Konkurs z „Małżeństwem Anny" wydawnictwa PAX
Redakcja Portalu Księgarskiego, Fundacja Libroskop oraz Instytut Wydawniczy Pax zapraszają Państwa do wzięcia udziału w konkursie czytelniczym poświęconym książce Jana Dobraczyńskiego pt. „Małżeństwo Anny".
Nota o książce:
„Małżeństwo Anny" to pierwsza część dyptyku powieściowego, którego część drugą stanowiąDzieci Anny. Obydwie powieści, które zakrojone zostały na prawdziwą sagę rodzinną, ukazują historię dwóch inteligenckich rodzin polskich – potomków pokolenia powstańców 1863 roku.Małżeństwo Anny obejmuje czas od początku stulecia do pierwszych lat po drugiej wojnie światowej. Losy bohaterów ukazane zostały na tle wielobarwnej panoramy społeczno-politycznej tamtej epoki. Wiele wątków i szerszych odniesień historycznych dotyka takich wydarzeń, jak powstania śląskie, zamach majowy, okupacja niemiecka, Powstanie Warszawskie i czas popowstaniowy.
Fragment książki:
W parkowej muszli orkiestra grała potpourri walców Straussa. Pod koniec dnia upał zelżał, od rzeki powiał rześki wietrzyk. Goście kurortowi obsiedli gęsto ławki lub
spacerowali. Kobiety trzymały rozpięte nad głowami kolorowe parasolki. Inne miały kapelusze z wielkimi rondami ocieniającymi twarz. Na dłoniach kordonkowe rękawiczki. Białe, kremowe i różowe sukienki falowały, ledwo ukazując stopy w białych pantofelkach. Mężczyźni ubrani byli w jasne garnitury i słomkowe kapelusze. Ale nie brakowało mundurów studenckich i gimnazjalnych. Mali chłopcy toczyli kolorowe koła, dziewczynki, w sukienkach z falbankami, skakały przez skakanki lub bawiły się w diabolo. W bocznej alejce, w błękitnym kiosku, którego wydłużony kształt miał przypominać minaret, Tatar z długimi opadającymi wąsami
i w haftowanej krymce sprzedawał jogurt, kefir i kumys. Anna opuściła deptak, przecięła szeroką spacerową aleję prowadzącą brzegiem rzeki i zeszła po schodkach na taras zawieszony tuż nad wodą. Pośrodku tarasu stała kamienna kolumienka, a na niej zbiornik w kształcie dużej misy, do której biła fontanną woda. Rozchodził się od niej ostry, nieprzyjemny zapach. Powtarzane jednakże były opinie
o niezwykłych zaletach tutejszych mineralnych źródeł. Ojciec Anny prorokował, że kiedyś staną się znane w całej Europie. Wokoło stały ławki. Siedzieli na nich ludzie i przysłuchując się muzyce, popijali wodę przez rurkę.
Lipcowy dzień dopalał się powoli. W parku gałęzie wysokich sosen tworzyły parasol, od którego padał miły cień. Ale po drugiej stronie Niemna brzeg pławił się w słońcu.
Był wysoki, urwisty, zbiegał w dół nagimi osypiskami, które w blasku słońca zdawały się ociekać czerwienią i złotem. Tylko w jednym miejscu, tuż naprzeciwko tarasu, brzeg obniżał się i tworzył piaszczystą rynnę. W jej rozwarciu widać było chaty wsi Bałtoszyszki. Były białe, kryte słomą, otoczone kwiatami. Praca w polu już się skończyła, i chłopi powychodzili z domów, aby odpocząć po ciężkim dniu, a także by posłuchać muzyki. Siedzieli na brzegu sznurem jak ptaki, które przysiadły na telegraficznym drucie. Na rzece, w dole, wzdłuż stalowej liny, przesuwał się
wolno prom. Stało na nim kilka wozów. Przewoźnicy zakładali na linę drewnianą „łapę” i naciskali na nią w kierunku przeciwnym do ruchu promu. Woda bulgotała, prąd na rzece był mocny. Ludzie na promie coś mówili, a ich śpiewne głosy leciały daleko. Anna podeszła do parapetu i patrzyła na wodę, po której skakały iskierki blasku. Niemen był błękitny, taki właśnie jak na akwarelkach Mikołaja. Pisywał do niej zawsze na malowanych przez siebie kartkach. Zebrał się ich cały stosik. Często je przeglądała. Dla niej, tak jak i dla niego, wspomnienie tej błękitnej rzeki płynącej wśród zielonych brzegów było łącznikiem z miejscem najpiękniejszym
i najdroższym na ziemi, nigdy nie zapomnianym w szarzyźnie codziennych dni.
Raz jedną z tych kart pokazała ojcu. Patrzył na nią długo, jednocześnie wzruszony i gniewny. Gniew jednak przeważył.
- „Sfiksował chłopak! – rzucił z nagłą irytacją.
– Chce być malarzem! A powinien być muzykiem, tylko muzykiem. Jako muzyk mógłby zajść wysoko, nie wiem, jak bardzo wysoko. Kto wie, czy nie zostałby drugim Chopinem...A on rzuca muzykę i bierze się do malowania!” Próbowała tłumaczyć tak, jak on jej pisał, że muzyk chce także widzieć i że są chwile, gdy nuty zamieniają mu się w barwy. Ale ojciec nawet nie słuchał jej słów. Prychnął:
„Co tam wie taka finfa jak ty” – i odszedł do swego gabinetu.
Pozostała pełna mieszanych uczuć. A przecież miała już swoje dziewiętnaście lat. Przed rokiem skończyła pensję pani Sikorskiej. Teraz kończyła dwuletnie kursa nauczycielskie. Jednak w rodzinie doktora Miniewicza poprzedziło ją tyle rodzeństwa, że dla starego ojca najmłodsza córka pozostawała nadal niedojrzałym
dzieckiem. Rzeka u stóp tarasu chlupotała, ocierając się o brzeg. Prom był już po tamtej stronie, ale głosy rozmawiających rozbrzmiewały wyraźnie. Orkiestra grała teraz wyjątki z Carmen. Piosenka o miłości, która jest cygańskim dzieckiem,
dzwoniła, podobna skradającym się krokom. Mikołaj nie mówił nigdy o miłości. Znali się od dziecka. Był serdecznie zaprzyjaźniony z jej braćmi, swymi rówieśnikami:
Michałem i Pawłem. Dom organisty Kostasa stał na tej samej uliczce Św. Jakuba, na której znajdował się letniak Miniewiczów – tylko bliżej lasu, nad samym jeziorkiem. Wymarzone miejsce dla dzieciarni obu domów. Chłopcy szaleli na łódce i kąpali się w jeziorku. Anna bawiła się z siostrami Mikołaja. Wśród dwanaściorga dzieci Kostasów było tylko dwóch chłopców: najstarszy Mikołaj i najmłodszy
Stasiek. Dziewczynki były wszystkie młodsze od Anny, ale ona, wychowana wśród samych braci, tak była stęskniona za towarzystwem dziewczynek, że bawiła się z nimi wspaniale. Zresztą u organistów panowała miła atmosfera. Wprawdzie organista lubił zaglądać do kieliszka i rzadko widziało się go w domu, ale jego żona była kobietą gospodarną, oddaną gorąco dzieciom. Po zabawie wszyscy
– swoi i goście – wołani byli do stołu. Kostasowa na wielkiej patelni smażyła „oładki” z surowych kartofli. Obdzielała nimi dzieci, a one jadły, aż się im uszy trzęsły. Krzyczały o dokładkę. Gdy któreś zanadto się rozdokazywało – niezależnie,
czy było swoim, czy gościem – otrzymywało po karku ścierką. Najczęściej dostawali lubiący komenderować Mikołaj i pierwszy do wszystkich psot Paweł. Po kolacji całe grono wybiegało z wrzaskiem znowu do ogrodu.
Tak się działo jeszcze niedawno... Ale Anna pewnego lata przestała być dzieckiem. Mikołaj już wcześniej zaczął studia muzyczne. Stało się to za przyczyną doktora Miniewicza. Ojciec Anny łączył medycynę z dużym talentem pianisty. Obserwując Mikołaja, który często zastępował niedysponowanego ojca w grze na organach w kościele, Miniewicz doszedł do przekonania, że samorodny talent chłopca jest znacznie większy, niż się to może wydawać. Zawsze skory do pomagania drugim, postanowił zająć się losem Mikołaja. Sam niewiele mógł pomóc – własna, liczna rodzina i koszt studiów synów ciążyły na skromnych zarobkach lekarza. Ale miewał bogatych pacjentów. Do nich należał książę Ogiński, wielki miłośnik muzyki, który w swym majątku Płungiany utrzymywał szkołę muzyczną. Mikołaj trafił do tej szkoły, a po jej ukończeniu, jako najzdolniejszy uczeń, został przez księcia wysłany na dalsze studia do Warszawy. W Warszawie bywał prawie codziennym gościem
u Miniewiczów. Anna widywała go czasami w niedzielę, gdy przychodziła z internatu szkolnego do rodziców. Stwierdziła, że pobyt w Warszawie zmienił bardzo Mikołaja. To nie był już tamten chłopak z domku nad jeziorkiem, który potrafił ją popchnąć, a nawet krzyknąć, jak zwykł był krzyczeć na swe siostry. Był teraz wobec niej ugrzeczniony, całował ją ceremonialnie w rękę, zwracał się do niej w trzeciej
osobie. Stosunek jego do Michała i Pawła pozostał taki sam jak dawniej. Zmiana, jaka w nim nastąpiła wobec Anny, trochę ją dziwiła – i trochę się jej podobała. Właściwie dawniej nie zwracał na nią wiele uwagi. Teraz rozmawiał, pytał, zwierzał się... Gdy ona skończyła pensję, Mikołaj wyjechał do Lipska na naukę do słynnego Reineckego. Z Lipska pisywał często do Michała i Pawła, a jej przysyłał
owe malowane przez siebie kartki. Treści na nich było mało,kilka słów pozdrowienia, jakieś przypomnienie uzdrowiska nad niebieską rzeką. Musiał bardzo tęsknić do swego rodzinnego miejsca – i może czuł, że ona też cały rok marzy
o wakacyjnym wyjeździe. Może to ta tęsknota kazała mu dzielić czas między muzykę i malarstwo?
Tytuł: Małżeństwo Anny
Autor: Jan Dobraczyński
Seria: Dyptyk powieściowy Kategoria: powieść, beletrystyka
Wydawca: Instytut Wydawniczy PAX
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2016
Wydanie: I
Objętość: 448 stron
Format: 145x205 mm
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-211-1995-3
EAN:9788321119953
Cena katalogowa: 33,60 zł
Cena u Wydawcy: 30, 24 zł
http://www.iwpax.pl/produkt-malzenstwo-anny-545.html
Pytania konkursowe:
1. Wymień jeden z jego najczęściej używanych pseudonimów literackich?
2. Podaj tytuł jego książki nagrodzonej w II RP, w konkursie Instytutu Akcji Katolickiej, której rękopis zaginął podczas wojny?
3. Wymień dwa najpopularniejsze, najczęściej wznawiane tytuły jego powieści oparte na motywach biblijnych?
Odpowiedzi należy przesyłać mailem do 20 października 2016 na adresgkaminski@ksiazka.net.pl lub redakcja@ksiazka.net.pl tytule wpisując Konkurs z „Małżeństwem Anny" wydawnictwa PAX
Prosimy także o podanie swojego imienia, nazwiska oraz adresu, na jaki ma zostać przesłana nagroda. Trzy wylosowane prawidłowe odpowiedzi zostaną nagrodzone egzemplarzami książki Jana Dobraczyńskiego pt. Małżeństwo Anny".