Wydawcy polskich mediów liczą na zmiany w przyjętej przez Sejm nowelizacji prawa autorskiego
Polskie media apelują do polityków o zmiany w treści przyjętej przez Sejm nowelizacji ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Nowe przepisy, które po trzech latach opóźnienia wdrażają unijną dyrektywę Digital Single Market, dają teoretycznie wydawcom i dziennikarzom prawo do uzyskiwania wynagrodzeń od tzw. big techów za korzystanie z ich utworów.
W praktyce może być to jednak trudne do wyegzekwowania. Dlatego media domagają się wzmocnienia pozycji wydawców. Tym bardziej że obie strony muszą same wynegocjować te wynagrodzenia. – Chcemy mechanizmu, który gwarantuje nam, że w przypadku przedłużania się negocjacji z big techami, wkroczy organ rządowy – tłumaczy Marek Frąckowiak, prezes Izby Wydawców Prasy. Wydawcy liczą, że niezbędne poprawki pojawią się na etapie prac w Senacie.
Na 10 lipca premier Donald Tusk zwołał okrągły stół z przedstawicielami mediów w sprawie przyjętej przez Sejm nowelizacji ustawy o prawie autorskim, uwzględniającej unijną dyrektywę DSM (Digital Single Market).
– Ten okrągły stół jest spotkaniem, które ma naprawić błędy w rządowym projekcie implementacji dyrektywy o prawach pokrewnych wydawców. Implementacja tej dyrektywy do polskiego porządku prawnego jest przeprowadzana w iście ekspresowym tempie. Z jednej strony to jest bardzo dobrze, że to się dzieje szybko, bo my na tę implementację czekamy już wiele lat, poprzedni rząd chował to wszystko do szuflady, ten chce to załatwić szybko, ale w tym projekcie rządowym jest wiele złych zapisów, a wiele pominiętych – podkreśla w rozmowie z agencją Newseria Biznes Marek Frąckowiak.
Sejm przegłosował 5 lipca nowelizację ustawy o prawie autorskim, wdrażającej dyrektywę DSM (Digital Single Market). Celem unijnej regulacji jest wprowadzenie systemu rekompensat dla wydawców i dziennikarzy za wykorzystywanie ich materiałów prasowych przez światowe koncerny technologiczne (np. w wyszukiwarkach czy na portalach społecznościowych). Szybki rozwój takich koncernów, jak podkreśla IWP, spowodował, że przejęły one lwią część środków reklamowych, które dotąd finansowały polskie media. Zgodnie z przyjętymi przepisami, gdy big techy, jak m.in. Alphabet (Google), Microsoft (Bing) i Metą (Facebook, Instagram) wykorzystują treści wytworzone przez media, muszą mieć na to zgodę wydawcy, czyli zawartą umowę, w której wskazane będzie również wynagrodzenie. Jego wysokość muszą między sobą ustalić strony – wydawcy i cyfrowi giganci.
– Po raz pierwszy przyznaje się wydawcom prasy prawa pokrewne. Od dziesiątków lat posiadają je wszyscy inni producenci kultury, poza wydawcami prasy. Ta dyrektywa to naprawia i – to jest najważniejsze z naszego punktu widzenia – przyznaje producentom prawo do wynagrodzenia z tytułu ponoszonych przez nich kosztów na wyprodukowanie publikacji prasowej, na którym to utworze zarabia ktoś inny, w tym przypadku wielkie globalne korporacje internetowe. I to jest największy sukces. Projekt rządowy zawiera jednak przepisy, które to prawo mogą uczynić dziurawym – ocenia prezes IWP.
Jak pod koniec czerwca w piśmie do marszałka Sejmu podkreślała Izba, wprowadzenie implementacji dyrektywy DSM w proponowanym kształcie utrwali patologie rynkowe i jeszcze bardziej umocni hegemonię zagranicznych gigantów technologicznych. Wydawcy oceniają, że brakuje rozwiązań, które sprawiłyby, iż wprowadzane prawa pokrewne wydawców prasy będą mogły być skutecznie egzekwowane
– Brakuje kilku rzeczy, my w tej chwili skupiamy się na takich najważniejszych, jak na przykład źle zapisany zakres pól eksploatacji, który daje możliwość obchodzenia naszych praw, jak zupełnie zdumiewające wykluczenie twórców publikacji prasowych z ochrony i prawa do dochodzenia swoich praw od utworów publikowanych w takich serwisach jak YouTube, TikTok, Facebook. W sposób niezrozumiały w obecnym projekcie zostało zapisane, że prawa te nie dotyczą publikacji prasowych, po prostu nie rozumiemy tego wyłączenia – mówi Marek Frąckowiak. – Jedną z najważniejszych rzeczy jest kwestia możliwości interwencji jakiegoś organu państwowego w sytuacji, gdyby nasze przyszłe negocjacje z tak zwanymi big techami, czyli wielkimi globalnymi internetowymi korporacjami, się przedłużały bądź w ogóle nie mogły dojść do finału.
W toku prac Lewica zgłosiła poprawki, które pomogłyby wydawcom mediów w egzekwowaniu od big techów pieniędzy za wykorzystywane treści. Propozycja zakładała, że w trudnych sytuacjach rolę mediatora pełniłby Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, poprawka jednak została odrzucona.
– Oczekujemy od rządu wzięcia na siebie odpowiedzialności za losy polskich mediów, oczekujemy stworzenia mechanizmu, który zagwarantuje, że w sytuacji, gdy przyszłe negocjacje, na podstawie tej dyrektywy, z big techami utkną bądź będą się ponad przyzwoity okres przedłużały, to wtedy wkroczy organ rządowy. Jak wskazują przykłady innych krajów, tylko wtedy negocjacje kończą się jakimś sukcesem w interesie krajowych mediów i czytelników – przekonuje Marek Frąckowiak.
Choć teoretycznie międzynarodowe koncerny powinny płacić za wykorzystywane treści, to kwestia wynagrodzenia jest trudna do wyegzekwowania. Przykładem może być Francja, pierwszy kraj, który wdrożył europejską dyrektywę o prawach autorskich. Urząd ds. Konkurencji nałożył na Google karę w wysokości 500 mln euro za nierozpoczęcie negocjacji. Pod koniec 2023 roku nałożył kolejną karę (250 mln), bo gigant nie realizował wszystkich zobowiązań. W Niemczech z kolei Google zaproponował 3,6 mln euro wydawcom reprezentowanym przez stowarzyszenie Corint Media, które obejmuje ok. 30 proc. rynku mediów, choć wyliczyło ono, że powinno dostać 126 mln euro więcej.
– Podnoszone czasami przeciwko temu mechanizmowi argumenty, że przecież będziemy mieli do czynienia z normalnymi negocjacjami przedsiębiorców, z jednej strony wydawcy, z drugiej firmy, takiej jak Google, Meta czy Microsoft, są bałamutne, bo to będą negocjacje mrówki ze słoniem. Sam Urząd Ochrony Konkurencji i podobne regulacje mają właśnie wyrównać szanse małych w negocjacjach z gigantami – tłumaczy prezes IWP.
Dyrektywa DSM nakłada na państwa członkowskie obowiązek wprowadzenia przepisów przewidujących możliwość rozstrzygania sporów oraz mechanizmu dostosowania umów w drodze „dobrowolnej, alternatywnej procedury rozstrzygania sporów”. Jednocześnie jednak nie ma dokładnych regulacji, które wskazywałyby, kiedy urząd miałby się włączyć w negocjacje.
– Oczekujemy, że zostanie określony przede wszystkim termin na negocjacje oraz tryb, w którym ten organ podejmie decyzję, jeżeli negocjacje będą się przedłużały nadmiernie bądź utkną w martwym punkcie. Taką możliwość przewiduje sam rząd, bo w ocenie skutków regulacji jest wyraźnie zapisane, że prawdopodobnie te negocjacje będą się przeciągać i zamienią w wieloletnie procesy sądowe. Jeśli więc rząd sam doskonale wie, jak to będzie wyglądało, to dlaczego nie chce temu zapobiec? – analizuje Marek Frąckowiak...
źródło: https://polskiemedia.org