"Bohaterowie moich opowiadań to niesłychanie odważni ludzie, dzielnie znoszący przeciwności dnia codziennego i jako autor jestem z nich naprawdę dumny" - rozmowa z Maciejem Bieszczadem
Redakcja Portalu Księgarskiego www.ksiazka.net.pl przedstawia rozmowę z Maciejem Bieszczadem, autorem głośnego zbioru opowiadań pt. "Ulewa". Książkę opublikowały: Oficyna Wydawnicza ATUT z Wrocławia i Instytut Literatury z Krakowa.
Gabriel Leonard Kamiński: Można Pana książkę odbierać jako zbiór opowiadań, ale także jako quasi powieść? Do której opinii Pan, jako autor przychylił by się Pan bardziej, i jaka myśl przyświecała Panu w momencie rozpoczęcia nad nią pracy?
Maciej Bieszczad: Ulewa” to przede wszystkim zbiór opowiadań, czyli każdy tekst można przeczytać w oderwaniu od wszystkich pozostałych, co więcej, opowiadanie te czytane osobno nadal posiadają własną odrębną narrację i opowiadają bardzo konkretne historie. Czytane linearnie rzeczywiście tworzą powieść, są zwartą i mam nadzieję spójną całością, ale właśnie dzięki temu każde z nich nabiera innego, niekiedy zaskakującego sensu. To trochę tak jak z nowo poznanym człowiekiem: z początku wiemy o nim niewiele, odsłania nam jedynie wybrane fragmenty swojego życia, ale gdy spojrzymy na jego los z szerszej perspektywy, obejmującej zdarzenia, w których uczestniczył w pełni bądź otarł się o nie, nasza opinia o nim, ocena jego zachowania lub życiowych wyborów na pewno nie będzie powierzchowna.
W przypadku „Ulewy” mamy również do czynienia z tekstem będącym na pograniczu gatunków. Sam zresztą staram się sięgać po taką literaturę, która próbuje wyprowadzić czytelnika poza obszar tzw. literatury, uzmysłowić wartość doświadczenia indywidualnego, które przecież zawsze jest nagie, poza językowe.Natomiast myśl, o którą Pan pyta, sprowadza się do jednej elementarnej intuicji, a ta towarzyszy mi od lat, idzie za mną odkąd zacząłem świadomie przyglądać się sobie i światu dookoła mnie. Usiłują ją zapisać w swoich wierszach, w dotychczas wydanych książkach poetyckich, i wciąż mam wrażenie, że mi się wymyka, jest jak kot, który nie pozwala się nikomu dotknąć. Jest to emocja ściśle związana z pragnieniem wolności, ale nie tej zbanalizowanej, o której głośno w piosenkach rockowych lub na ulicach.Ta książka oprócz tego posiada także swoich duchowych ojców, są nimi Krzysztof Kieślowski i Fiodor Dostojewski, pierwszy przekonał mnie, abym napisał „Ulewę” filmowymi sekwencjami, drugi dodał odwagi i w dużej mierze patronuje dialogom „teologicznych” w „Ulewie”.
GLK.: Mamy tu cztery postacie: Zbigniewa, Bronkę, Marka i Andrzeja i "Ulewę" jako symboliczny akt oczyszczenia? Nasuwa mi się tu skojarzenie z Czterema Ewangeliami wg. Zbigniewa, Bronki, Marka i Andrzeja. Każdy z nich błądząc, popełnia różne grzechy zmierzając do kontaktu z Siłą Wyższą, ze Słowem Objawionym, w końcu z Bogiem?
Maciej Bieszczad: Sądzę, że jest wprost przeciwnie. Co prawda, każdy z nich spotyka się z czymś ponadnaturalnym, ale nie każdego to, „coś” naprawia, powiem jeszcze inaczej, nie każdy pozwala się temu „czemuś” lub „Komuś” naprawić. W jednym przypadku górę biorą stare przyzwyczajenia, w innym słabości, których moi bohaterowie w międzyczasie nie chcieli się pozbyć. Życie to weryfikuje. A oni przecież mają prawdziwe życie. Zbigniew Nowak, Bronisława Chełmińska, Marek Dąbrowski i Andrzej Zawadzki to ludzie, którzy z jakichś powodów muszą nieść pewien ciężar. W przypadku każdego z nich przedstawia się to zupełnie inaczej: albo jest to śmierć najbliższej osoby, albo trauma dzieciństwa, albo śmiertelna choroba, albo alkoholizm. Dla każdego z nich doświadczeniem granicznym, takim, które usuwa im grunt pod nogami, jest innego rodzaju przykrość. Zachowują się trochę jak dzikie zwierzęta, którym odebrano wolność. I każdy z nich zaczyna o niej poważnie myśleć, zaczyna o niej marzyć, to w konsekwencji wyprowadza ich poza obszar pewności, rzeczywistości z pozoru dobrze im znanej. Szukają wyjścia. Nie każdemu z nich to się udaje. Narrator nie tłumaczy dlaczego tak się dzieje. Bohaterowie moich opowiadań to niesłychanie odważni ludzie, dzielnie znoszący przeciwności dnia codziennego i jako autor jestem z nich naprawdę dumny.
GLK.: Pisze Pan jakby po prąd dzisiejszym modom czy też literackim standardom. Co tkwi u sedna Pańskiej opowieści w końcu o konkretnych losach w/w osób?
Maciej Bieszczad: Nie jest to oczywiście ostentacyjna kontestacja. W moim przekonaniu tylko ja sam lub moje najbliższe otoczenie może opowiedzieć historię mojego życia. Nikt inny nie jest w stanie tego za mnie zrobić. W rzeczywistości ludziom wydaje się, że coś o nas wiedzą, osąd, ten powierzchowny, niebiorący się z doświadczenia, to chyba najczęściej popełniany błąd. Jednocześnie uważam, że żywoty nudne nie istnieją. Każdy człowiek, niezależnie od wykształcenia, uzdolnień czy tez statusu społecznego ma nam do opowiedzenie swoją i tylko swoją historię. Chociaż moje pisarstwo nie jest wyłącznie „życiopisaniem”. Życie jedynie podsuwa mi materiał pozaliteracki i to ode mnie zależy, jak go przetworzę, czy będę umiał zrobić z niego „literaturę”. Bardzo ważna jest również autentyczność, ona jest pierwsza, ona jest najpierw, przed zawładnięciem jej przez strumień słów, zaś jej jakość, czyli m.in. to jak żyjemy, często decyduje o wiarygodności twórczości literackiej.
GLK.: Życie, rzeczywistość wielokrotnie doświadcza Pańskich bohaterów, wystawia na próby, muszą zdać egzamin przed sobą, swoimi bliskimi, okazuje się jednak, że czegoś im brakuje. Duchowości, Słowa Bożego,wskazówek? Co dla Pana znaczy duchowość, wiara, Pismo Święte? Bo lewicowo-globalna cywilizacja śmierci wmawia młodym ludziom, że to przeżytek, zabobon, który przeszkadza nam w dobrej zabawie?
Maciej Bieszczad: Wszyscy jesteśmy doświadczani, wystawiani na próby, zdarza się, że codziennie zdajemy egzamin przed samym sobą i swoimi bliskimi i raz go zaliczamy, innym razem oblewamy. Nie ma chwil i momentów, które o czymś rozstrzygają, każda chwila może być rozstrzygająca. Bohaterowie „Ulewy” są takimi ludźmi jak my. Popełniają błędy, zatracają się w czymś zgubnym, rezygnują z dobra, sami się krzywdzą. Posiadają jednak pewną umiejętność, oczywiście nie wszyscy, to znaczy potrafią zmierzyć się z prawdą o sobie, uczciwie spojrzeć na swoje postępowanie.Mam wrażenie, że wiarę, której nie sposób się nauczyć, przyciągają pragnienie i gotowość do bycia prawdziwym. Spotkanie z Bogiem możliwe jest wszędzie, w kościele i poza nim, na spacerze i w domu, w podróży i w czasie rozmowy. On jest na wyciągniecie ręki, lecz w pierwszej kolejności trzeba pragnąć i tęsknić, i szukać duchowej kąpieli, która oczyszcza z nieprawości. Dla mnie taką „ulewą” był kontakt z Nowym Testamentem i objawienie Jezusa Chrystusa. Odbyło się to bez pośredników, księży, pastorów, bez sakramentów i zakończyło raz na zawsze fatalny okres w moim życiu. Nie potrzebowałem żadnych dowodów. Czy przeszkodziło mi to w dobrej zabawie, chyba nie, raczej przerwało złą.
GLK.: Bronka mówi:"Zła nie można tolerować, należy mu się zdecydowanie przeciwstawić? Co symbolizuje Zło w życiu Pańskich bohaterów? Ich słabości, brak wiary, obcowania ze Słowem Bożym, nieobecność duchowości?
Maciej Bieszczad: Tak zwane zło to pojęcie bardzo pojemne i dziś niestety coraz częściej relatywne. Dla mnie osobiście zło zawsze było brakiem, rabunkiem, zabraniem czegoś, co jest ludziom potrzebne, aby mogli swoje życie godnie i przyzwoicie przeżyć. Nieprzypadkowo Chrystus nazywa Szatan złodziejem. Zawsze tak to czułem, tym bardziej dziś, po tylu wstrząsających przeżyciach, tak właśnie to odbieram. Zło albo zły odbiera człowiekowi zdrowie, wiarę, miłość, delikatność i radość. Niektórzy bohaterowie „Ulewy” rozpoznają zło w sobie, jest to jednak kwestia ich uczciwości. Wersety biblijne niejako oświetlają w nich te brzydkie i mało przyjemne przestrzenie i punkty, o których woleliby nie wiedzieć. Co to takiego? Nie będę tego ujawniał. Chciałbym, żeby czytelnik sam nazwał te przykre miejsca.
GLK.: Marek mówi o sobie:" Mój lichy charakter w dalszym ciągu był jakimś niedokończonym dziełem? Czy wobec powyższego człowiek według Pana w swojej większości jawi się jako niedokończone dzieło Boga?
Maciej Bieszczad: Tak mu się tylko wydaje. To zresztą nieszczęśliwy człowiek, zraniony we wczesnym dzieciństwie. Pisząc opowiadanie „Marek” bardzo uważnie obserwowałem samego siebie, wykorzystałem nawet wybrane wydarzenia z własnego życia, dozwolone więc są podejrzenia, że to opowiadanie autobiograficzne. Jestem jednak przekonany, że tytułowy Marek niewiele ma ze mną wspólnego. Chciałbym być taki jak on. A jaki jest człowiek? Na pewno skrzywdzony: pozwolił się skrzywdzić i sam nieprzerwanie się krzywdzi.
GLK.: Mimo swoich wad, słabości, rozchwianego charakteru Zbigniew, Bronka, Marek, Andrzej mogą liczyć na wsparcie innych ludzi, poznanych w przypadkowych sytuacjach, a może się mylę? Może to wszystko było gdzieś zaplanowane, było im pisane, ale Oni pozbawieni tej wyższej otoczki duchowej nie wiedzieli o tym i nie zdawali sobie z tego sprawy? Czy wobec powyższego według Pana, część z nas żyje bez jakieś celu? Co za tym stoi, brak czasu, przepracowanie, walka o to by utrzymać się na powierzchni, lenistwo?
Maciej Bieszczad: Zbigniew, Bronka, Marek i Andrzej to nie jedyni uczestnicy„Ulewy”. Biblia jest jeszcze jednym bohaterem tej książki. Właściwie to ona decyduje o ich dalszych losach. Ona determinuje ich najistotniejsze decyzje, lecz oczywiście nie wszyscy się z nią zgadzają. W „Ulewie” znaleźć można ponadto opowieści o ludziach, którzy niby nic o sobie nie wiedzą, ale wpadają na siebie „przypadkowo”, są niejednokrotnie ludzie, których połączyła wspólna historia lub właśnie Ten Ktoś, komu wcześniej nie ufali i niewiele o nim wiedzieli, czyli Bóg.Każdy z nich doświadczy tytułowej, wewnętrznej"ulewy", prawdziwego oberwania chmury, spełnienia, satysfakcji w najtrudniejszym okresie ich życia i każdy reaguje na to w odmienny sposób. Te graniczne doświadczenia naprowadzają ich na pewien trop, dzięki czemu dowiadują się o istnieniu jakiejś wielkiej obecności. Nie chcę osądzać współczesności. Z pewnością żyje się nam wszystkim coraz trudniej. Ostatnio praktycznie nieustannie doskwiera mi brak czasu. Piszę kilka książek jednocześnie, czytam jeszcze więcej. Na szczęście czasami mam okazję się zatrzymać i spojrzeć na to trzeźwym wzrokiem, i widzę, że konsekwentna realizacja poszczególnych celów daje znikomą i krótkotrwałą satysfakcję, i wtedy przypominam sobie słowa z Psalmu Dawida, mądrego, bogatego i potężnego władcy, któremu niczego nie brakowało, mówiące o tym, że największym spełnieniem w życiu człowieka jest możliwość oglądania Boga twarzą w twarz.
GLK.: W polskiej i światowej literaturze dominuje nurt oparty na nihilizmie duchowym, ostatnio naliczyłem ponad 30 tytułów książek związanych z udziałem w naszym życiu Szatana, Diabła, Złych Mocy, Wilkołaków itp. Nie wspominając już o zalewie kryminałów, horrorów. Zawsze mnie to zastanawiało, iż w momencie, kiedy człowiek w zglobalizowanym świecie potrzebuje wsparcia, pisarze podsuwają mu zamiast deski ratunkowej fałszywą ścieżkę, w większości wiodącą donikąd? A przecież do niedawna misją literatury było nieść pomoc, ocalenie, nadzieję? Według Pana skąd się wzięło to odwrócenie wartości?
Maciej Bieszczad: Kiedyś faktycznie pisarze rzucali czytelnikowi linę, bo wiedzieli, że podobnie jak on, siedzą w głębokiej i zimnej studni. Mam wrażenie, choć chciałbym się mylić, że literatura, jaka w większości przypadków dziś powstaje próbuje uniknąć odpowiedzialności za wypowiadane przez siebie słowa. Pisarze najczęściej piszą to, co im wyobraźnia podpowie lub mówiąc kolokwialnie ślina na język przyniesie. Łatwo w ten sposób można stać się apostołem złej nowiny. Im poważniej pisarz podchodzi do swojej twórczości, tym częściej zdaje sobie sprawę, że nie chodzi w tym wszystkim o przypodobanie się komukolwiek, lecz o wpływ, jaki zaproponowana przez niego literatura ma na innych. Jaki moje utwory mają wpływ na czytelników, tego przecież do końca nie wiem, mogę to jedynie obserwować, czytając komentarze krytycznoliterackie im poświęcone. Mówią wszakże do nas rozmaite duchy, ale to my dopuszczamy je do głosu. Tak więc wolę nie pisać, kiedy czuję złość, gniew, kiedy zmagam się z rezygnacją i beznadzieją. Złe dni przecież miną wcześniej czy później. Jednocześnie daleki jestem od stawiania diagnoz. Świat przez ostatnie lata pędzi na oślep w zatrważającym tempie w kierunku samounicestwienia. Jesteśmy gatunkiem, który pożera własne dzieci, podpala własne domostwa i okrada się z tego, co najcenniejsze. Zadowoleni z siebie urządzamy tragikomiczny i wystawny bankiet na zgliszczach. Takie są moje odczucia.
GLK.: W opowiadaniu o Marku, pojawia się u Pana symbol Drzewa, Drzewa Życia, podobnie jak w filmie "Avatar". W mitologiach drzewo staje się symbolem łączącym Niebo i Ziemię,makrokosmos, symbol wielkości i porządku świata. W jaki sposób u Pana porządkuje ono życie Zbigniewa, Bronki, Marka czy Andrzeja?
Maciej Bieszczad: Jeśli spojrzymy na kompozycję książki jak na drzewo właśnie, to okaże się, że nie tylko zdecydowana większość perypetii głównych bohaterów „Ulewy” wyrasta z jednego pnia, ale również ich losy, bardzo skomplikowane, tworzą w rezultacie coś, co posiada wspólne korzenie, rozrasta się w ten sam sposób i kończy bujną koroną. Wszyscy przecież są najpierw „ziemscy”, błądzą z premedytacją bądź nieświadomie, przegrywają z sobą i w konfrontacji ze światem. Wszyscy jednak podnoszą wysoko głowę, patrzą w górę i ten jeden gest łączy ich, tak że razem patrzą w niebo na podobieństwo drzew. Tak więc to symboliczne drzew, o które Pan pyta, jest właściwym archetypem „Ulewy”. Przychodzi do Marka już od wczesnych lat życia. Lecz nie mogę przecież ujawniać wszystkich szczegółów, co wtedy zostanie dla czytelnika?
GLK.: Bardzo wiele młodych osób przesyła do nas swoje literackie pierwociny, w przeważającej mierze są to fabuły fantasy, kryminałów, horrorów, czy tego z czym stykają się w księgarniach lub na stronach internetowych. Gdyby mógł im Pan poradzić, od czego według Pana powinni zacząć? Od konstrukcji fabuły, swoich postaci, dialogów?
Maciej Bieszczad: Od lat uważam, że jeżeli ktoś posiada jakikolwiek dar, to nie posiada go dla siebie. To może być cokolwiek. Ktoś może ładnie śpiewać, niech śpiewa dla innych. Ktoś gra na jakimś instrumencie, niech inni go usłyszą. Ktoś się sympatycznie uśmiecha, niech robi to często. Mądrość w moim przekonaniu polega na tym, że jeśli ktoś coś przeżył, coś na przykład ważnego, co mu pomogło, to powinien o tym powiedzieć innym, nie dla próżnej chwały, tylko ze względu na drugiego człowieka, któremu, jest szansa, też to pomoże.Sposobów pisania powinno być tyle, ilu jest ludzi uzdolnionych literacko. Jest to, rzecz jasna, wysoko postawiona poprzeczka, ale nie ma innej drogi. Oczywiście na początku nie jest to możliwe. Najpierw przyglądamy się, czytamy, naśladujemy, uczymy się przez naśladownictwo i jest to naturalne. Nienaturalnym się staje, gdy nie potrafimy z tego wyrosnąć, zatrzymujemy się na stylu Marka Hłaski, Nowakowskiego, nadal towarzyszą nam pomysły wzięte żywcem od Herlinga – Grudzińskiego albo jesteśmy nieprzerwanie egzotyczni i hermetyczni jak Borges. Co więcej, próbujemy jednocześnie wszystkim wmówić, że to jesteśmy my, że to jest nasz styl, sami go wypracowaliśmy. Sami natomiast daliśmy się nabrać. Własne pisanie nie powstaje w wyniku przejęcia stylu innego pisarza. Autentyczne pisarstwo przypomina zapasy, walkę wewnętrzną, poddanie się milczeniu i ciszy, jest to codziennie ponawiana próba znalezienia kolejnego słowa, opisu, dialogu, rysu psychologicznego, chęć ustanowienia własnego sensu, ładu i porządku. Jeśli już poważnie myślimy o pisaniu, powinniśmy chyba sami zadać sobie kilka pytań: co chcemy czytelnikowi powiedzieć, jak powinniśmy to zrobić i czy komuś się to przyda? Konstrukcja fabuły, oś narracyjna, wyłoni się na naszych oczach, w trakcie opowieści. Chcemy, dajmy na to, stworzyć bohatera negatywnego, przyjrzymy się własnym słabościom, pisarz sam dla siebie jest materiałem doświadczalnym, wreszcie rozmowy, dialogi, sposoby posługiwania się językiem są dookoła nas, jesteśmy rozmową jak chciał Friedrich Hölderlin.
GLK.: Żyjemy w czasach reklamy, autoreklamy, gdzie recenzje nie zawsze spełniają swoją wartościującą rolę. Gdyby miał Pan zachęcić do sięgnięcia po Pańską książkę nie tylko naszych czytelników, co by im Pan powiedział?
Maciej Bieszczad: Trudno reklamować coś, co nie podlega duchowi czasu,nie idzie w pierwszym szeregu z modnymi narracjami, naraża się na śmieszność i niezrozumienie. Autor jest szczęściarzem, gdy o jego książkę dba kompetentny wydawca. Tak się składa, że „Ulewa” mam dwóch współwydawców, Oficynę Wydawniczą Atut i Instytut Literatury, dzięki którym ujrzała światło dzienne i trafiła do rąk czytelnika, więc nie boję się o jej dalsze losy. Ja natomiast jestem w stanie właściwie tylko opowiedzieć, w jakich okolicznościach powstawała, przybliżyć jej bohaterów. Czy to kogoś zainteresuje? Nie wiem. Autor nigdy nie wie, kto przeczyta jego książkę, z jakich powodów jej nie dokończy, uzna, że nie warto dalej czytać, a dla kogo będzie ona jeszcze jednym drogowskazem. Mogę natomiast i robię to nieustanie, będąc fanatycznym czytelnikiem, polecić prozę Raymonda Carvera, Sandora Maraia, Hermanna Melville’a, Henrego Jamesa. Są to sprawdzone typy, prawdziwi czempioni, bo chociaż już dawno skończyli swój wyścig, nadal biegną.
Dziękuję Panu za rozmowę!
Nota o autorze:
Maciej Bieszczad – ur. 1978 w Wieluniu. Poeta i prozaik. Wydał zbiory poezji: Elipsa (2010), Okolice Gerazy (2012), Arnion (2014), Pogrzeby wróbli (2017), Kołatanie (2019), Niteczka (2020). Stypendysta MKiDN w dziedzinie literatury, laureat VII Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego Złoty Środek Poezji na najlepszy poetycki debiut książkowy roku 2010 za tom Elipsa oraz XI Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Reinera Marii Rilkego, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich (Oddział Kraków).