Ostatni tom Trylogii Wojna Czerwonej Królowej już w sprzedaży!
Epicka historia zbliża się ku spektakularnemu końcowi, gdy nieskory do działania książę powraca z czeluści piekła, by wziąć udział w swej największej bitwie – pomiędzy żywymi i umarłymi.
Nota o książce:
Wszystkie potworności piekła dzielą Snorriego ver Snagasona od uratowania rodziny, jeśli martwych w ogóle da się uratować. Dla Jalana Kendetha liczy się jedynie ucieczka z krainy śmierci z kluczem Lokiego. Artefakt, który otwiera wszystkie drzwi i zamki, może być również kluczem do fortuny Jalana w świecie żywych.
Jalan planuje powrót do trzech przyjemności, stanowiących sedno jego próżniaczego, rozwiązłego życia: wina, kobiet i hazardu. Jednak los ma wobec niego inne, o wiele większe plany. Koło Osheim obraca się coraz szybciej i jeśli nikt go nie zatrzyma, zniszczy świat. Gdy zbliża się całkowita zagłada i nie ma dokąd uciec, nawet największy tchórz musi znaleźć nowe rozwiązania. Jalan i Snorri stawiają czoła wielu zagrożeniom, od hord trupów Martwego Króla po niezliczone lustra Błękitnej Damy, ale koniec końców, szybko lub wolno, Koło Osheim zawsze przyciąga ich z powrotem do siebie. Ostateczny wybór sprowadza się do zwycięstwa lub śmierci.
Opinie o książce:
Mark Lawrence jest najlepszą osobą, jaka przytrafiła się fantastyce w ostatnich latach.” — autor bestsellerów New York Timesa Peter V. Brett
„Epicka fantastyka Lawrence'a jest wspaniałą lekturą na lato, pełną humoru, zemsty i niebezpieczeństw, których duet złożony z wojownika i tchórza musi uniknąć, by ocalić swe królestwa i siebie samych.” — The Washington Post
„Porywająca akcja i błyskotliwe dialogi sprawiają, że to fantastyczna książka na lato, od której trudno będzie się oderwać.” — Library Journal (recenzja z wyróżnieniem)
„Jalan Kendeth stanowi wyśmienity dodatek do czeredy podobnych do Lokiego naciągaczy, niegodziwców i tchórzy: bohaterów i antybohaterów, których kochamy nienawidzić i nienawidzimy kochać... Rosnąca armia fanów Marka Lawrence'a będzie się rozkoszować tą nową swawolną przygodą i z niecierpliwością czekać na następną.” — The Daily Mail
„Ta opowieść jest równie bogata jak poprzednia trylogia: autor sprawia, że postapokaliptyczna ziemia z dalekiej przyszłości wydaje się równie realna jak każde miejsce, które w życiu odwiedziliście. Dla fanów serii »Rozbite Imperium« oraz czytelników, którzy lubują się w porządnej, epickiej historii z gatunku fantastyki (czytelników takiego, powiedzmy, George'a R. R. Martina), jest to lektura obowiązkowa.” — Booklist
„Przebiegły Jalan i honorowy Snorri tworzą wspaniały zespół, rozjaśniając wyjątkowo mroczną historię kpiącym humorem. Niezwalniająca tempa przygoda i czarna magia rozbudzą w czytelnikach chętkę na następny rozdział tej serii.” — Publishers Weekly
Kilka słów o autorze:
Mark Lawrence jest naukowcem zajmującym się sztuczną inteligencją. Posiada podwójne obywatelstwo brytyjskie i amerykańskie, oraz dostęp do tajnych informacji rządów obu tych krajów. Raz miał okazję powiedziedzieć o swojej pracy: „rakiety to nie jest żadna wielka filozofia... a nie, chwila, właśnie że jest”. Jest autorem trylogii „Rozbite Imperium” (Książę Cierni, Król Cierni, i Cesarz Cierni), trylogii „Wojna Czerwonej Królowej” (Książę Głupców, Klucz Kłamcy i Koło Osheim) oraz serii „Księga przodka” (Czerwona Siostra).
Pomiędzy pracą a opieką nad swym niepełnosprawnym dzieckiem Mark spędza czas na pisaniu, graniu w gry komputerowe, doglądaniu działki, warzeniu piwa i unikaniu majsterkowania.
Prolog:
Koło Osheim
W sercu pustyni, pośród wydm większych niż najwyższe
minarety, ludzie są maleńcy, mniejsi niż mrówki. Pali tam
słońce, szepce wiatr, wszystko jest w ruchu zbyt powolnym
dla oka, lecz pewniejszym niż wzrok. Prorok rzekł, iż piasek
nie jest ani łaskawy, ani okrutny, ale w piecu Saharu trudno
uwierzyć, że nie darzy cię nienawiścią.
Tahnoona bolały plecy, a suchy język drapał o podniebienie.
Jechał przygarbiony, kiwając się w rytm kroków swego
wielbłąda. Mrużył oczy od blasku, mimo że zakrywał je
cienki materiał turbanu. Odepchnął od siebie myśli o niewygodzie.
Kręgosłup, pragnienie, odciski od siodła – nic nie
miało znaczenia. Liczyło się jedynie to, że karawana idąca
śladem Tahnoona polegała na jego oczach. Jeśli Allah, po
trzykroć święty, sprawi, że będzie widział wyraźnie, Tahnoon
spełni swoją rolę.
Jechał zatem i obserwował zatrzęsienie piasku i jego
przeogromną pustkę, milę po spieczonej mili. Za nim karawana
wiła się pomiędzy wydmami, gdzie wieczorem zaczną
się gromadzić pierwsze cienie. Na zboczach wzdłuż jej linii
jechali pozostali Ha’tari, czujnie patrząc w dal. Czuwali nad
słabymi al’Effem z ich zszarganą wiarą. Tylko Ha’tari wciąż
dotrzymywali przykazań tak w duchu, jak i w słowach. Na
pustyni jedynie tak surowe przestrzeganie przykazań utrzymywało
człowieka przy życiu. Inni mogą przejść pustynię
i przetrwać, ale wyłącznie ludzie Tahnoona byli w stanie
żyć na Saharze, gdzie tylko studnia, która zawsze mogła wyschnąć,
dzieliła ich od śmierci. Balansowali na granicy we
wszystkim, co robili. Czyści. Wybrańcy Allaha.
Tahnoon skierował wielbłądzicę w górę zbocza. Al’Effem
czasem nazywali swoje zwierzęta. Kolejna słabość plemion
nieurodzonych na pustyni. W dodatku odpuszczali
sobie drugą i czwartą modlitwę każdego dnia, odmawiając
Allahowi tego, co Mu się należało.
Zerwał się wiatr, gorący i suchy. Sprawił, że piasek zasyczał,
zsuwając się z rzeźbionego czubka wydmy. Dojechawszy
na szczyt pochyłości, Tahnoon spojrzał w dół na kolejną
spaloną słońcem pustą dolinę. Potrząsnął głową i powrócił
myślami wzdłuż własnych śladów do karawany. Zerknął
do tyłu w stronę łuku następnej wydmy, za którą jego podopieczni
mozolili się, idąc śladem, który dla nich wyznaczył.
Ci konkretni al’Effem byli pod jego opieką już od dwudziestu
dni. Jeszcze dwa i doprowadzi ich do miasta. Jeszcze tylko
dwa dni znoszenia szejka i jego rodziny i nie będą już
drażnić go dłużej swym dekadenckim, bezbożnym trybem
życia. Córki były najgorsze. Szły za wielbłądami ojca, odziane
nie w długie na dwanaście jardów dżalabije Ha’tari, tylko
w dziewięciojardowe okropieństwa, spowijające je tak ciasno,
że ich fałdy prawie nie ukrywały ciał pod nimi.
Krzywizna wydmy przyciągnęła wzrok Tahnoona i przez
chwilę wyobrażał sobie kobiece biodro. Potrząsnął głową,
by pozbyć się tej wizji, i chętnie by splunął, gdyby nie miał
tak wyschniętych ust.
– Boże, przebacz mi mój grzech.
Jeszcze dwa dni. Dwa długie dni.
Wiatr bez ostrzeżenia przeszedł z zawodzenia w wycie,
prawie zrzucając Tahnoona z siodła. Jego wielbłądzica
ryknęła z niezadowoleniem, próbując odwrócić głowę od
kłującego piasku. Tahnoon nie odwrócił głowy. Zaledwie
dwadzieścia jardów przed nim i sześć stóp nad wydmą powietrze
zamigotało jak w mirażu, ale nieprzypominającym
żadnego z tych, które Tahnoon widział w ciągu czterdziestu
suchych lat. Pustka zmarszczyła się niby płynne srebro,
a potem rozdarła się, ukazując fragmenty innego miejsca,
jakiejś kamiennej świątyni oświetlonej martwym pomarańczowym
światłem, które obudziło wszystkie bóle, jakie
Ha’tari ignorował do tej pory, i zmieniło je w pulsującą niedolę.
Wargi Tahnoona cofnęły się, jakby usta wypełnił mu
kwaśny posmak. Z trudem zachował kontrolę nad wielbłądzicą,
bo zwierzę podzielało jego strach.
– Co? – wyszeptał do siebie, lecz jego głos utonął w skargach
wierzchowca.
Przez poszarpane szczeliny w materii świata Tahnoon
dostrzegł nagą kobietę z ciałem wykutym z każdego pożądania,
które mógłby poczuć mężczyzna. Każda jego krzywizna
była podszyta cieniem i pieszczona tym samym martwym
światłem. Pełne kształty niewiasty przytrzymały spojrzenie
Tahnoona na dziesięć wolnych uderzeń serca, zanim jego
wzrok w końcu powędrował ku jej twarzy i szok zrzucił go
z siodła. Nawet gdy Tahnoon uderzył o ziemię, nie wypuścił
z ręki bułatu. Demon popatrzył na niego ślepiami czerwonymi
jak krew i rozwarł usta, szczerząc kły podobne do zębów
tuzina wielkich kobr.
Tahnoon rzucił się do tyłu ku szczytowi wydmy. Jego
przerażona wielbłądzica zniknęła, słychać było tylko cichnący,
głuchy tętent jej kopyt, gdy uciekała. Dotarł do wierzchołka
wzniesienia rychło w czas, by zobaczyć, jak pocięta
zasłona między nim a świątynią rozdarła się szeroko, jak
gdyby jeździec wyciął sobie mieczem przejście w płótnie
namiotu. Sukub stał teraz w pełni okazałości, a z rozdartego
powietrza przed nim wytoczył się półnagi mężczyzna. Ciężko
upadł w piach, lecz natychmiast skoczył na nogi i sięgnął
nad głowę w miejsce, gdzie sukub wymacywał drogę, chcąc
podążyć przez szczelinę, w którą mężczyzna zanurkował
głową naprzód. Gdy demon wyciągnął w jego stronę dłoń,
a z jego palców wystrzeliły szpony przypominające igły,
mężczyzna dźgnął powietrze nad sobą pięścią zaciśniętą na
czymś czarnym. Rozległo się głośnie kliknięcie i wszystko
zniknęło. Dziura prowadząca do innego świata zniknęła.
Demonica ze szkarłatnym wzrokiem i doskonałym biustem
zniknęła. Przepadła starożytna świątynia, a martwe światło
tego okropnego miejsca znów zostało zapieczętowane za
cienką zasłoną, która dzieliła ludzi od koszmarów.
– Kurwa! W dupę jeża! – Mężczyzna zaczął przeskakiwać
z jednej bosej stopy na drugą. – Pali! Pali! Pali! – Niewierny,
wysoki, bardzo biały, ze złotymi włosami z dalekiej Północy
za morzem. – Kurwa. Pali. Kurwa. Pali. – Naciągając but,
który musiał wypaść ze szczeliny razem z nim, przewrócił
się i przypiekł swe nagie plecy na parzącym piasku, po czym
znów skoczył na nogi. – Noż kurwa! Niech to szlag! – Mężczyzna
zdołał wciągnąć również drugi but, zanim upadł po
raz kolejny i sturlał się po drugim zboczu wydmy, wywrzaskując
przekleństwa.
Tahnoon podniósł się powoli i wsunął bułat z powrotem
do zakrzywionej pochwy. Krzyki mężczyzny cichły w oddali.
Człowiek? Czy demon? Uciekł z piekła, a zatem demon.
Ale jego słowa pochodziły z języka starego Imperium, grube
od szorstkiego akcentu mieszkańców Północy, łamiącego
ludziom język na każdej sylabie.
Ha’tari mrugnął i pod powiekami zarysował mu się
zielono-czerwony sukub, wyginający się w jego stronę. Tahnoon
mrugnął znowu, raz, drugi, trzeci. Obraz pozostał na
miejscu, kuszący i śmiercionośny. Tahnoon z westchnieniem
ruszył w dół wydmy za wrzaskliwym niewiernym,
przysięgając sobie, że już nigdy nie będzie się przejmował
skandalicznym dziewięciojardowym odzieniem al’Effem.
Tytuł: Koło Osheim
Cykl: Trylogia Wojna Czerwonej Królowej
Autor: Mark Lawrence
Przekład: Justyna Szcześniak
Wydawca: Papierowy Księżyc
Miejsce i rok wydania: Słupsk, premiewra: 14 kwietnia 2019
Wydanie: I
Objętość: 640 stron
Wymiary: 143x205cm
Okładka: miękka ze skrzydełkami
ISBN: 978-83-65830-43-2
EAN: 9788365830432
Cena detaliczna: 47.90 zł
Miłosnicy epickiej fntasy Marka Lawrence'a mogą kupić na stronie wydawnictwa Papierowy Księżyc pakiet trzech tomów trylogii Wojna Czerwonej Królowej