Siadając do lektury „Ciemności” Staszka Karolewskiego nie omieszkałem rozpocząć od Posłowia pióra Jacka Inglota, które zamieszczono na końcu książki. Bardzo wnikliwa analiza powieści Karolewskiego poparta konkretnymi przykładami zmusza potencjalnego recenzenta do nadzwyczajnego uważności, po to by niechcący nie stąpać po tych samych interpretacyjnych ścieżkach.
Zgadzam się w tezą, iż Staszek napisał powieść szkatułkową, wielowarstwową, nie przynależną w swojej stylistyce do fantastyki ani do realizmu magicznego czy powieści onirycznej. To coś pomiędzy fantastyką, literackimi memuarami i „Grą w klasy” o atmosferze przypominającej powieści Kafki czy suspens Hitchcocka, tego z telewizyjnej serii „Alfred Hitchcock przedstawia”, z „przymrużeniem oka”. Szczególnie motyw ginących ptaków, których truchło zalega ulice, podwórka, skwery wprowadza nas w nastrój tajemniczej zbiorowej śmierci tysięcy przefruwających przez wrocławskie niebo stad ptaków. Specjalne ekipy zbierające je ubrane w rękawice ochronne i maseczki przypominają wrocławską atmosferę towarzyszącą epidemii ospy z 1963 roku czy niedawny Covidowy lockdown.
Kiedy oswajamy się z pracą ekip sanitarnych Staszek przenosi nas w granicach dzielnicy Nadodrze do skupu makulatury i surowców wtórnych mieszczącej się w podwórku na osi ulic Henryka Pobożnego i św. Macieja. Tu króluje Mieczysław, który niczym mityczny Druid wie wszystko na temat życia ludzi, miasta, ale także legend i bajek z całego świata. Dzielnica Nadodrze jak mityczne Macondo, kraina Yoknapatawpha z prozy Faulknera, której sercem jest Skup Surowców Wtórnych, a azymutem Spalona Kamienica. To tu pomieszkuje Szonaj, narrator powieści.
Jak u Cortazara mamy tu „Moreliana” zatytułowane „Opowieści bibliofila”, guasi pamiętnik „Pamiętnik ojca”. Między nimi Karolewski umieszcza zapiski ze „Spalonej Kamienicy”, „Mądrości Pana Miecia, Pamiętnik Ingrid i zapiski Pucybuta. Sporo jak na powieść szkatułkową, z której jak z magicznego cylindra wyciągamy białe króliki nieoczywistości. Czytając o Klubie Logosa i Bibliofili poznajemy tajniki pracy antykwariusza. Ta przebogata narracja zmusza czytelnika do wertowania książki nielinearnie, bowiem historie układają się niczym wschodni kobierzec, zaskakując tych, którzy przyzwyczajeni są do wartkiej akcji, narracji. Staszek pisze tak jakby chciał obnażyć przed nami wszystkie całą wiedzę jaką posiada o świecie. Niczym samozwańczy kronikarz Nadodrza i okolic przenicowuje fabułę przez własną wyobraźnię, erudycję. Stąd każdy z czytelników może wyłuskać z „Ciemności” prawdziwe perełki, jak np. „Pierwszą opowieść bibliofila – rzeźba”, czy drugą opowieść – Skrzydła mojego taty” przypominające atmosferą opowiadań Marqueza i Schulza.
Żeby rozsmakować się w prozie Staszka Karolewskiego trzeba wejść w jej rytm, poznać jej tętno, oddech, a to wymaga odrobiny wysiłku. Jest bowiem Karolewski, mimo wielu odniesień na wskroś oryginalnym twórcą, rozpoznawalnym autorem kilku książek, m.in: „W piaskownicy światów. Epos wrocławski, „Głodnego Anioła” czy „Szarlatańskich wersetów”. Nie muszę nikogo zachęcać czy przekonywać do sięgnięcia po „Ciemność”, bo ona częściowo rozgrywa się w nas. Jest z nami jak nasze osobiste „Macondo”, Nadodrze, Stare Miasto lub Grabiszynek...związani jesteśmy z tym miastem tysiącami serdecznych dozgonnych połączeń.
Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.