Trzecie wydanie wspomnieniowych relacji znakomitej dziennikarki Barbary Stanisławczyk dotyczących wojennych losów Polaków i Żydów w czasie II wojny światowej świadczy o tym, iż temat ten jest dla obu narodów ciągle bolesną niezagojoną raną. Nie ma chyba bardziej pogmatwanych historii dzielących nasze narody.
Od tysiąca lat jesteśmy związani na dobre i złe często wspólną historią, ale wydaje się, że nic nas przez te lata do siebie nie zbliżyło, chociaż to tu na naszych polskich ziemiach mieli Żydzi najlepsze warunki do życia i rozwoju. Przypomnijmy chociażby dwa znane fakty: w XIII wieku książę wielkopolski Bolesław Pobożny wydał pierwszy przywilej dla gminy żydowskiej w Kaliszu. Chroniący nie tylko osoby i interesy Żydów, ale także ich świątynie i cmentarze. Ten przywilej w XIV wieku król Polski, Kazimierz Wielki, rozszerzył na całe państwo polskie. Ale jak się okazuje te dwie społeczności nigdy nie poznały się do końca, nie stały się sobie bliższe kulturowo przede wszystkim dlatego, iż diaspora żydowska trzymała się razem, a tak zwane sąsiedztwo nie zawsze skutkowało zbliżeniem dwóch stron. Książka Barbary Stanisławczyk jest szczerym do bólu zapisem rozmów, wspomnień polskich i żydowskich ofiar II wojny światowej, gdzie po raz pierwszy na taką skalę ludzie ludziom zgotowali zagładę zaplanowaną z drobiazgową precyzją. Przypomnijmy też ten fakt, iż w czasie tej ludobójczej wojny ginęli przede wszystkim Polacy, a mówiąc dokładniej Słowianie zabijani z równie niemieckim porządkiem.Przypomnę, że w czasie II wojny zginęło 30 mln. Słowian.
Kiedy czytałem tych jedenaście relacji, to wiem jedno, iż ten okrutny XX wiek doświadczający tamto pokolenie wybił na nich swoje piętno, nosili je mimo różnych „spowiedzi” do końca swoich dni. Ten kto doświadczył na własnej skórze zabijania, rozstrzeliwania, tortur, wysiedleń, zagłady swoich bliskich nie mógł być końca normalnym człowiekiem. Trauma tamtych czasów tkwiła w nich jak drzazga. Moja mama na przykład, kiedy po latach pierwszy raz była z wycieczką w Dreźnie, to co chwilę oglądała się za siebie bojąc się niemieckiej mowy.
Nawet ekspiacja dokonana po latach nie jest w stanie wymazać z naszych wspólnych losów narastających przez lata uprzedzeń i pretensji. Żydzi powtarzają jak mantrę, że Polacy mogli zrobić dla nich więcej, a Polacy pytają: „Czy gdyby ten Holocaust dotyczył nas, to stanęlibyście w naszej obronie? Cisza.
Czy ludzie mogli być w tamtych ekstremalnych czasach lepsi, bardziej solidarni? Pewnie tak, ale nikt przedtem nie spotkał się z tak bezwzględnym ludobójstwem godzącym w podstawy biologiczne każdej z polskich czy żydowskich rodzin. Czy postępowanie żydowskiej policji pomagającej Niemcom było przestępstwem, kiedy wynikało z prostego myślenia, iż może w ten sposób ocalę swoich bliskich. Czy Józek przyjaciel domu nasyłający Niemca na ukrywanych przez rodzinę Mańkowskich Żydów jest zwykłym złodziejem czy perfidnym szmalcownikiem?
Czy perfidia Niemców zakładających w Warszawie hotel-pułapkę na Żydów, którego kierownikiem był Żyd-gestapowiec mogła zainspirować nieznanych z imienia i nazwiska Polaków?
Zło wypuszczone z butelki zbierało swoje żniwo po obu stronach. Żydzi i Polacy, każdy z nich był tylko człowiekiem. Ale właśnie o to człowieczeństwo trwa do dzisiaj spór: kto miał go w sobie więcej: nasi żydowscy sąsiedzi czy Polacy, od pradziada żyjący na swoich ziemiach? Człowieczeństwo musi mieć swojego gospodarza, nosiciela, nie jest bezimienne. Musi stać za nim żywy człowiek. A co z zabitymi, zesłanymi do obozów koncentracyjnych, niejednokrotnie działo się to na oczach przechodniów, dzieci, młodzieży szkolnej. Czy jest możliwe, że przechodzili nad tym do porządku dziennego? A co z nocą? Ciemność, czas snu, czy mogli spać, czy śnili? I co to był za sen - o swoim ocaleniu, o tamtych, których zabrano z ulicy?
I czy te sny miały narodowość?
Przeczytajcie sami o tych "Jedenastu", którzy do dzisiaj noszą w sobie tamte koszmary, mają pretensje o to, że uratowani nie potraktowali ich z należytym szacunkiem, że pamięć nie obdarzyła ich dostateczną empatią, a przecież każdy uratowany Żyd w tamtym wojennym czasie, to kara śmierci wykonana zbiorowo na całej rodzinie i na wszystkich biorących w tym udział. Czy naprawdę każdy był gotów poświęcić swoje życie i swoich bliskich. Czy nie dominowała behawioralna potrzeba przeżycia, przeżycia za wszelką cenę. Pytałem mojej babci, matki, co nimi kierowało w tamtych czasach? Chęć dożycia, zachowania rodziny i nadzieja na normalność, a dopiero gdzieś tam na szarych końcu pragnienie spojrzenia swoim katom w oczy.
Autorka „Czterdziestu twardych” nie osądza swoich bohaterów, nie stawia im stopni z człowieczeństwa i za bohaterstwo, ale próbuje zrozumieć, kiedy i w jakim momencie ujawnia się w nas ta cecha, kiedy wychodzimy poza filozofię własnego Ego i stawiamy, ratując życie innych swoje własne i swoich bliskich na ostrzu noża?
Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.