Nowość Akweduktu: "Nieme kino", Gabriel Leonard Kamiński
Uznana na rynku literacka oficyna wydawnicza Akwedukt działałająca przy Klubie Muzyki i Literatury we Wrocławiu opublikowała książkę poetycką Gabriela Leonarda Kamińskiego pod wielce mówiącym tytułem "Nieme kino".
Jest to kolejna wydana po "Kiedy śpiewał Cohen", wydana przez autora książka, która kontynuuje autobiograficzne wątki połączone, wcześniej z muzycznymi, a teraz filmowymi zainteresowaniami autora i jego pokolenia.
Fragment tekstu z okładki:
"Powinienem tylko powiedzieć o wdzięczności czytelnika tej książki, tych wierszy, w których wewnętrzne Nieme Kino ma swój czuły ekran. Wpatruję się w ten film Gabriela jak podniecony smarkacz, duchowy rezydent tak zwanych „tamtych czasów”, ale to stale są te czasy i Ten Czas. Nieme Kino Gabriela mówi mocnym głosem sumienia. Także tego, które bywa niekiedy nazywane „sumieniem zbiorowym”. I – przede wszystkim – tego pojedynczego. Chcę koniecznie dodać, że porywa mnie tembr tego głosu. Jego radykalna artykulacja".- Bogusław Kierc
Nieme kino
Chaplin ślizgał się drugą dobę na skórce
od banana. Jest rok sześćdziesiąty szósty,
ubrudzony atramentem robię kleksy,rozcieram je
rękawem mundurka, spod lewej ręki,
z okładki zeszytu obserwuje mnie królowa
brytyjska, zagryzam z nerwów ołówek za sześć
pensów, to dar Jej Wysokości dla naszej
tysiącletniej szkoły, za oknami widzę
pierwszy śnieg, czekam z zamkniętymi oczami,
jak Chaplin, na oblodzone zbocze
Górki Stolarskiej, na pierwszy ślizg w dół,
on też zakochał się w niewidomej kwiaciarce,
ja jak w Ance, skakałem dla niej z trzeciego piętra
na pryzmę piasku, łzy bezwiednie toczyły się
po twarzy, mrowiły mi stopy, czułem przez
zamknięte oczy uśmiech na jej twarzy, jak Charlie
bawiłem się w jednodniowego bohatera
własnego slapstikowego filmu, byłem
jego scenarzystą, aktorem i reżyserem,
jak on na skórce od banana, ślizgałem się
na pokrywie kotła do gotowania bielizny,
tworzyłem swoje autorskie nieme kino
kręcąc się w kółko między domem,
szkołą a wysypiskiem…
4 kwietnia 2020
Jako jedynak marzyłem o braciach Marx
Byłem jedynakiem, to takie uczucie jakby
w piórniku zabrakło miejsca, na telewizję
chodziłem do sąsiadów, ich synowie
znienawidzili mnie, przedtem musieli
odrobić lekcje, w naszej klatce
królowało radio i zespół Mazowsze.
Kiedy bracia Marx wygłupiali się na ekranie,
my jak w wojsku siedzieliśmy w kucki
na dywanie, nawet śmiech był reglamentowany,
dziwiłem się dlaczego dorośli tak rzadko się śmieli,
marzyłem o takich braciach jak oni, mógłbym
wymieniać się z nimi na smarki z nosa,
chodzić po rynnie lub uganiać się po strychu
za karaluchami, ta pojedynczość
przytłaczała mnie do ziemi, nawet wykopany
poniemiecki hełm nie rozwiał moich obaw,
że będę już do końca życia sam jak palec,
mama od rana do wieczora bez końca
wiązała koniec z końcem, chciałem
wrócić do kliniki, przynajmniej tam mogłem
od ucha do ucha śmiać się z moich
szpitalnych braci Marx.
13.04.2020
Lunatycy a sprawa anemii
Kiedy kupiliśmy telewizor Neptun
na szklanym ekranie królowała „Bonanza”
i „Koń, który mówi”, rodzina Lunatyków
chodziła po dachu, a mnie się śniło,
że śpię w hamaku między kominami,
byłem chudy jak patyk, miałem anemię,
czarno-biały ekran pogłębiał gomułkowski
socrealizm, podobny do kromki chleba
posmarowanej sztucznym miodem, wchodziłem
i wychodziłem ze szpitala im. Korczaka
jak do własnego domu, wtedy z depresji
wybawił mnie rycerz Ivanhoe i „Wojna domowa”,
siedziałem przed telewizorem rozbrajając
armię ołowianych żołnierzyków, matka
przezornie szykowała się do zimy, wszędzie
rosły stosy słoików z konfiturami,
czułem, że przetrwamy „zimę stulecia”
zatrutą Odrę i manewry „Odra-Nysa”,
wyjadałem zaprawę spomiędzy cegieł,
ale poniemieckie ściany opierając się
o trzepak trzymały się mocno, zapaliłem
pierwszego „Sporta” w palarni
pod „trupią czaszką”,czułem się tak dorosły,
iż zupełnie zapomniałem o szkole
i zbiórce makulatury.
14.04.2020
Poznałem co to suspens
Pamiętam jak dzisiaj, gdy straszono nas
trzecią wojną światową, stonką, a matkę
mnie domem dziecka, na ekranach kin
leciała „Psychoza” Hitchcocka, a w telewizorach
„Ścigany” i „Dr. Kildare”, my baliśmy się
trzciny pana Czai i kurzajek, nasi rodzice
końca miesiąca i pochodu pierwszego maja,
wiedziałem już o końcu świata i czarnej magii,
do poduszki, żebym wyrósł na dobrego człowieka
matka czytała mi „Chatę wuja Toma”
i „Plamę na złotej puszczy”, kiedy słabłem
sąsiadka stawiała bańki, a matka zasłaniała okna
przed bakteriami i stawiała karty, za drzwiami
spluwało się trzy razy za ramię, w peerelu
mieszały się ze sobą socjalistyczny racjonalizm
i zabobony, pamiętam jak zmarłych opłakiwało się
w ich pokojach, gromnice stały na straży, a karawan
na przyczepkę zawoził nas na cmentarz, duchy
Niemców mieszały się z polskimi, zanim poznałem
szekspirowskiego Yorika bawiłem się piszczelami
z kolegami z Oporowa, chodziliśmy nocą
„do parku sztywnych” jak mówił Karol
spod siódemki, a wychodziliśmy na miękkich
nogach potykając się o świeże groby, mieszkały
z nami nasze młodzieńcze strachy, rodzice
traktowali to jak mieszankę wybuchową,
na wszelki wypadek na drzwiach wejściowych
wieszali pasy i sznury od żelazka.
14.04.2020