Listy i obrazy van Gogha splatają się w jedną całość. Jego wyznania powodują, że zmuszeni jesteśmy porzucić koncepcję sztuki jako oczyszczającego dystansu. Oglądamy przedstawienie zarazem bardziej "naiwne" i "prawdziwsze". Trudno zapomnieć o legendzie; można starać się o zbliżenie do jej prawdziwych wątków - ze świadomością, jak niepewne to przedsięwzięcie. Van Gogh ukazuje ludzi i rzeczy i zarazem przekazuje uczucia. Czyni to ze zmienną intensywnością. Listy stanowią niezbędny dokument do prześledzenia metamorfoz artystycznego temperamentu. Odwieczne pytanie "jak człowiek staje się tym, kim jest", uzyskuje u van Gogha zdumiewającą pełną i szczerą odpowiedź. Stara się być wierny sobie, aż do bólu, aż do skrajności prowokującej ludzkie drwiny. A jednocześnie podlega przemianom czasu, przekształceniom. Nie wypiera się ich. Poszukuje siebie i gotów jest za te poszukiwania zapłacić najwyższą cenę. Płaci ją. A nam zostawia zapisy zmagań. Przyglądanie się autoportretom ludzi, którzy u progu naszej współczesności starali się słowem czy obrazem stworzyć Nowoczesny Portret, to prywatny sposób łączenia przeszłości i teraźniejszości, nie jedyny, nie najważniejszy, lecz dla mnie istotny. Gdybym miał przygotować wystawę Nowoczesnego Portretu, wizerunków współczesnego Ecce homo, Człowieka Frasobliwego naszych dni... Przy wejściu umieściłbym dwa portrety, dwie twarze, dwie pary oczu, dwóch synów Północy spragnionych słońca Południa, oślepionych jego blaskiem, Vincenta van Gogha i Fryderyka Nietzschego. Mottem wystawy byłyby słowa Goethego: "I dopóki nie ma w tobie tego "umieraj i stawaj się", jesteś tylko smutnym przechodniem na mrocznej ziemi" ⎯ przytaczam je w wersji Józefa Czapskiego, dla niego także te słowa były ważnym przesłaniem". Wojciech Karpiński
|