Przypieczętować swój debiut prozatorski tak dojrzałym zbiorem opowiadań pt. „Ulewa” na miejscu Macieja Bieszczada, to marzenie każdego literata. Dojrzałość tej prozy przejawia się właściwie w każdym aspekcie. W konstrukcji i akcji opowiadanych historii, w doborze języka, ciekawie ukazana osobowa perspektywa każdego z bohaterów jego opowiadań.
Pomimo, iż narracje Bronki, Zbigniewa, Marka i Andrzeja są w stosunku do siebie polifoniczne, to jednak możemy odnaleźć w nichmomenty komplementarne, wynikające z z innej perspektywy osobowej, stąd nabierają progresywnego znaczenia.
Idąc własną drogą życiową, z jednej strony nabieramy osobowego doświadczenia, z drugiej ulegamy wpływom otoczenia, rodziny, znajomych wśród których przebywamy, środowiska pracy zawodowej. Często na swojej drodze spotykamy pokusę, żeby zrobić coś wbrew sobie, często negując tym całe swoje wcześniejsze postępowanie. Czy to los nas wystawia na próbę, czy też Zło będącego nieodrodnym towarzyszem Dobra, wodzi nas nas na pokuszenie. A my aby doświadczyć czegoś nowego idziemy za nim na ślepo, po omacku, licząc, że przechytrzymy je, zwykle jednak przegrywamy.
Maciej Bieszczad nie stawia przed swoimi bohaterami gotowych odpowiedzi. Postępowanie jego bohaterów wynika nie tylko z uch słabości, strachu, zmęczenia życiem, lecz przede wszystkim z braku wiary, w siebie. Zagubieni w meandrach życiowych wyborów muszą podjąć jasną decyzję, ale to jest właśnie najtrudniejsze, stąd jeszcze bardziej komplikują własne sprawy. Muszą nauczyć się wielu rzeczy od początku; wybaczania, wymazywania z pamięci doznanych krzywd (Zbigniew), odzwyczajania się od starych nawyków, zwalczania w sobie słabości i strachu (Bronka, Marek), przyjaźni, zaufania, miłości, ale także odczuwania wolności, w tym wolności w podejmowaniu własnych decyzji, niezależnych od sugestii bliskich im osób. Fakt, wtedy właśnie narażeni są na największą porażkę, ale czy wszystko, co robimy w życiu wiąże się z towarzyszącą temu satysfakcją i dobrem?
Autor szukających wyjścia z życiowego zapętlenia nie zostawia samym sobie. Spotykają na swojej drodze ludzi, którzy byli w podobnej sytuacji, albo musieli tak jak oni stoczyć wewnętrzną walkę. Mając to już za sobą oprócz nadziei niosą w sobie przesłanie; są tam między innymi wyjątki z Pisma Świętego, Nowego Testamentu czy Ewangelii, te mądrościowe teksty przywracają im siły w dokonanie w swoim życiu głębokiego przewartościowania, swoistego nawrócenia. Ale nie przychodzi to z dnia na dzień. Okazuje się, iż po drodze napotykają na przeszkody i to te najtrudniejsze do pokonania - samych siebie, całkowicie niegotowych do takich fundamentalnych zmian.
Wkomponowane w to Drzewo Życia jest aż nadto czytelną archetypiczną przenośnią. Z jednej strony, jak mówi Bieszczad w wywiadzie, ich losy wyrastają z jednego pnia, mają też wspólne korzenie, pojawiając się na tym świecie, czy to z woli Boga, czy z woli naszych ziemskich rodziców. Połączenie tych dwóch wątków - wiary zawartej w Dekalogu i Biblii oraz symbolicznego Drzewa Życia tworzy duchową parabolę łączącą wszystkie opowiedziane tu przez Macieja Bieszczada historie, bowiem realne życie i towarzyszące mu narracje składają się na sens naszej egzystencji. Nie jest bowiem prawdą, że zostaliśmy wrzuceni w nie bez jakiegoś konkretnego planu, że wszystko jest grą przypadku. To bardzo ważne refleksje jakie narzucają się po lekturze „Ulewy” Macieja Bieszczada.
To książka, która sytuuje jego prozę pomiędzy „Dekalogiem” Kieślowskiego, a opatrzoną moralnym przesłaniem prozą Herlinga Grudzińskiego.
Polecam szczególnie tym, którzy poddali się modzie na odrzucenie w swoim życiu różnych przejawów duchowości na rzecz hedonizmu i materialnego konsumpcjonizmu.
Nasze życie pochodzi bowiem nie tylko z tej ziemi.
Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.