O debiucie Bernadety Prendzioch wydawca w anonsie prasowym pisze tak: „Intrygująca fabuła ze świetną, nieszablonową postacią Marty Szaryckiej. To, co wydaje się uporządkowane i bez skazy, w rzeczywistości toczy rak traumy z przeszłości”, a potem dodaje: Nowy głos w polskiej powieści kryminalnej”. I powiem Państwu, pierwszy raz zgadzam się z tym wpisem. To nie jest żaden chwyt reklamowy, tylko oczywista prawda.
Przeczytałem „Terapeutkę”z pełną przyjemnością, chociaż nie gustuję w literaturze kryminalnej. Ale jej szczególna atmosfera, trochę jakby wzięta ze skandynawskiej, a w części z estetyki literatury noir wprowadza świetny nastrój niepokoju, strachu; mokry śnieg przykrywający wszystko szczelnym całunem, rozmiękła ziemia wciągająca podeszwy butów, ślisko nawierzchnia i mgła wisząca nisko, tuż przed oczami przechodniów dopełniają poetyki kryminalnego suspensu.
Cała historia zaczyna się od momentu podrzucenia pod okno gabinetu terapeutycznego Marty Szaryckiej zwłok pięcioletniego chłopca. Rozpoczyna się policyjne śledztwo, terapeutka staje się jedną z centralnych osób wokół, której „rozkręca” się ta intryga. Później dochodzi do tego porwany osierocony czterolatek, i to porwany na oczach miejscowej policji. Atmosfera gęstnieje, praktycznie wszyscy mogą być podejrzani, jego mentor, psychoterapeuta Adam, jej obecni i byli pacjenci, konkurencja, a być może nawet żona jej kochanka Roberta. Tropy wiodą w wielu kierunkach, krzyżują się ze sobą. Pewnie można by było rozwikłać je wcześniej, ale Prendzioch nie daje nam tej satysfakcji, wdając się w wieloznaczne terapeutyczne rozmowy z pacjentami: Grzegorzem, i Michałem.
Świat psychoterapeutów okazuje się wcale nie taki przyjazny i nastawiony stricte na pomoc. To często godzinne seanse wymagające od biorących w nich udział stron nadzwyczajnego skupienia, czy uważności. To walka o przeciągnięcie na swoją stronę osoby pękniętej, poranionej, ale przede wszystkim sposób na otwarcie tej bolesnej hermetycznej skorupy jaką jest nasza psyche. Marta na własnej skórze, mając już za sobą spore doświadczenie przekonuje się jakiej siły wymaga od nas ta ta profesja. Każdy seans, to zupełnie osobna, niewiadoma ścieżka, która może kryć w sobie nagły uskok lub bezdenną przepaść. Te właśnie fragmenty gry pomiędzy terapeutką Martą Szarycką, a jej pacjentami najbardziej intrygują. Wcześniej w polskiej literaturze kryminalnej faktycznie nie mieliśmy do czynieniaz tak dokładnie oddaną specyfiką tej profesji. To dodatkowo potęguje klimat niedopowiedzeń jakie tkwią w tych terapeutycznych seansach. To często brutalna gra odsłaniająca, tak u jednej jak u drugiej strony stare niezagojone rany.To boli, jeżeli nie masz w sobie dostatecznego antidotum, możesz przegrać, samemu stając się pacjentem.
Pomimo, że Marta jest silną, niezależną kobietą, która wie o co gra, i jaką cenę w razie czego będzie musiała zapłacić, nie jest w stanie przewidzieć wielu rzeczy, wielu zachowań. Ta właśnie maniera niewiadomego, nieprzewidywalnego staje się za sprawą przyjętej konwencji literackiej dodatkowym autem tego kryminału. „Bowiem „Terapeutka” może być w każdym z nas. A sytuacje jakie prowokuje swoim zachowaniem mówią o kondycji współczesnego Polaka więc niż niejeden poradnik. Polecam!
Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.