Lata minęły, od kiedy ostatni raz miałam w ręku jakąkolwiek powieść Paulo Coelho. W tym czasie autor „Alchemika” stał się memem – karykaturą ni to pisarza, ni to coacha. Za przedni żart uchodzi wystawienie przed drzwi księgarni tabliczki z informacją, że nie sprzedaje się tam książek Coelho. W dobrym tonie jest śledzić na Facebooku „Żenujący cytat Paulo Coelho” (15 tysięcy fanów), a potem lajkować bez zastanowienia nad tym, czy opublikowany cytat rzeczywiście nie ma sensu. Kiedy ktoś wspomni o brazylijskim autorze w czasie spotkania towarzyskiego, należy unieść brwi, przywołać na usta pogardliwy uśmieszek i wyśmiać rozmówcę jako mało ambitnego czytelnika.
Nie uważam, aby Coelho zasłużył sobie na takie traktowanie. Po świecie pałętają się (lub pałętały) setki gorszych pisarzy, którzy jakimś cudem nie zostali okryci tak złą sławą. Lovecraft pisał fatalne, nienaturalne dialogi, Masterton kiepskie horrory – zwłaszcza zakończenia i żałosne sceny seksu – a choć King od dłuższego czasu nie jest w formie, jego ostatnie kryminały sprzedają się jak pączki w tłusty czwartek (nigdy nie zrozumiem tego pędu po tłuste, lukrowane bułki). Dodam do tego mnóstwo debiutantów – których nazwisk nie wymienię, ponieważ przeczytałam ich dzieła i wyparłam je, aby móc dalej funkcjonować – zwłaszcza w gatunku fantasy, przedstawiających wyświechtane schematy w sposób naiwny i pozbawiony redakcji. Czy autor bezwartościowej „Smugi krwi” (z perełkami pokroju „my drepczemy w miejscu w zaczarowanym kręgu, nie mogąc się z niego wydostać, podczas gdy elfy bawią się na łąkach”) zasługuje na więcej szacunku niż Coelho tworzący może „przeduchowione”, ale lekkostrawne i pisane z doświadczeniem powieści, od czasu do czasu próbujące przekazać jakieś uniwersalne prawdy? Nie sądzę. Szczególnie istotnym elementem mojej przygody ze „Szpiegiem” okazało się właśnie zdystansowanie do „powszechnej” opinii na temat Coelho. Mając pewien sentyment do jego starszych tekstów, które czytałam w dzieciństwie („Pielgrzym”, „Alchemik” czy „Demon i panna Prym”), starałam się spojrzeć na powieść bez uprzedzeń.
„Szpieg” okazał się zabijaczem czasu, literaturą płytką, ale nie okropną. Jej największym problemem jest przeciętność i brak pomysłu, który mógłby zaowocować powstaniem powieści gładkiej i spójnej. Nie jest to ani biografia Maty Hari, ani wyobrażenie o niej. Skazana za domniemane szpiegostwo tancerka nie ma charakteru, co nieustannie kłóci się z jej wizerunkiem – nie czuć jej oczytania, wyrachowania i uwodzicielskiej natury, nie czuć też cech przeciwnych. Niezależnie od tego, jaka była w rzeczywistości, kreacja Coelho jest nijaka, papierowa, pozbawiona trójwymiaru, bezrefleksyjna i – takie odniosłam wrażenie, gdy szybko zapomniała o dziecku czy kobiecie, która zastrzeliła się na jej oczach – pozbawiona wspomnień, co niestety odnosi się również do innych, niezapadających w pamięć postaci. Nie pomaga tu raczej „suchy” język oraz fakt, że znacząca większość powieści napisana została w formie listów, w perspektywie pierwszoosobowej – ten zabieg miał zapewne ożywić akcję i uplastycznić wydarzenia, ale ta próba się nie powiodła. Nie rozumiem też, dlaczego autor zdecydował się na wprowadzenie niektórych scen – jak choćby tej z cebulkami kwiatów, które Mata Hari otrzymała w dzieciństwie od matki. To wprawdzie jeden z niewielu obrazów, jakie być może zapamiętam na odrobinę dłużej, ale jak się okazało, był oderwany od reszty fabuły i nie przyniósł żadnych konsekwencji.
Wzrok po akapitach prześlizguje się szybko, ale tracą, gdy weźmie się je pod lupę. Wtedy okazuje się, że w „Szpiegu” pojawia się wiele pozbawionych sensu i/lub tandetnych fragmentów, z których pozwolę sobie kilka wymienić: „Mężczyzna w takim stanie ducha jest jak rana krwawiąca na oczach tłumu. Szuka zemsty, nie dbając o sprawiedliwość” (nie wchodząc nawet w stereotypy płciowe – w końcu Mata Hari żyła na przełomie XIX i XX wieku – od kiedy krwawiąca rana szuka zemsty, nie dbając o sprawiedliwość?!); „Wiedziałam, że umrę, nie zaznawszy prawdziwego uczucia, ale jakie to miało znaczenie? Miłość i władza smakowały tak samo” (skąd wie, skoro nie zaznała miłości?); „Dobry fortepian nie powinien wydać ani jednej fałszywej nuty. Grzechem nie jest to, czego uczą nas w szkole, ale życie pozbawione harmonii. To w harmonii tkwi siła potężniejsza od prawd i kłamstw, z których utkana jest nasza codzienność”;„Czy musiałam pogrążyć się w mrokach własnej duszy, stanąć bezbronna w lesie pełnym wilków i innych dzikich bestii, bez żadnej pomocnej dłoni?”; „Byłam egzotycznym ptakiem, unosiłam się nad ziemią niszczoną przez upadłe ludzkie dusze”. To nie tak, że czepiam się zbyt górnolotnych metafor – pustosłowie bywa niezrozumiałe i „Szpieg” na pewno by zyskał, gdyby ktoś usiadł do rękopisu z ostrymi nożyczkami.
Nawet jednak gdyby podkręcić język, powieść wciąż byłaby co najwyżej średnia. Choć przewijają się tu, zwykle bardzo powierzchownie, różne motywy, z feministycznym i wojennym włącznie, brakuje tu dominanty kompozycyjnej, która uczyniłaby ze „Szpiega” tekst godny zapamiętania. W tej chwili ten „niedzielny” miks romansu i powieści sensacyjnej nie ma nic do zaoferowania – i nie ratuje jej nawet delikatna filozoficzna i średnio smaczna posypka, bo tekst nie próbuje przekazywać ani interesujących obserwacji, ani, przeciwnie, żadnej uniwersalnej prawdy.
Izabela Pogiernicka
Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.