ulgowej i, co dużo ważniejsze, z talentem.
Hitchens pisze przekonany o własnej nieomylności, chyba nigdy nie przyłapałem go na tym, aby przyznał się do błędu lub zmienił zdanie. To cecha wspólna sporej grupy pisarzy i niemal wszystkich krytyków, właściwie ich znak rozpoznawczy. Niewielu potrafi jak Julian Barnes napisać po latach szkic zatytułowany Myliłem się co do Forstera.
Hitchens miał swoich pisarzy przewodników, był im wierny, mówił o nich zawsze z podziwem. Nie ulega wątpliwości, że drogowskazem najważniejszym był dla niego George Orwell. I trzeba przyznać, że szkice Hitchensa o Orwellu należą do najciekawszych, najgłębiej przemyślanych. Pozostałe teksty na ogół „podlegają dyskusji”. Ale przynajmniej od razu wiadomo, o co w nich chodzi, co zdaniem Hitchensa zasługuje na naszą uwagę, a co jest, delikatnie mówiąc, pisarskim czy myślowym niedostatkiem. Szkice Hitchensa mają podwyższoną temperaturę, jakby pisane były zawsze w gorączce, zdecydowanie, z przytupem. Bez oglądania się na to, co wypada. Mimo wszystko lubię do nich zaglądać, bo pobudzają umysł. I zawsze wiele się z nich dowiaduję, wyciągając ten czy inny szczegół.
Esejów z tomu Podlega dyskusji nie da się czytać jednym tchem. To trochę pisarski słownik, w którym mieszają się dawni i współcześni bohaterowie (Dickens, Flaubert, Pound, Nabokov), literatura wysoka i popularna (klasycy angielskiej prozy, Harry Potter i Stieg Larsson), myśli poważne i tematy lekkie jak piórko, analizy totalitaryzmów i kartki z podróży. Ale jak zawsze przy okazji takich zbiorów znajdujemy w nich to, czego naprawdę szukamy, byle tylko wiedzieć, gdzie skierować wzrok, jakie pytania zadać. Ciekawość dla ludzi, świata i literatury jest jedynym warunkiem, aby odnieść sukces, czyli czytać z przyjemnością i dla przyjemności.
Jest u Hitchensa szeroka perspektywa, w której ustawia przedmiot swoich rozważań, są wyraziste poglądy, mocne stwierdzenia, uwagi często poza granicą poprawności. Maughamowi wytyka Hitchens brak talentu, pretensjonalność, nudę. Ale tak naprawdę największy kłopot ma z jego homoseksualizmem. Niezdolność w prozie i szaleństwo w życiu to dwie kwestie w szkicu Hitchensa najważniejsze. Może dlatego, że pisze o Maughamie przy okazji jego biografii.
„Biedny stary Willie” ciekawi go prawdziwie jako gospodarz willi na Lazurowym Wybrzeżu, otoczony plejadą skandalizujących artystów życiowy nieudacznik, ginekolog, żołnierz, szpieg i pisarz, starający się ukryć swoje prawdziwe oblicze. Villa Mauresque, między Niceą a Monte Carlo „przyciągała wszelkiej maści darmozjadów, pochlebców i snobów, a biedny Maugham ciągle odkrywał, że jego biblioteka, piwnica z winem i kolekcja antyków padają ofiarą bezczelnych kradzieży”. Bywalcami domu Maughama byli między innymi Noël Coward, Cecil Beaton, Christopher Isherwood, Don Bachardy, Edna St. Vincent Milay i Winston Churchill.
Jeśli Hitchens cytuje Maughama to zawsze, aby go wyśmiać, jeśli ustawia go obok innych pisarzy, to zawsze, aby go poniżyć. „Mamy do czynienia – pisze – z Conradem w tweedach. Wpływ Josepha Conrada na Williama Maughama jest tak wyraźny, że zazwyczaj czytelnik ma ochotę przerwać lekturę, by sięgnąć po prawdziwe źródło inspiracji […]. Urodzony i wychowany we Francji, stracił rodziców, będąc dzieckiem, i od tamtej pory był zdany na łaski skąpych krewniaków i okrutnej zakonnej szkoły z internatem. Zwyczajowa porcja zastraszania, bicia i sodomii okazała się w jego przypadku wyjątkowo brzemienna w skutki […]. Maugham przestrzegał rygorystycznie dyscypliny pracy i produkował na metry trzeciorzędną literaturę. Jeśli podporządkował swój geniusz życiu osobistemu i dobrom materialnym, a nie twórczości, to dlatego, że uznał je za lepszą inwestycję dla takiego talentu, jaki posiadał”.
Gdy Hitchensowi brakuje amunicji do precyzyjnego ostrzału, a zdarza się to wyjątkowo rzadko, jakby dysponował niewyczerpanym arsenałem szyderstwa, sięga po opinie innych, zawsze dobranych tak, aby jeszcze dokręcić śrubę. „Gore Vidal – pisze – jeden z bywalców śródziemnomorskiej wilii pisarza, był zmuszony przyznać, że Maugham odniósł sukces, tworząc dla ludzi, którzy nie mieli pojęcia, że angielski jest językiem zarówno tragedii, jak i komedii”.
Najostrzejsze i pewnie najbardziej niesprawiedliwe jest jednak ostatnie zdanie tekstu Hitchensa, w którym bezlitośnie stwierdza, że Maugham został pod koniec życia uhonorowany za „zasługi dla literatury”, nie zaś za samą literaturę.
Po tej paradzie złośliwości przedstawionej ze swadą, po wielu barwnych szczegółach wydobytych z biografii Maughama trwam jednak przy swoim. Mam bowiem słabość do tego staroświeckiego pisarza, a przede wszystkim do jego książek nienarzucających się, wyciszonych, do średnich temperatur jego prozy.
Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.