Minęła już burza recenzji, omówień i komentarzy dotyczących ostatniej książce Piotra Zychowicza, stąd, kiedy zaległa już cisza nad jej wnętrzem i okładką, jam ci mam chęć przemówić.
Wojna, szczególnie druga zmieniła raz na zawsze oblicze konfliktów wojennych i postawiła przed Polakami walczącymi o wolność ojczyzny szczególne wymagania. Nie wszyscy jako ludzie byli w stanie temu sprostać. Pamiętajmy, że do lasu szli nie tylko patrioci, żołnierze AK mający przed oczami dewizę: Bóg, Honor i Ojczyzna, ale różnego rodzaju watażkowie, korzystający z przywileju posiadania broni i władzy na danym terenie. Wielu z nich dotkniętych wojenną traumą powinno być pozbawionych nie tylko dowództwa, stopni wojskowych, ale również dostępu do uzbrojenia.
Niemcy nasilając z każdym miesiącem wojny terror, brutalizując stosunki społeczne wyzwalali w Polakach uśpione zło. Ilu z nich kierowało się dewizą zemsty, wyrównania porachunków? Nie usprawiedliwiam w ten sposób ani tytułowych „Żołnierzy Wyklętych, ani AK-owców, Batalionów Chłopskich czy AL-owców. Wszyscy żyli w lesie, zaszczuci, mający przed sobą uzbrojonego po zęby przeciwnika, ale także lewicową partyzantkę, szkoloną i sterowną przez NKWD-owców. To co opisuje Piotr Zychowicz, w wielu recenzjach nazwano niefortunnie „książką na zamówienie”, pracą dodatkowo antagonizującą środowiska patriotyczne. Spójrzmy jednak na polską partyzantkę jak na odbicie lustra, w którym każdy chciał zobaczyć coś zupełnie innego.
Łupaszka, wzorowego dowódcę, trzymającego swoich ludzi krótko, przy okazji nie szafujący ich życiem, „Bury” znakomitego profesjonalnego podoficera szkolącego swoich ludzi, tak aby poddani próbie mogli przeżyć każdą akcję, „Wołyniak”, mszcząc się za rzeż Wołyńską, nawiązywał do najlepszych wzorców sienkiewiczowskiej Trylogii, „Ogień” widział siebie jako gospodarza pilnującego powierzonej mu ziemi; tego który rządzi twardą ręką zastępując cywilną władzę, w imię tej Polski, o którą walczył, „Wacław”, z lwowskiego ugrupowania AK „Warta” widział siebie, jako sędziego, rozsądzającego pod nieobecność legalnie wybranej w demokratycznych wyborach władzy zadawnione rany. Każdy z nich był w momencie akcji przekonany, iż zrobił wszystko zgodnie ze sztuką wojenną. Ale jak zawsze diabeł tkwi w szczegółach, inaczej mówiąc „najtrudniejsze do rozwiązania jest to, co z pozoru wydaje się błahe”. Stan wojny dodatkowo komplikował nie tylko logikę i wymiar danego rozkazu, ale trafiał do ludzi,z których każdy kierował się trochę inną motywacją. O ile dowódcy formułujący rozkazy brali pod uwagę ich machiaweliczny wydźwięk: „Zło złem zwyciężaj”, to zwykli żołnierze strzelający ostrą amunicją, nie byli w stanie przewidzieć, gdzie doleci kula, a nawet jeśli zdawali sobie sprawę z tego, że uczestniczą w czystkach etnicznych, w akcjach odwetowych, to serce podpowiadało, iż to za Polskę, dla Polski. Jak zawsze, gdzieś pomiędzy tą wojenną logiką znaleźli się ludzie. Czy był to ten ich jeden, jedyny niewłaściwy moment, czy padli ofiarą leśnych zagończyków, którzy w miarę jak scenariusz rozrastał się do rozmiarów antycznej tragedii stracili kontrolę nad didaskaliami i scenariuszem - tego się nie dowiemy.
Nie będę podkreślał już tego, co powiedziano w wielu recenzjach, iż jest to ważna wypowiedź „autora, który deklaruje się jako konserwatysta, zwolennik myśli i dzieła Józefa Mackiewicza”, a z drugiej, „Zychowicz wystawia rachunek tej tragicznej i wielowymiarowej historii. Zychowicz zmusza do refleksji w miejsce bezmyślnego powtarzania za albo przeciw”.
Należałoby spytać, czy jesteśmy gotowi na taką ekspiację? Pamiętajmy, iż „Wyklęci” mieli od ponad dwudziestu kilku lat po upadku tzw. nierealnego socjalizmu fatalny piar, głównie polityczny. Kolejne solidarnościowe rządy, w zależności skąd powiał wiatr – czy z Moskwy, z Waszyngtonu, a potem Tel-awiw zmieniały optykę za jakiej patrzono na podziemie niepodległościowe. Brak konsekwentnej polityki historycznej odbił się czkawką na dossier „Łupaszki”, „Burego”, „Ognia”czy „Wołyniaka”. Stąd rzucani byli od jednej ściany do drugiej przez wzbierającą falę historycznej apoteozy, a kiedy fala minęła pisano o nich jak o pospolitych bandytach, dotyczyło to szczególnie lewicowych mediów. Nikt nie zastanawiał się na obiektywizacją faktów, nad realiami – bandyci i tyle.
Leśny partyzant miał przed sobą statystycznie parę tygodni życia. Czy myślicie, że nie zdawali sobie z tego sprawy, że nie czuli, iż walczą o sprawę przegraną. W miarę jak w tych młodych ludziach narastała świadomość beznadziei, zmarnowanej młodości, a z drugiej wiedzieli, że wyjście z lasu równa się dezercji, śmierci i zdrady. Rozrzuceni pomiędzy ekstremalnymi skalami wartości żyli w totalnym psychicznym rozdwojeniu. Nie mówię tu o bandytach, dewiantach, tylko młodych ludziach, których ich własna historia wystawiła na najwyższą próbę. Wielu jej nie przeszło, wielu padło ofiarą wojennej traumy. Nikt nie osądził tych, którzy ich na to skazali.
Ta książka jest również o nich. Nie wymienionych tu z nazwiska delegatów rządu planujących akcje odwetowe, pułkowników czy generałów wydających rozkazy w „białych rękawiczkach”. Wszak jak pisze Zychowicz często zwalano potem winę na zwykłych żołnierzy, bataliony samoobrony, pospolite ruszenie. Czy Polska matnia ma swój kres, czy nastąpi kiedyś moment ciszy nad tymi, których XX wiek przyoblekł w wilcze skóry? Wszak oni, jak i ich rodziny zapłacili za to najwyższą cenę. Żadna, nawet najżarliwsza modlitwa nie uspokoiła ich zbiorowego sumienia. Żadna kolejna rocznica ku czci ich pamięci nie wymaże „skazy na ich sumieniu".
Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.