Książki poświęcone matkom zwykle składają się ze wspomnień poświęconych jej dzieciństwu, rodzinie, dzieciom, obowiązkom. W tym wypadku mamy do czynienia z matką instytucją. Anna Politkowska jako dziennikarka za swoją życiową dewizę obrała pomoc drugiemu człowiekowi. Ludziom poszkodowanym przez biurokrację, system polityczny, wojny.
W związku z tym, że jest Rosjanką i przyszło jej dorastać w państwie totalitarnego socjalizmu, a potem pseudo kapitalizmu, to na swojej tarczy wypisała dewizę jasną i czytelną dla jej wrogów i przyjaciół: „Żyję w imię prawdy”. Zapłaciła za to jak wielu przed nią i po niej cenę najwyższą, bo cenę własnego życia.
Zamordowana na zlecenie w centrum Moskwy 7 października 2006 roku. Za życie będąc już symbolem niezłomności i odwagi w podejmowaniu spraw dotyczących pokrzywdzonych przez wojnę, w tym czeczeńską, stała się sumieniem ówczesnej władzy. Sumieniem oskarżającym zbrodnie ludzi dokonywane w imię skotumpowanego imperialnego mafijnego systemu. Systemu, który wciągając w swój wir wielu ludzi ówczesnej administracji, Kremla stygmatyzował ich na zwykłych przestępców. To właśnie było głównym powodem, że o Annie Politkowskiej, dziennikarce "Nowoj Gazety" stało się głośno w Rosji i po za jej granicami. Jej artykuły cytowano w międzynarodowych mediach, tłumaczono za granicą.
Wiera, córka Anny wiedziała, że żyje w rodzinie zaangażowanych dziennikarzy (ojciec Aleksandr pracował w telewizji, prowadził program „Wzgliad” – „Spojrzenie”), a wyróżniało ich to, że podejmowali trudne tematy, które były tak niebezpieczne jak odbezpieczony granat. Po upadku ZSRR, służby wywiadowcze, uwłaszczyły się na majątku upadającego czerwonego imperium. Powstawały w to miejsce oligarchie zawłaszczające nie tylko majątek, ale i struktury państwa. Dużymi miastami typu Moskwa, Sankt-Petersburg rządziły grupy biznesowe złożone z partyjno-prywatnych układów.
Ta książka jest nie tylko próbą spłacenia długu wobec pamięci rodzinnej, ale przede wszystkim głosem nie dającym zapomnieć (bo w Putinowskiej Rosji zapomina się o takich zbrodniach, gdyż ludziom żyjącym w tym imperialnym kraju śmierć spowszedniała) o takich niezłomnych ludziach jak Anna Politkowska, która poza granicami Rosji posiada ulice i place własnego nazwiska. We własnym kraju w liczących kręgach jest zapominana.
Wiera w dniu jej tragicznej śmierci miała dwadzieścia sześć lat, szykowała się do zostania matką. Nagle cały jej świat zwalił się jej na głowę. Zamiast wsparcia docierały do niej pogróżki, w końcu spalono ich daczę. Musiała podjąć ważną decyzję: emigracja z ojczyzny, aby chronić własną rodzinę. Anna tego kroku nie zrobiła, chociaż ostrzegano ją w nie zawoalowany czytelny sposób. Ta dwustu stronicowe wspomnienia ukazują Annę w wielowymiarowej skali: jako tytułową matkę, dziennikarkę śledczą, kobietę walczącą o prawa człowieka, niezłomną w swojej filozofii życia: „Żyć w imię prawdy”. Jak niewiele ciągle znaczą te słowa w totalitarnej Rosji. Ale ciągle jeszcze pośród pokolenia wychowanego na ideach Politkowskiej znajdują się odważne kobiety, jak dziennikarka rosyjskiej państwowej telewizji Marina Owczannikowa, która na antenie potępiła agresję na Ukrainie. Za ten czyn usiłowano ją otruć, i pozbawiono praw rodzicielskich. Jak pisały światowe media: "To pierwszy taki precedens w historii rosyjskiej 'sprawiedliwości', kiedy kobieta zostaje pozbawiona praw rodzicielskich z powodów politycznych”.
Zachęcam do lektury, bo ta sprawa ma swój ciąg dalszy...
Ile jeszcze córek i synów będzie musiało sięgnąć po broń jakim jest słowo i pamięć, aby pękły mury totalitarnych oligarchii, które narodziły się na gruzach rosyjskiego czerwonego imperium?
Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.