Fascynująca książka, jeśli lubicie elementy dedukcji naukowej wplecione w różne teorie archeologiczne, demograficzne, etnograficzne, statystyczne dotyczące starożytnych cywilizacji Ameryki Łacińskiej i Północnej. Jeśli drogi czytelniku zetknąłeś się wcześniej z taki tytułami jak Williama H.Prescotta „Podbój Peru”, autobiografią wodza plemienia Hopi D.C. Talayesvy „Wódz słońca” czy Francesa Gillmora „Król tańczył na targowisku” ukazujące życie i dzieje Montezumy I władcy Azteków, to praca Charlesa C. Manna będzie ich oryginalnym uzupełnieniem.
Przedarcie się przez pierwszy rozdział "Liczby znikąd" może wydać się dla czytelników przyzwyczajonych do jasnych określonych wywodów karkołomnym zadaniem, ale kiedy już dotrzemy do rozdziału drugiego pt.”Bardzo stare kości”, to otwiera się przed nami szersza perspektywa odkrywania pod kolejnymi warstwami nieistniejących cywilizacji nieznanych artefaktów. Trzeba przyznać Mannowi, iż bardzo skrupulatnie przeglądał różne teorie i hipotezy wysuwane w czasie prac archeologicznych przez konkurujących ze sobą naukowców. Przez to jego narracja nie jest jednostronna, stara się zebrać z nich te najbardziej wiarygodne i udowodnione fakty.
A jest o co się sprzeczać? Do dzisiaj nie wiemy, która z zamieszkujących ówczesne tereny Meksyku, Peru czy Chile cywilizacji była tą, która rozpoczęła największe prace zmieniające architekturę terenów ich ekspansji. Wiemy, iż musiały to być bardzo rozwinięte ludy prekolumbijskie, ale odkryto dopiero około 10% ukrytych po warstwami ziemi szczątków budowli,
przedmiotów użytkowych czy też świadectw jak żyli na co dzień.
Najbardziej wstrząsając e są hipotezy, co do ilości ludności zamieszkującej ówczesne tereny Ameryki Północnej i Południowej. Nie wiemy, czy było ich łącznie osiemdziesiąt milionów, czy tylko dwadzieścia pięć, a może dziesięć. Wiemy, że byli ofiarami różnych chorób, takich jak ospa, odra, syfilis, czy też choroby roznoszone przez zwierzęta, między innymi przez świnie przywiezione na Florydę przez Hernando de Soto, konkwistadora, jak pisze Mann, pół rycerza, pół kapitalistę., takie jak wąglik, bruceloza, włośnica czy gruźlica. Jeśli przyjęlibyśmy te zawyżone liczby, to po dziesięciu latach, z osiemdziesięciu milionów rdzennych mieszkańców zostało ich około dziesięciu milionów.
Podboje Ameryki Północnej i Południowej przez konkwistadorów, którzy w większości byli zbieraniną różnego autoramentu awanturników prowadziło w większości przypadków do eksploatacji i zagłady miejscowych kultur i ludów. Te największe w historii eksploracji podróżniczych ludobójstwo. Jeśli uświadomimy sobie, jak bogate kulturowo, etnograficznie zamieszkiwały je ludy, potrafiące w tamtych czasach posługiwać się zróżnicowaną proekologiczną techniką agrarną, to ci, którzy przypłynęli jawiąc się jako przedstawiciele białej ucywilizowanej rasy, sami na miejscu uświadomili sobie jak daleko stali organizacyjnie od Olmeków, Zapoteków, Aztekó czy Inków.
Porażające jest w tym wszystkim, to iż rdzenni mieszkańcy tych ziem, mimo ucisku ze strony dominujących szczepów czy plemion nie spotkały się nigdy z tak drapieżną eksploatacją i brutalnym traktowaniem.
Pytanie jak trzystu zbrojnych Hernando, Corteza czy Francisco Pizzarra, wyposażonych w broń palną, sto kilkadziesiąt koni i kilka dział mogli pokonać kilkadziesiąt tysięcy uzbrojonych w łuki, oszczepy, proce wojowników Montezumy I i Atahualpy pozostaje otwarte. Przecież wojownicze plemiona zamieszkujące Meksyk, Kolumbię, Peru było zahartowanych w najeźdźczych wojnach. Czyżby tylko magiczne nieznane konie i broń palna, z którą się szybko oswoili stanowiła główne źródło ich słabości? Odpowiedź na to pytanie zostawiam Państwa dociekliwości i ciekawości, którą może zaspokoić praca Charlesa C. Manna pt. „1491. Ameryka przed Kolumbem”/
Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.