Ostatnimi laty na półkach księgarskich goszczą publikacje z pogranicza literatury faktu i tematyki popularnonaukowej. To sygnał, iż autorzy, zwanymi kiedyś popularyzatorami, mimo dominacji wiedzy internetowej starają się odkłamać wiele dziedzin, o których wypowiadają się w sieci często anonimowi autorzy. Neil Bradbury jest profesorem fizjologii i biofizyki na Rosalind Franklin University of Medicine and Science, gdzie wykłada i prowadzi badania nad chorobami genetycznymi. Laureat wielu nagród za wyjątkowe podejście do nauczania fizjologii. Jest więc osobą jak najbardziej kompetentną, godną zaufania, a przy tym uznanym autorem wielu prac naukowych i artykułów.
Autorzy anglosascy są znakomitymi opowiadaczami, używają przy tym bogatego języka, a zarazem zrozumiałego dla przeciętnego zjadacza chleba. Bradbury przybliża nam w swojej popularnonaukowej publikacji w fascynującym połączeniu nauki, historii medycyny i prawdziwej zbrodni, tajemnice różnych trucizn, czy to pochodzenia roślinnego czy też chemicznego. Wplata to w prawdziwe dziennikarskie relacje o zbrodniach dokonanych przy ich pomocy. Książkę podzielono na dwie części. W pierwszej zatytułowanej „Biomolekuły śmierci” Bradbury opowiada o śmiertelnym działaniu insuliny, atropiny, strychniny, akonityny, rycyny, dioksyny i cyjanku.
Za każdą z tych historii stoją konkretni ludzie, którzy często dzięki temu zaistnieli na moment w ówczesnych kornikach policyjnych, ale po jakimś czasie rozmyli się na kartach podobnych relacji. Neil Bradbury wskrzesza ich na kartach swojej książki, choć trudno zaprzyjaźnić się z mężem p. Barlow Kennethem, który jako pierwszy postanowił użyć do otrucia żony właśnie insulinę.
W części drugiej zatytułowanej „Molekuły śmierci w przyrodzie”, ujawnia działanie takich substancji chemicznych jak potas, chlor, arszenik czy polon. Niezaprzeczalnym atutem tej pracy jest wyjaśnienie na poziomie komórkowym i pokazanie krok po korku w jaki sposób substancje te działają na ludzki organizm. Jedne z nich zabijają od razu, inne podawane w regularnych dawkach stopniowo. Niektórymi wystarczy posmarować poręcz łóżka, inne wstrzyknąć do kroplówek, jeszcze inne przefiltrować przez powietrze którym oddychamy.
Drugim atrybutem tej książki jest precyzyjne odtworzenie historii poszczególnych trucizn. A trzecim, Bradbury bazując na policyjnych śledztwach odsłania przed nami kulisy ludzkich pobudek, często niezrozumiałych, bo co zawinili dializowani pacjenci z ośrodka DaVita, że pielęgniarka Kimberly Seanz wstrzykiwała im do kroplówek zabójczy roztwór chloru?
Czyta się „Smak trucizny” lekko, co może zabrzmieć dziwnie biorąc pod uwagę zbrodniczą tematykę jaką porusza. Okazuje się, że część z tych substancji jak insulina, atropina, akonityna użyte w dozwolonych przez lekarza ilościach, leczą, pomagają. Ale człowiek w swojej psychice, chorych skłonnościach jest w stanie przedawkować je i zamienić w narzędzia zbrodni. Reasumując, to nie przed nimi powinniśmy się strzec, lecz przed ludźmi.
Nie będę zdradzał Państwu szczegółów, wystarczy kupić „Smak trucizny” Neila Bradbury’ego, aby rozsmakować się w tym nietuzinkowym dziele. Doskonałym uzupełnieniem jest dołączony aneks: „Trujące upodobania”, gdzie autor w skrótowej formie charakteryzuje wymienione w książce trucizny oraz wybrana bibliografia.
Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.