120 lat temu urodził się Jan Marcin Szancer, ilustrator baśni
120 lat temu, 12 listopada 1902 r., urodził się Jan Marcin Szancer. Kierownik artystyczny „Świerszczyka” od pierwszego numeru, nazywany królem ilustratorów, malarzem dziecięcych marzeń, kreatorem baśniowych światów – wychował kilka pokoleń Polaków.
kwietniu 2021 r. w teleturnieju "Milionerzy" padło pytanie za pół miliona złotych. "Kim był Jan Marcin Szancer i co miał wspólnego z Krasickim, Mickiewiczem i Sienkiewiczem?". Jak podaje portal Plotek.pl, "pan Piotr z Gdańska" zrezygnował z odpowiedzi, inkasując 250 tys. zł.
"Hipnotyzował i oczarowywał. Wykreowane przez niego baśniowe scenerie i postaci na zawsze wryły się w naszą pamięć, choć niestety zapomnieliśmy nazwisko człowieka, który za tym wszystkim stoi" - napisała Karolina Nos ("Niezła sztuka", 2018). Znany głównie jako grafik i ilustrator książek dla dzieci był w rzeczywistości człowiekiem renesansu, obdarzonym licznymi talentami i pasjami. Swoją niezwykle ciekawą biografią mógłby obdzielić tuzin ludzi. Mężczyzna obdarzony nieprzeciętną wyobraźnią i poczuciem humoru. Gawędziarz, bohater i adresat wierszy, takich jak +Andron+ i +Dziurawe buty+. Człowiek, który – zgodnie z anegdotą – pozował Dunikowskiemu do płaskorzeźby świętego Jana Ewangelisty - wyjaśniła w artykule pt. "Jan Marcin Szancer. Król ilustratorów, malarz dziecięcych marzeń, kreator baśniowych światów".
"Elegancja Szancerowskich postaci jest jawną kpiną z peerelowskiej siermięgi – jego bohaterów wyróżnia nie tylko strój, ale także powściągliwość gestów, wyrafinowany szyk przeniesiony z innej epoki" - oceniła Joanna Olech ("Tygodnik Powszechny", 2002). "Zdumiewa u Szancera rozmach miejskich pejzaży. Czy to warszawskie Powiśle, czy paryski Montmartre, czy panorama krakowskiego Rynku z lotu ptaka – każda z tych scenerii ma swoją specyfikę i klimat, grafik sporządza niejako esencję architektonicznego stylu, malując lekko i nonszalancko detal. Erudycja Szancera jest przedmiotem zazdrości wielu ilustratorów. Jego meble są stylowe, kostiumy – wyrafinowane, jego karoce są prawdziwie królewskie, każda tralka, gzyms i balkon noszą piętno epoki" - napisała w tekście pt. "Król ilustratorów".
Zilustrował ok. 300 książek. Są wśród nich: "Akademia pana Kleksa", "O Janku, co psom szył buty", "Pinokio", "Pan kotek był chory", "O krasnoludkach i o sierotce Marysi", "Brzechwa dzieciom", "Lokomotywa", "Rzepka", "Ptasie radio", "Dziadek do orzechów", "Baśnie" Andersena, "Miś Paddington", "Przygody Tomka Sawyera". Dla dorosłych zilustrował "Bajki" i "Satyry" Ignacego Krasickiego, "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza, Trylogię Henryka Sienkiewicza, książki Amicisa, Collodiego, Cervantesa, Haška, Edith Nesbit, Puszkina, Swifta, Twaina - przypomniał Janusz R. Kowalczyk (Culture.pl, 2019).
Wywodził się z zasymilowanej rodziny żydowskiej - w jednym z największych grobowców na tarnowskim cmentarzu żydowskim spoczywa m.in. Henryk Szancer, właściciel pierwszego młyna parowego w Tarnowie.
"Urodziłem się w Krakowie. Kiedy bocian niosąc koszyczek z dzieckiem przelatywał nad wieżami miasta, wychyliłem się i zawołałem z zachwytem: Ach jak tu pięknie! Wtedy bocian upuścił mnie akurat nad domem przy ul. Szlak 53" - napisał Szancer w autobiografii pt. "Curriculum vitae" (1969).
Przy tej samej krakowskiej ulicy pomieszkiwali: Walery Sławek (pod nr. 4), Józef Piłsudski (31) i Marek Grechuta (14).
"Ojciec - matematyk roztargniony, matka - piękna jak Anna Jagiellonka z portretu Matejki. Dwaj bracia i siostra. Ja byłem tym trzecim bratem, o którym mówiło się, że powinien zostać aptekarzem" - sportretował Szancer swoją rodzinę.
Nie został jednak farmaceutą. "Wszystkiemu winna była piękna ciocia Hela, która na imieniny podarowała mi pędzelek i paletkę z farbami" - wspominał Szancer. "Ciocia miała na głowie kapelusz-ogród pełen kwiatów, mgiełki spiętrzonej woalki i zapachu róż" - opisywał. "Przez długie lata tak sobie właśnie wyobrażałem dobrą wróżkę" - wyjaśnił.
"Jeszcze zanim nauczył się czytać, poznał z opowieści tragedie i komedie Szekspira, które zapłodniły jego wyobraźnię. Podziwiał ilustracje i drzeworyty zamieszczone w klasyce literatury i zamarzył o karierze malarza. Wraz z braćmi i kolegami tworzył pierwsze proste makiety teatralne z kartonu i bawił się w teatr" - przypomniała Karolina Nos.
"Szancer zaczął pobierać naukę rysunku od Leonarda Stroynowskiego, sublokatora rodziców, spłacającego im w ten sposób zaległy czynsz. Ubożejący malarz okazał się skutecznym pedagogiem, młodego kandydata na artystę nauczył zasad perspektywy i prawideł funkcjonowania ludzkiej anatomii. Pierwszą modelkę Jan Marcin znalazł w mamie" - napisał Janusz R. Kowalczyk.
Z dzieciństwa Jan Marcin zapamiętał codzienne wizyty w łaźni parowej, która "była czymś w rodzaju klubu niebywale zresztą demokratycznego". "Wszyscy skoro tylko pozbyli się ubrań, czuli się sobie równi i po przyjacielsku poklepywali się po plecach miotełkami z leszczyny" - opisywał.
Wizyty w łaźni wywoływały u przyszłego artysty filozoficzne pytania. "Pamiętam, że na zapytanie, jak to naprawdę jest w niebie, ojciec odpowiedział mi: - Zupełnie tak samo jak w łaźni, tylko na dodatek sprzedają parówki z musztardą. - Jak to sprzedają? - zapytałem z niepokojem. - Skąd się tam bierze pieniądze? - Za każdy grosz, który dałeś biednemu, otrzymasz w niebie tysiąc groszy, za które możesz kupić tysiąc parówek" - wspominał. "W niebie było bardzo tanio" - ocenił Jan Marcin.
Z "Curriculum vitae" można wyczytać, że mały Jan Marcin Szancer spotykał w Krakowie postaci z "Wesela" Wyspiańskiego. Bywał na przedstawieniach w "Jamie Michalikowej", oglądał obrazy w Sukiennicach. "Hołd pruski" Matejki był dlań - jak wspominał - wstrząsem. Zwłaszcza kiedy dowiedział się, że "do postaci króla i wszystkich bohaterów dramatu pozowali ludzie współcześni Matejce, że to są portrety mieszczan krakowskich, wyszlachetnionych i wyolbrzymionych gestem i wyrazem, jakiego zapewne nigdy nie mieli". "Od tego dnia baczniej zacząłem przyglądać się zwyczajnym ludziom, przechodniom, i odkryłem z dziecięcą ciekawością rysy, które ci urzędnicy, robotnicy czy chłopi odziedziczyli w prostej linii z rzeźb i obrazów krakowskich" - napisał.
Na jego wyobraźnię podziałał też Grottgerowski cykl "Lituania". "Te rysunki robione bezpośrednio po powstaniu były jakby aktualnym reportażem, a jednocześnie rysowanym poematem" - ocenił.
W okresie dorastania zachorował na zapalenie płuc i opłucnej, musiał unikać wysiłku fizycznego. "Skończyły się hulanki z kolegami, Szancer zaczął jeszcze częściej chadzać do teatru i jeszcze więcej czytać. Wielkie wrażenie zrobiła na nim między innymi proza Wacława Berenta" - napisała Karolina Nos. "Żywe kamienie" obudziły pragnienie ilustrowania książek. "To była pierwsza książka, którą chciałem zilustrować i nigdy nie zilustrowałem" – wspominał Szancer.
"Dzięki poznanemu przypadkowo w parku Feliksowi Jasieńskiemu zafascynowała go sztuka Wschodu, szczególnie japońskie drzeworyty, dzięki Włodzimierzowi Żuławskiemu zobaczył niesamowitą kolekcję nieznanych rysunków i pasteli Wyspiańskiego, którego szczególnie podziwiał" - przypomniała Nos.
Studiował historię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Szybko jednak trafił do pracowni Józefa Mehoffera i Karola Frycza w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych (1920–26). Równocześnie uczył się w szkole dramatycznej Mariana Jednowskiego i Zygmunta Nowakowskiego (1920–21). "Występy na scenie utrudniała mu trema, dlatego grywał jedynie epizody" - napisał Kowalczyk.
"Marzyłem o rolach bohaterskich, a tu wyznaczono mi rolę Albina w +Ślubach panieńskich+, która mi nie leżała" - wspominał Szancer. "Usłyszałem szum unoszącej się kurtyny, słowa uwięzły mi w gardle" - relacjonował. "Drżącym głosem, zacinając się, wykrztusiłem parę kwestii. Rozległy się brawa i śmiechy, a ja rozpaczliwie dobrnąłem do końca" - napisał. Przypomniał też reakcję reżysera spektaklu Zygmunta Nowakowskiego, który miał powiedzieć: "byłeś bardzo naturalny".
Studiując w ASP, poznał m.in. Józefa Czapskiego. "Nieludzko wysoki" - wspominał Szancer dwumetrowego malarza. "Opowiadano, że mógł, idąc ulicą Floriańską, rozmawiać ponad dachami ze swoją siostrą przechodzącą ulicą Sławkowską. To była równie smukła pani" - dodał.
Swoją pierwszą wystawę tak opisał: "Wyznaczono mi w Pałacu Sztuki dwie maleńkie salki z bocznym światłem. Stłoczyłem najciaśniej, jak to było tylko możliwe, prace z okresu kilku lat. Różne formatem, techniką i rodzajem. Były rysunki węglem z okresu +gigantów+, nadnaturalnej wielkości głowy Bolesława Śmiałego i Szalonego Orlanda, a obok nich szereg portretów bliższej i dalszej rodziny malowanych olejem. Były szkice z podróży i pejzaże, studia aktów i wreszcie ilustracje z bajek".
Sukces wystawy był umiarkowany. Kiedy - rozżalony jej przyjęciem - poskarżył się Xaweremu Dunikowskiemu, ten wyjaśnił: "Bo ty będziesz ilustratorem". Szancer obraził się nań śmiertelnie.
Profesjonalizm i talent Szancera docenili warszawscy wydawcy książek Arct, Gebethner i Wolff. Zaczęło się od książek dla dzieci.
"Najstarszą zilustrowaną przez niego książką była czytanka polska dla uczniów II klasy szkół powszechnych +Nasze miasto+, wydana w 1935 roku we Lwowie. Kolejną książką z jego ilustracjami była "Krysia i karabin" Jadwigi Gorzyckiej z 1935 roku. Zilustrował też tytuł "Telewizja, czyli jak człowiek nauczył się widzieć na odległość" z 1936 roku, jednak pozycja ta prawdopodobnie zaginęła, bo nie ma jej w księgozbiorach. W 1939 roku zilustrował "Pokój na poddaszu" Wandy Wasilewskiej" - czytamy na stronie "Ciekawostki".
Do telewizji powrócił w latach 1955-1958, kiedy był współorganizatorem i kierownikiem artystycznym Teatru Telewizji.
"Projektował kostiumy i rekwizyty do filmu, na przykład czarodziejską księgę z filmu "Pan Twardowski" (1936, reż. Henryk Szaro) i stroje do ekranizacji powieści "Nad Niemnem" Elizy Orzeszkowej (niestety film uznaje się za zaginiony, prawdopodobnie spłonął zaraz po wybuchu drugiej wojny światowej). Wraz z Janem Brzechwą pracował nad "Encyklopedią fantastyczną", nieukończonym ostatecznie leksykonem fantastycznych postaci i zjawisk, znanych z literatury, baśni i legend" - przypomniała Karolina Nos.
Pod hasłem "lotnictwo" w "Encyklopedii" Brzechwy i Szancera znalazły się m.in. latawiec, pegaz, latający dywan, miotła czarownicy, a nawet samolot.
Współpraca i przyjaźń Szancera z Janem Brzechwą trwała wiele lat, a jej owocem było wiele książek dla dzieci z trylogią o Panu Kleksie na czele.
Podczas okupacji pracował w Biurze Informacji i Propagandy Armii Krajowej.
"W czasie powstania warszawskiego został przydzielony do pracowni graficznej Tajnych Wojskowych Zakładów Wydawniczych. Wykonywał tam ulotki i rysunki przedstawiające uczestników walk, które wykorzystywano jako ilustracje artykułów publikowanych w powstańczych gazetach. Podczas powstania stracił cały swój dobytek. Na dom, w którym mieszkał wraz żoną i córką, spadła bomba, niszcząc bezpowrotnie zarówno archiwum artysty, jak i jego bogaty księgozbiór" - przypomniał Janusz R. Kowalczyk.
W Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego harcerka Szarych Szeregów Barbara Seidler - późniejsza reporterka sądowa - dość niespodziewanie przypomina rolę Szancera w wypromowaniu rysownika komiksów Grzegorza Rosińskiego. Otrzymawszy propozycję napisania dla Fundacji Kościuszkowskiej scenariuszy do komiksów o polskich legendach, udała się do Szancera. "Panie profesorze, ja mam taką propozycję, bardzo dobrze płatną. To się dostaje dziesięć tysięcy. Amerykanie do tego dopłacają, bo to tyle im wolno zapłacić tutaj w przeliczeniu, ale odkładają resztę, tyle samo, co płacą amerykańskim komiksiarzom, na koncie, będzie pan miał" - przedstawiła biznesplan. "Basia, co ty chcesz ode mnie? Widzisz, ja mam taki brzuch i mam tyle pieniędzy. Znasz moją żonę, moją starszą córkę, znasz tego gówniarza, który tutaj biega. Słuchaj, ja mam za dużo pieniędzy. Nie mów mi o pieniądzach, nie chcę tego słyszeć. One już nie wiedzą, na co wydawać, te moje dwie baby, a ten to już samochody chce tylko. Basia…" - usłyszała. Nie poddała się jednak: "Ale panie Marcinie, ja nie mam rysowników". "Ja ci dam rysownika. Ma taką lekką rączkę jak ja. Jak chcesz rysunek podobny, to ja ci dam takiego. Dam mu telefon, on do ciebie, do domu przyjdzie. Trzeba mu pomóc, bo on biedę klepie, a bardzo zdolny, ma dwójkę dzieci" - odpowiedział Szancer.
"Po paru dniach w moich drzwiach stanął Rosiński, dwójkę dzieci takich małych prowadził za ręce, chłopiec starszy, dziewczynka młodsza. I mówi: "To ja" - opowiadała Barbara Seidler. "Dałam mu te komiksy moje, on to wziął. Przyniósł mi chyba na drugi dzień czy na trzeci. Jezu! Jakie piękne rysunki. Jak myśmy poszli z tymi rysunkami do wydawnictwa, to nikt nie mógł uwierzyć, że to nie jest Szancer, bo taką miał podobną kreskę do Szancera. No i oczywiście narysował wszystkie moje komiksy" - wspominała. Komiksowa "Legendarna historia Polski" ukazała się po raz pierwszy w 1974 r.
"Wsłuchiwałem się w każde słowo, jakie wypowiedział Szancer - było dla mnie jakimś skokiem do przodu. Dopiero potem dowiedziałem się, że on też robił komiksy, jeszcze przed wojną. Zrobił taką historię ziarenka kawy wędrującego tutaj z Ameryki. Uważnie się od niego uczyłem" - powiedział "Super Expressowi" (2021) twórca "Thorgala", który dyplom w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych zrobił w pracowni Szancera.
"Szancer był świetnym pedagogiem, nie narzucał studentom swoich gustów czy upodobań, pozwalał się rozwijać. Nie chodziło mu o to, by wypuszczać twórców naśladujących jego prace. Bardzo mu się podobało, gdy ktoś miał swój własny styl" - powiedział Bohdan Butenko Dorocie Karaś ("Duży Format", 2011).
Jan Marcin Szancer zmarł 21 marca 1973 r. Jest pochowany na Powązkach Wojskowych w Warszawie.(PAP)
Autor: Paweł Tomczyk
pat/ skp/
źródło: https://dzieje.pl