"Uwikłani: Hudson" - Laurelin Paige - czyli w końcu sensowny erotyk pisany z męskiego punktu widzenia
Seria "Uwikłani" składa się z książek, które jako jedne z niewielu erotyków podobają mi się pod względem okładek. Są estetyczne, może nie jakoś zabójczo oryginalne, ale wypadają zdecydowanie lepiej niż te wszystko czarno - szare klony, na których zawsze jest albo kawałek nogi, albo wstążka, ewentualnie but. Przede wszystkim: są bardzo adekwatne do treści. Na półce prezentują się bardzo ładnie, ponieważ na szczęście wydawnictwo nie stwierdziło w połowie serii, że coś sobie zmienią, żeby nie było nudno.
Co prawda - nie każdemu mogą pasować, ponieważ są pokryte taką "gumiastą" czy jak kto woli - zamszową powłoką. W uproszczeniu: zostają na nich ślady po paluchach. Chociaż nie takie straszne, jak na przykład na "Blackout" Marka Elsberga.
Czyta się świetnie dzięki bezszeryfowej czcionce, która daje efekt tekstu pisanego na maszynie :)
Fabuła
Żeby niczego wam nie zaspoilerować, proponuję zarys fabuły części pierwszej :).
Główna bohaterka AlaynaWithers, młoda studentka pracująca w nocnym klubie jako kelnerka, aspiruje na stanowisko managera. Niedługo później pojawia się nowy właściciel klubu, Hudson Pierce, obrzydliwie bogaty przystojniak, którego Alayna próbuje unikać za wszelką cenę ze względu na swoje kłopoty z psychiką. Mianowicie chodzi o to, że bohaterka kocha „za mocno”, w sposób wręcz patologiczny, dostaje obsesji na punkcie danego faceta, co w ostatnim przypadku doprowadziło nawet do problemów z prawem. Kiedy zafiksuje się na jednym obiekcie, zaczynają się schody. Należy zaznaczyć, że obsesyjne „pilnowanie się” by nie popaść w kolejną obsesją powoduje zupełnie inną fiksację. Pierce nie ułatwia jej tego wcale. Na dodatek ekstremalnie niemoralna propozycja, którą jej składa seksowny miliarder jest praktycznie nie do odrzucenia. Jednak czy zawodowe udawanie miłości i związku, który ma na celu zniszczenie innego, może pozostać jedynie sprawą techniczną? Co, gdy w ich relacje wkradnie się uczucie?
Czwarta część opowiada całą historię z perspektywy głównego bohatera. Ukazuje także jego życie długo przed tym, jak poznał Alaynę.
Opinia
Postaram się pisać konkrety.
Czy książka podobała mi się?
O dziwo, bardzo :D
Jeżeli czytaliście tego przeklętego Grey'a, pisanego z perspektywy "Kryszczjana", zapewne do tej książki bez kija nie podejdziecie. I słusznie, lepiej się pozytywnie zaskoczyć, niż okropnie rozczarować. Jak do tamtego cholerstwa musiałabym się zmuszać, żeby go skończyć, tak czytanie "Hudsona" było czystą przyjemnością :)
Przede wszystkim: zawiera bardzo wiele fragmentów, których nie było w poprzednich częściach.W zasadzie 3/4 tej książki to nowości dla fanów tej serii. Trochę bałam się, że zostanie mi powtórzona historia, o której już czytałam i będę się nudzić jak mops. Bardzo się ciesze, że tak się nie stało i nawet gdybym zapoznała się już z CAŁĄ serią - nadal czytałabym "Hudsona" z wypiekami na twarzy.
Książka podzielona jest na "przed" i "po" poznaniu Alayny. Rozdziały są ułożone naprzemiennie, dlatego też cała opowieść jest bardziej dynamiczna i nieustannie możemy porównywać Pierce'a - zanim na jego drodze stanęła ambitna studentka Withers, a także gdy już wcześniej wymieniona zdążyła zrobić mu sieczkę z mózgu.
Czasem możemy być skołowani lekkim przeskokiem między wydarzeniami i może nam "czegoś" zabraknąć, aczkolwiek lepiej jest odczuwać niedosyt, niż mieć dość. Dzięki temu też jeżeli nie czytaliśmy poprzednich tomów - mamy motywację aby to zmienić.
Laurelin Paige ma naprawdę dobry styl, jej książki czyta się lekko i zapadają w pamięć.
Okropnie się cieszę, że Alayna nie jest kolejną głupią i do granic możliwości irytującą bohaterką.Ma pewne wady, ale w zasadzie to sympatyczna, niewiarygodnie silna dziewczyna, która nie chce się rzucać z mostu, bo pokłóciła się z facetem. Zna (w pewnym stopniu) swoją wartość i nie łamie własnych zasad - innym także na to nie pozwala. NIE jest apodyktyczna, wiecznie nieśmiała i gapowata. Dobrze radzi sobie sama, jest ambitna, a przy tym towarzyska i nie zamknięta w sobie.
Zupełne przeciwieństwo Any (z 50 twarzy Grey'a - gdyby ktoś nie kojarzył, chociaż wątpię ;)).
"Bo gdy kogoś kochasz... Jego świat jest dla ciebie ważniejszy niż twój własny. Jest tak ważny, że ty jako osoba znikasz i jedyną opcją jest połączenie się tych dwóch osób w całość. Bo inaczej ty sam przestajesz istnieć."
Hudson - w chwili, gdy poznajemy go w pierwszej części jest przed trzydziestką (w tej części mamy z nim do czynienia nawet 10 lat wcześniej) - młody, bogaty i diabelnie seksowny, zakazany owoc dla wszystkich kobiet, które i tak nie mogą oprzeć się jego urokowi. Bystry, niewiarygodnie inteligentny, z pozoru idealny. Każda widzi w nim męża i kochanka, szarmancki niczym gentelman z epoki wiktoriańskiej i nienasycony jak... (nienasycone to chyba tylko kwasy tłuszczowe mi się kojarzą), a jednocześnie do bólu pogardliwy.
Pomimo tego że główny bohater to postać niezwykle pokręcona i skomplikowana - zdobył moją sympatię. W końcu dowiadujemy się o przyczynach jego często bezdusznego zachowania i towarzyszymy jego przemianie. Hudson jest niezwykle wylewny w swoich przemyśleniach, dlatego poznajemy każdy jego sekret i na bieżąco podążamy jego tokiem myślenia. Przez jego mentalną ekstrawersję ujawnia się fakt, że książkę napisała kobieta i są to jedynie jej przypuszczenia na temat tego, jak wcześniej napisana przez nią historia mogła wyglądać z męskiej perspektywy. Uważam jednak, że ciężko naprawdę wiarygodnie opisać uczucia osobnika przeciwnej płci, dlatego i tak wielkie brawa dla autorki, bo całość i tak wypadła świetnie.
Bardzo jestem ciekawa, czy kiedykolwiek dopadnę w swoje ręce erotyk, który napisany jest z perspektywy osobnika "brzydszej" płci - i autorem jest mężczyzna.
Mogłoby być to niesamowite przeżycie. Chociaż istnieje też możliwość, że po przeczytaniu, obraziłabym się na amen na wszystkich facetów i wstąpiła do zakonu.
Wracając do książki. O matko, jak ja lubię dygresje.
Jeden z niewielu elementów, które mi przeszkadzały to wulgaryzmy. Nie sama ich obecność (umówmy się czasem taka soczysta "k***a" wyraża więcej, niż tysiąc słów), ale ich nieodpowiednie stosowanie. Czasem po prostu one nie pasowały do danej sytuacji, chociaż i tak w większości przypadków bardzo dobrze pasowały do konktekstu. Także częstotliwość używania pewnego określenia męskiego członka była zbyt duża jak na mnie. Przecież istnieje tyle innych ;P.
Dochodzimy wreszcie do scen seksu. Nie mam żadnych zarzutów, że się tak wyrażę "wszystko przebiegało tak, jak powinno". Nie jesteśmy zalewani (Boże, w przypadku recenzji tej książki wszystko brzmi dwuznacznie) nimi od początku do końca, tylko "częstowani" w kontrolowanych dawkach. W przypadku większości erotyków autorzy dają ich zbyt wiele i powodują wzrost ciśnienia krwi nie z powodu podekscytowania, lecz... irytacji.
Tutaj najważniejsza jest fabuła i to niebanalna wbrew pozorom.
Drogie Panie (bo myślę, że głównie one będą czytać tę książkę) - jeżeli oczekiwałyście, że Hudson was uwiedzie, wywoła rumieńce na twarzy i okręci wokół własnego (oczywiście seksownego) palca - nie zawiedziecie się! :D
Jeżeli chodzi o Panów - czytajcie drodzy gentelmani - to na pewno będzie coś zupełnie dla was nowego, bo przecież w końcu historia romantyczna/ erotyczna pisana z waszej perspektywy!!!