Miesiąc Spotkań Autorskich 2017

Miesiąc Spotkań Autorskich 2017

Autorzy goszczący w Mediatece dwudziestego dziewiątego dnia 7. polskiej edycji Miesiąca Spotkań Autorskich: Vladimir Balla ze Słowacji i Davit Gabunia z Gruzji

Udostępnij

Goścmi dwudziestego dziewiątego dnia 7. polskiej edycji Miesiąca Spotkań Autorskich we wrocławskiej Mediatece przy placu Teatralnym byli - późnym popołudniem Słowak  Vladimir Balla i wieczorem dramaturg z Gruzji Davit Gabunia.

 Pierwszym gościem dwudziestego dziewiątego dnia miesiąca spotkań był słowacki pisarz Vladimir Balla. Autor podpisuje się pod swoimi opowiadaniami tylko nazwiskiem. Jest tłumaczony na język polski przez swojego przyjaciela Jacka Bukowskiego. Jego książki wydawane są aktualnie we Wrocławiu. Na co dzień jest pracownikiem Urzędu Pracy w Bratysławie.

Katarzyna Dudzic-Grabińska z naszym słowackim gościem Vladimirem Ballą

Debiutował w 1992 roku, jednak pierwszy zbiór opowiadań został wydany w 1996. . Autor kilkunastu wydań krótkiej prozy, na przykład Leptokaria (1996), Gravidita (2000), W imieniu ojca (2011), Oko (2012) i Wielka miłość (2015). Jest umieszczony w antologii współczesnej prozy słowackiej pt. 14 ostrych (2005). W języku czeskim wydany został wybór z jego opowiadań pt. Żyjący (2008), gdzie na okładce jest napisane: „Miejmy nadzieje, że Balla nie obrazi się, gdy nazwiemy go słowackim Kafką. […] Okrutne i nienawistne osobowości, które zamieszkują świat dziwacznych opowieści Bally, cierpią podstawowym i praktycznie niezmiennym stanem – samotnością.”
Mówi, że piszę po to, aby nie musieć się tłumaczyć ze swojej literatury. Zostanie przeczytany utwór „Samolociki”, ponieważ wiele o nim mówi i o wszystkim.

Vladimir Balla, Dwa teksty
przekład: Tomasz Grabiński

Samolociki

Pisarz kupił sobie czasopismo literackie, przewertował je i się ucieszył: nic im nie wysłał, niczego mu nie wydali. Parę tygodni później została ogłoszona kolejna edycja ogólnokrajowej nagrody literackiej: jego nie nominowano, ulżyło mu. Na spotkaniach autorskich w końcu był rozluźniony, nie miał czego czytać, po zwięzłym stwierdzeniu tego faktu wstawał z zadowoleniem ze sceny i przechadzał się po sali, gdzie odbywał się festiwal, rozmawiał z innymi uczestnikami i na pytanie, co u niego nowego, powtarzał, że nic. Delektował się w pełni ich podziwem i cichą zawiścią.Nie bój się, powiedział do jednego z nich, tobie też to się kiedyś uda, i poklepał drugiego, który był tak samo na dobrej drodze, brakowało mu tylko tej słynnej kropki nad nienapisanym „i”. A ilu wspaniałych ludzi spotkał: na przykład sympatyczną parę wydawców książek podróżniczych i reportaży, siedział z nimi do nocy,skoncentrowany na tym, żeby niczego nie zapamiętać,a przede wszystkim, żeby niczego nie zapisać. Albo ten chłopiec z dziewczyną, studenci! Spytali go, czy nie udzieliłby im wywiadu do uczelnianego radia.Z radością odmówił. Już niemal wychodził na nocny deszcz ze wspaniałym poczuciem udanego wieczoru, kiedy spotkał w drzwiach Zdankę, swoją dawną
miłość z czasów literackiego nowicjatu. Zdanka była już przed laty doświadczoną redaktorką i miała najwspanialsze oczy na świecie. Dla nowicjusza kobiety i ich oczy są ważne, co z tego, że później jest to niewiele warte, ale w czasie nowicjatu przywiązuje się uwagę do oczu, uśmiechów i ciał. Zdanka, krótko mówiąc, rozumiała kiedyś jego rozjebaną duszę.
Wrócili razem na salę i on ponownie zdobył się na wielki wyczyn: przez cały czas praktycznie niczego jej nie powiedział, dokładnie tyle samo zanotował sobie o tym spotkaniu, a później jota w jotę to samo też opublikował. Nad ranem skończył w pustym hotelowym pokoju,skąd na jego życzenie wyniesiono meble, by czuł się jak w swoim kultowym pierwszym słynnym opowiadaniu, po którym już nie było żadnych następnych kultowych słynnych opowiadań.
Innym razem śniło mu się coś tak podniecającego, że nie pozwolił, by obudził go nawet tupot butów nowych faszystów, którzy przyszli policzyć się z jakimś gejem z sąsiedztwa. Sen był pełen zwrotów, pełnokrwistych, interesujących  i wiarygodnych postaci, a intryga jak u Kinga i Rowling jednocześnie. Było to tak mocne, że w końcu nie był w stanie już dłużej spać, obudził się i faktycznie usłyszał tupot butów. Na moment się przestraszył, że idą po niego, ale oni mają opracowaną swoją listę i okazało się, że to jeszcze nie jego kolej. Na pozór mógł swobodnie dalej siedzieć na łóżku i cieszyć się, że sen ot tak, za darmo, podsunął mu fantastyczny pomysł, który należy właściwie uchwycić. Siedział zatem dalej i naprawdę, kurwa, włożył wiele wysiłku w to, żeby niczego nie uchwycić. Przez parę dni był zachwycony sobą, ożył wewnętrznie, ba, odnowiło to też jego ciało, wygładziły się zmarszczki wokół oczu i wyrosło mu kilka nowych zębów, choć te były raczej chimeryczne i wkrótce zniknęły. Znalazły się też takie sytuacje, kiedy zastanawiał się, jak komiczne wrażenie sprawia już od lat. Z prawej burty często obserwowała go po cichutku Katarína, złota wesoła dziewczyna, z którą nigdy zbytnio się nie zbliżył, by pozostała złotą i wesołą i nie zmieniła się w zgorzkniałą ropuchę, która każdemu będzie opowiadała o swoim krótkim związku z byłym pisarzem.
Defilowały wokół niego różne losy, w południe przysiadła się Meliška, raz płakała, raz się śmiała, raz obojętnie stukała coś do telefonu, cieszyła się i kiwała głową do rytmu, który stymulował ją ze słuchawek, i już chciała mu je przyłożyć do uszu, ale on schował się przed tym rytmem w nowelę Johanidesa. Czyta ją po raz trzeci, czy będzie ją czytał wiecznie? Smutek tej noweli jest niewysłowiony, bardziej niewysłowiony niż indywidualny ludzki smutek Meliški, smutek tej noweli jest bowiem modelowy, przepracowany, skoncentrowany, odwirowany, jest to śmietana smutku, szary socjalizm przeszedł w niej płynnie do uniwersalnej ogólnoświatowej beznadziei. W pobliżu kawiarni zebrał się tuzin miejskich urzędników i co najmniej dwaj z nich przez ponad dwie godziny uczciwie się starali, ale i tak nie wydobyli z siebie ani słowa, protokolantka uważnie to zanotowała i kiedy wieczorem przy winie pokazała te notatki pisarzowi, rozpromienił się od szczęścia, sfotografował je i nigdy ich nigdzie nie wykorzystał. Potem dostał list, w którym poinformowano go, że otrzymał na jesień trzymiesięczną rezydencję w Salzburgu. Pojechał, choć nienawidził podróżowania i podróżników, myślał tam każdego dnia o Thomasie Bernhardzie, dla którego Salzburg stanowił śmiertelną chorobę, duchem z Bernhardem chodził po tamtych  wykrochmalonych uliczkach i wytężając wszystkie siły nie pisał. Potem musiał oddać przyznane stypendium, ale to nie był problem, ponieważ dobrze zarobił na trasie po pięciu miastach Europy Środkowej, gdzie miał spotkania autorskie, na których nie przeczytał ani linijki, ale potrafił
wytłumaczyć słuchaczom, dlaczego nie czyta publicznie i potrafił to wytłumaczyć tak, że potem podczas innych wieczorów publiczność patrzyła na innych pisarzy spode łba, a kiedy inni pisarze zaczynali czytać, publiczność stopniowo  wstawała i znikała, a tamci pisarze z udawaną pewnością siebie, a jednocześnie z narastającą trwogą w głosie, czytali na przekór okolicznościom,niektórzy robili podczas tego piruety i jednocześnie grali na pianinie, ale nic nie pomagało – publiczność była już zainfekowana podstępną ideą nieczytania i była spragniona raczej spontanicznego opowiadania antyhistorii o niczym. Ale nawet te anty-historie o niczym były w przypadku pisarza pełne postaci szeleszczących papierem, zatem publiczność całkiem bez wstydu mogław obecności pisarza robić sobie z nich samolociki. Przed zakończeniem jednego spotkania cicho przeleciało mu obok głowy coś jak Tupolew Tu154, była to postać starzejącego się urzędnika,któremu pewnego dnia przestano dostarczać w pracy aktualizacje programów, jego koledzy dostawali, a on nie, nieraz o tym myślał, stojąc z papierosem na tarasie przed halą produkcyjną naprzeciw budynku dyrekcji, pełnego biur i menedżerów. Po południu, kiedy został sam w pracy, bezradnie stukał w klawiaturę, chciał opracować dokumenty, których już sporo się nazbierało, ale program go ignorował z elektroniczną drwiną. Zwrócił na to uwagę na piśmie kierownikowi, ale otrzymał uszczypliwą, absolutnie nieprofesjonalną odpowiedź. Następnego dnia rano zaliczono go do tych, których praca właściwie przeszkadza w pracy wszystkim pozostałym.Wypowiedzenie było już potem tylko formalnością, w tym doskonale przemyślanym tekście już raz wspominaną kropką nad „i”. Tupolew Tu–154 opadł na parkiet, dyskusja się skończyła. Publiczność zatupała w dół po schodach, a na pisarza czekał  nocleg w luksusowym hotelu, w którym podobno kiedyś spał też Václav Havel. Ta informacja tak zainspirowała pisarza, że do rana siedział ożywiony w hallu naprzeciw recepcji, a w jego głowie hulały fajerwerki pomysłów. Było to coś niepowtarzalnego i przyniosło to swoje owoce: o świcie wstał od stołu i trzymał w ręce jeszcze ciepłą, całkiem czystą, pustą kartkę. Zadowolony walnął dwa fernety i poszedł spać.

Prowadząca spotkanie Katarzyna Dudzic-Grabińska zauważyła, że dzięki temu opowiadaniu MSA jako festiwal przechodzi do historii literatury. Autor wspomniał, że wczoraj mieli nocleg właśnie w tym konkretnym, wspomnianym w utworze hotelu w Brnie. Nazwał ten krótki tekst literaturą dziekczynną. Uważa, że jest on jednorazowy, nadaje się do przeczytania na takich właśnie spotkaniach.

Porównano jego twórczość do drzewa, którego pniem jest narratorem i powoli przechodzi do opowieści o zwykłym urzędniku. Balla odparł, że ten sposób pisania świadczy o niepewności autora. Uważa, że jedno opowiadanie nie jest wystarczające, dlatego przechodzi do następnego.

Cześć Evicka

Leżał pijany pod zlewozmywakiem i pytał mnie, gdzie jest. Mów, bo cię rozszarpię!
Powiedziałam, że w Nowych Zamkach. Wcześniej do niego dzwoniłam, bo czekałam na niego cały wieczór. Zasnął na dworze. Taki wstyd. Wszyscy wiedzą, że należy do mnie, tylko on tego nie wiedział, zapomniał, którędy się idzie z grobli. Stopy miał pocięte, poranione,dzieciaki z pobliskiej podstawówki tłuką tam w nocy butelki, obudził się i był zdenerwowany, nie rozumiał, że to przez odłamki, które ma w piętach.Kiedy przyszedł, chwiał się, uderzył się o ścianę i zaczął mnie wyzywać, mówię, nie,ty moczymordo, nie interesuje mnie, co się
z tobą stanie, spieprzaj stąd, jest jeszcze hotel, motel,wtedy kopnęłam go po raz pierwszy, ale nie dręczyło mnie to, w której fazie alkoholizmu on już jest? Do tej pory nigdy nie dostał kopniaka.A dziś mamy już takie przeżycia za sobą. Potem wypił litr wody. Tak mu się chciało pić. Ale przewrócił się i spadł pod zlewozmywak. Jeszcze pieniądze miał przy sobie, nic nie zgubił. Więc niech sobie otworzy działalność gospodarczą na to picie, chuj jeden! Telefon też miał w porządku. Stałam nad nim, miałam różnokolorowe włosy, ale jemu to było obojętne.I powiedział, że uważam się za przemądrzałą. Tak mnie ocenił.A przecież ja, kiedy czegoś nie wiem, to mówię, że nie wiem. I że podobno opowiadam naszym wspólnym znajomym, że nie jestem zadowolona z tego, jak mnie traktuje, i w ten sposób go ośmieszam! Leży pod zlewozmywakiem i to ja go ośmieszam?! Chyba go zaskoczyło, że znów kopnęłam go w żebra. Tego nie wziął pod uwagę. Córka spytała mnie ostatnio, mamo, po co ci on? Kiedy tylko przychodzi do domu, zawsze jest pijany. Rano mówię mu, co ubierzesz? A co mogę ubrać, pyta, bo nie ma pojęcia, gdzie ma koszulę i spodnie. Kiedy mówię, że ja też nie wiem, gdzie ją ma, bo ja zawsze, kiedy czegoś nie wiem, to mówię, że nie wiem, to odburkuje mi na to, że jestem arogancka! A co to jest za rozmowa? Czy to w ogóle są jeszcze rozmowy? Po to go mam, żebyśmy tak rozmawiali? Pytam tak poetycko czasem córki, która mnie pytała, po co mi on, że po co mi właściwie niby on jest potrzebny? Pytamy  się tak obie, mamy takie kobiece pytania, nie interesuje nas na przykład polityka,przecież zawsze jakoś był i jakoś będzie,
no, ale jemu nawet nie udało się dostać do partii narodowej, co z niego za nieudacznik! Kopię go w żebra, skręca się pod zlewozmywakiem, kopię go tam, gdzie właśnie się skręca, i krzyczę, co, będziesz się stawiał, choć leży, nie podskakuje, ale gdyby nie leżał, znowu by się stawiał, chyba ze dwa razy kopnęłam go w gębę, tam trafiłam, naprawdę niechcący, zęby na podłodze, wszystko krwawe, ale kiedy już kopię, to porządnie, i krzyczę, czy to jest twoje mieszkanie – czy to jest jego mieszkanie – a jeśli coś mu się nie podoba, to tam jest sąd, podaj mnie do sądu i od razu będziesz w dupie! Przecież gdyby on wykitował, mam problem, żeby go pochować. A teraz może mi tu wykituje.Chyba wykituje, bo kopię i kopię. No, dać takiemu metrykę do ręki! Poszedł do urzędu, a tam machnęli na niego ręką, bo nawet nie mają go w systemie! Ale czemu nie ma słowackiego dowodu? Kiedy rozdzielono Czechosłowację, robił właśnie w Czechach i dostał ich  obywatelstwo, po prostu, a potem zgubił wszystkie dokumenty, urząd się przeniósł, a on już potem nie potrafił go znaleźć,
chodził po mieście i nie potrafił go znaleźć, znów był pijany.
Cześć, Evicka, mawiał do mnie kiedyś.
A teraz?
Teraz wszędzie jest krew.
Coś parę razy strasznie, ale tak naprawdę strasznie, w nim trzasnęło, przestał się ruszać, nastała cisza, zatem ja już naprawdę nie wiem, a kiedy mówię, że nie wiem, to nie wiem.

Moderatorka zaznaczyła, że jego twórczość jest trudna dla pracy translatorskiej. Powodem tego jest m.in. liczne zmiany narracji. Dla kogo pisze nasz autor? Teraz myśli o swoim tłumaczu, który szuka wydawcy IV części zbioru opowiadań. To nowa książka, która będzie czymś zupełnie innym. Powstała z kilku krótkich tekstów, które wysłał Bukowskiemu. Nie były one ze sobą związane. Po jakimś czasie dostał wiadomość, że zostały one poddane selekcji i będą wydane. Autor zaznacza, że często zmienia swoje teksty. Dlatego niektóre z tych utworów już nie istnieją. Jeden z nich stał się nawet rozdziałem nowej książki. Balla wysłał przyjacielowi poprawione materiały, ale wybór został już dokonany. Tłumacz podjął decyzje. Kiedy otrzymał wiadomość, że poszukiwania wydawcy nadl trwają to się ucieszył.

Prowadząca zwróciła uwagę na to, że dobrze mieć takich przyjaciół, którzy podejmą za nas decyzję. Autor zażartował, że może lepiej poczekać z tłumaczeniem aż książka ukaże się w oryginale. Kiedy patrzy na to, co skreślił to w języku polskim brzmi to nawet nieźle. Często jest tak, że autor nie może sobie ufać w ocenie własnej twórczości. Tego przekładem jest autor, który w latach 60. wydał książkę i postanowił ją poprawić. Uważał, że nie jest wystarczająco dobra. Jednak z nowymi utworami nikt nie potrafił się utożsamić. Dominik Tatarka nie ma krytycznego wydania swoich dzieł, przez co też nie jest tłumaczony. Problemem w tym przypadku są spadkobiercy, którzy z jakiegoś powodu się na to nie zgadzają. Nie tylko autor może być wrogiem dla swojej twórczości, ale także rodzina. Świetnym przykładem jest również Kafka. Dzięki oszustwie przyjaciela możemy poznawać jego dzieła. Wiedział, że autor nie jest w stanie obiektywnie ocenić swojego tekstu. Pisarz wie, że coś powinno zostać wykreślone, ale nie wie do końca co.

Literatura Balli jest bardzo nagradzana na Słowacji. Czy to pomaga autorowi? Trudno ocenić. Nie jest zaskoczony nagrodami, ponieważ rozdają je ludzie rozumiejący literaturę. Są oderwani od gustów czytelników. W ich kraju można założyć, że nagrodzonej książki nikt nie kupi. Z tego powodu wraz z wydawcą dokonali małego „oszustwa”. Napisał równie dobrą książką jak tą z sukcesami. Nazwali ją „Wielka miłość” oraz dali czerwoną okładkę. Odbiorcami w założeniu miały być zwykłe kobiety, które dokonały wyboru ze względu na tytuł i wygląd. Ostatecznie nie została nagrodzona i stała się mini bestsellerem. Na Słowacji nagrody są antyreklamą. Czytelnicy nie wierzą elitą. Dla nich nawet Nagroda Nobla jest obrazą. Ich zdaniem rozdawana jest pod politycznym kluczem i zwycięzcy to zdrajcy narodu. Książka rosyjskiej noblistki została okrzyknięta najgorszą książką. Minister spraw wewnętrznych Słowacji nawet napisał kiedyś recenzję krytyczną, negatywną dzieła, ponieważ było nagrodzone.


Jak minister spraw wewnętrznych znalazł czas na napisanie recenzji? Vladimir Palko uważa się za intelektualiste. Twierdzi, że ma moralne prawo, aby oceniać sztukę i literaturę. Autora to nie dziwi, ponieważ żyjemy w takich czasach. Każdy uważa, że jego opinia liczy się tak jak krytyka literackiego. Czasami pyta koleżanek w pracy, co by zrobiły, gdybym spędzając 5 minut miesięcznie w kuchni skrytykował wasz gulasz? Z książkami jest tak samo. Tacy ludzie później są dumni i piszą na portalach społecznościowych, że nie wiedzą o co chodzi i dlaczego wszyscy chwalą ten konkretny utwór. Właśnie o tym mówi opowiadanie „Powódź”, które przeczyta moderatorka.

Zwrócono uwagę na to, że w książce podkreślana jest absurdalność i autoironia. Dzięki niej niejeden zwykły czytelnik może dotknąć literatury. Autor uważa, że czyta się ją nawet dobrze. Posiada fabułę, więc wątpi, że ktoś odrzuci tę pozycję po pierwszej stronie. Znajdują się tam autentyczne fragmenty rozmów. Ważne, aby odbiorca nie uważał, że to normalne. Balla umieścił je w książce, ponieważ są według niego nienormalne. Aktualnie jego zajęciem jest słuchanie ludzi, spisywanie ich słów i selekcja. Zostawia to, co najbardziej absurdalne. Chodzi o to, abyśmy poczuli się wstrząśnięci tym, jak ze sobą rozmawiamy.

Autor porównywany jest do Kafki. Czy to nadal aktualne? Czy jeszcze do niego wraca? Kafka jest dla niego bardzo ważny. Cały czas sięga po jego twórczość. To porównanie jest zbędne i przesadzone. Dlaczego tak w ogóle jest? Jego pierwsze skojarzenie: oboje byli urzędnikami. Balla zażartował, że jest nim dłużej, dlatego Kafkę powinni porównywać do niego.

Następnie prowadząca zapytała, czy autor ma swoich ojców literackich. Czy są to wzorce europejskie? W dzieciństwie czytał jak każdy „Winnetou”. Do słowackich autorów zaczął sięgać, kiedy miał 19 - 20 lat. Była to dla niego poważniejsza literatura. Jest wielu słowackich pisarzy, którzy posiadali wzorce europejskie. Potrafili je przetworzyć i dostosować do kontekstu naszego kraju. Brakuje wzorców skomplikowanych, poważnych, ponieważ nie zostały one przetłumaczone na języki globalne. Ważne, aby było wiele dobrych tłumaczy. Najlepiej, żeby pochodzili z bogatych rodzin i nie musieli się dostosowywać do wymagań wydawców. Warto zauważyć, że jest to również sposób autocenzury. Autorzy wiedzą, co nie jest przedmiotem przekładów na popularne języki. Czasami celowo piszą w taki sposób, aby ograniczyć dostęp do swojej twórczości.

Tym akcentem zakończyło się spotkanie z Vladimirem Ballą, słowackim Bukowskim.

Zobacz relację filmową ze spotkania zamieszczoną na kanale Youtube.com


Kolejnym dwudziestym siódmym gruzińskim gościem ostatniego już niedzielnego wieczoru był dramaturg Davit Gabuni z Poti, miasta leżącego na wybrzeżu Morza Czarnego, niedaleko Batumi. Ukończył Państwowy Uniwersytet Illii, studiował literaturę i język angielski. Jego recenzje i przekłady z angielskiego i szwedzkiego są publikowane w magazynach poświęconych literaturze od 2003 roku.
 


Konstantine Grdzelishvili rozmawia z Davitem Gabunią młodym ale już nagradzanym dramaturgiem z miasta Poti

Jego recenzje i przekłady z angielskiego i szwedzkiego są publikowane w magazynach poświęconych literaturze od 2003 roku. Tłumaczył dzieła Strindberga, Ibsena, Shakespeare’a oraz teksty współczesnych dramaturgów.

Davit jest pisarzem w Royal District Theatre. W 2008 roku zdobył nagrodę za najlepszą sztukę na teatralnym festiwalu Ardifest. Wydał pierwszy zbiór sztuk teatralnych w 2010. W 2013 Davit otrzymał Duruji – nagrodę teatru niezależnego. Jego sztuki były wystawiane w teatrze Rustaveli Theatre, w Royal District Theatre, w teatrach Poti i Batumi. W 2017 roku wydał swoją pierwszą powieść, która miała swoją premierę na Targach Książki w Tbilisi w maju i mówi się, że będzie nowym objawieniem gruzińskiej literatury współczesnej.

Gabnuni wprowadził nas w sens swojego dramatu. "Mamy tu dwóch bohaterów: męża i żonę. Na początku muszę też dodać, że jestem kiepskim aktorem, ale za to dobrym dramaturgiem. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tej sztuki, ona wam się nie spodoba". Po premierze dopowiada, ludzie często przynoszą mi ciasto swojego wypieku, ale bez kawałków mięsa. Jest dramat o mężczyźnie, który ma wątpliwości co do swojego postępowania.

David Gabunia, Uszy Lawiniii
przekład: Diana Zadura

(Słychać ujadanie psów. Głośne szczekanie i warczenie wskazuje na psią walkę. Scena powoli zostaje oświetlona i wchodzi młoda kobieta, lat około 30. W ręce trzyma kilka papierowych opakowań esencji waniliowej. Jedno z nich otwiera i rozsypuje w powietrzu.)

Kobieta: Czujecie zapach? Dotarł do was? O zapachu mówi się, że go słychać. A więc, słyszycie go? Nie?
Chwileczkę!
(Otwiera jeszcze jedno opakowanie i rozsypuje podchodząc bliżej do widzów. Może rozsypać też nieco na ich głowy.)
Wciąż nie czujecie? Co z wami? A to pech... Otworzę trzecią torebkę.(Otwiera. Wysypuje.) Teraz też nie? (W przypadku braku odpowiedzi widzów, dobrze by statysta z sali krzyknął „Tak“)...
Mój mąż lubi zapach wanilii. Ja też lubiłam, potem zapisałam się na kurs cukierniczy i nawdychałam się tyle, że teraz wszystko mi jedno wanilia czy kakao. Nie chodzi o to, że nie znoszę, czy coś, po prostu stało mi się to obojętne. Chcecie, otworzę jeszcze jedno...

(Z sali ten sam statysta krzyczy: Nie! Nie!)

Nie otworzę. Nie bójcie się. Przecież mówię, że nie otworzę! Nie...

(Bardzo szybko rozrywa opakowanie, rozsypuje na podłogę i ucieka ze sceny. Równocześnie z wyjściem kobiety na scenę wchodzi mężczyzna z miotłą i szufelką, zaczyna zamiatać rozsypany waniliowy proszek i mamrocze do siebie. Mówi tak, że jeśli dobrze się przysłuchać, można go zrozumieć.)

Mężczyzna: Zupełnie popierdoliło tą moją. Co ja mam z nią zrobić, niech ktoś mi powie... Kurwa, nie mogę już dłużej.  No po prostu nie mogę. Ale kocham ją... A teraz,kurwa, muszę zamiatać... Nie jestem typem faceta, który zamiata...(Kończy zamiatać ze sceny proszek i schodzi na salę.Strzepuje proszek z ramion widza, w którego pobliżu rozsypała
go jego żona.) Przepraszam. Ona nie czuje się zupełnie dobrze. Tak, to moja żona. Od czterech lat. Nie, zaraz, to już 6 lat. No,prawie...Proszę wybaczyć, czasem tak się zachowuje.
Ale za to ma dobre serce. Tak, kocham ją. Bardzo. Minęło 6 lat, a wciąż ją kocham. Chociaż to wariatka. Czy ty byś bracie nie złapał za miotłę w imię miłości? Wszystko byś złapał, kiedy kochasz...

(Zmęczony i zadowolony uśmiecha się. Spogląda na miotłę z miłością. Wchodzi Kobieta. Zatrzymuje się,przygląda się Mężczyźnie. Zbliża się szybkim krokiem, ale po cichu. Podchodzi bardzo blisko i kładzie mu rękę na plecach. Mężczyzna podskakuje przestraszony.)

Kobieta: Mój mąż nijak nie potrafi pogodzić się z tym, że mu nie „daję“, kiedy ma na to ochotę.Mężczyzna: (Celowo nie zwracając się w stronę żony) Rozumiecie coś takiego?
Kobieta: Nie może się z tym pogodzić...
Mężczyzna: Rozumiecie to? Żeby żona mówiła: Nie! Nie ma mowy!?
(Kobieta wyrywa mu miotłę i przyciska do piersi. Mężczyzna wychodzi.)

Kobieta: Zarabia na walkach psów. Tak, jest coś takiego... Nie dziwcie się, też nie wiedziałam na początku...Pewnego wieczoru wrócił w spodniach zaplamionych krwią i z poszarpaną nogawką, wtedy się dowiedziałam. Raz mnie tam zabrał, chciał żebym wiedziała czym się zajmuje. Nie warto było. Niby po co to o Niby po co to oglądać? Czy ja go ciągnę do pracy
w cukierni, żeby na własne oczy widział czym się zajmuje jego żona? Co prawda, ja nigdy nie wracam z pracy w zakrwawionej i poszarpanej spódnicy...

(Wchodzi Mężczyzna, wyraźnie przygotowany na wypadek seksu, ubrany nieco lżej, tak aby móc błyskawicznie się rozebrać nie tracąc cennych romantycznych minut na rozwiązywanie sznurówek).

Mężczyzna: Jestem zazdrosny. Tak. To świetna dziewczyna, więc jak nie być zazdrosnym? Spojrzysz i wpadnie ci w oko. Przecież widziałem z kim się żenię, idiotą nie byłem, więc tak, jestem zazdrosny. Jej szczęście, że u niej w cukierni pracują same kobiety, jedynym facetem jest dyrektor, ale to dupek. Gdyby pracowali z nią normalni faceci, nie puściłbym
jej do pracy. Siedziałaby w domu. Ale że w cukierni same kobiety, a jedyny facet to dupek...
Kobieta: (przyciskając miotłę). Sama nie wiem, czego ja właściwie od niego chcę. Kto w ogóle mówi, że mam do niego pretensje? W końcu to mój mąż...
Mężczyzna: Kobiety lubią niegrzecznych facetów, takich męskich... Jak na nią trochę nakrzyczysz, możesz uderzyć lekko... Albo i mocniej... Tak to jest. Jak zasłuży,to można. Albo nawet gdy nie zasłuży, w czasie seksu...A nawet tak sobie, bez seksu... Kobiety to lubią...
Kobieta: Jednak dobrze zrobiłam, że poszłam. Walki psów to była najmocniejsza rzecz, jaką widziałam w życiu. Rozumiecie, co nie? Gdzie cukiernia, a gdzie walki psów...
Mężczyzna: Podgryzasz ucho i przyciągasz ją do siebie! Przytrzymujesz pod szczęką. Możesz też ugryźć w szyję. I wtedy wskakujesz, zanim zdąży dojść do siebie i dosiadasz, dosiadasz! Tylko nie oszczędzaj jej! Jedź do końca, aż ją przyszpilisz całkowicie, kurwa mać! Aż opadnie z sił! (dochodzi odgłos psiej walki, w końcu tak się nasila, że zagłusza ostatnie słowa mężczyzny)
Kobieta: Postawiłam mu warunek: albo rzucisz tę pracę, albo odchodzę. Na drugi dzień od tej kłótni, po raz pierwszy mnie pobił. Spodobało mi się. Czemu się dziwicie? To było przyjemne poczuć na twarzy uderzenie otwartą dłonią. Z bólu momentalnie oślepłam. Zamroczyło mnie. Potem ból przemieścił się w stronę nosa. Wydawało mi się, że pociekła mi krew, ale nie. Zapiekło w okolicach oczu i zaczęłam łzawić. Ale gdy ból minął,spodobało mi się... Pomyślałam: „i tak postawię na swoim” i spodobała mi się ta myśl. Że cierpię w imię własnych zasad, że bronię ich w ten sposób...

(Mężczyzna bierze miotłę. Zamiata salę. W środku sali prosi widzów o podniesienie nóg, aby mógł dokładnie zamieść. Kobieta powoli
idzie w głąb sceny, jej głos słychać coraz bardziej z oddali, aż w końcu zupełnie zanika).

Potem postanowiłam: koniec, nie „dam” mu więcej. Jeśli chce, niech mnie bije, dobrowolnie mu nie „dam”. Nie wyjaśniałam mu dlaczego,
po prostu nie „dawałam” mu i tyle...

Mężczyzna: Co mam robić, niech ktoś mi, kurwa powie. Kocham ją. Jak mam się zachować?  (Kilka razy powtarza te słowa, po cichu, jakby sam do siebie.)
Vsio. Mam dość. Koniec. (Wchodzi na scenę, odstawia miotłę)

Utrzymuję rodzinę za te pieniądze, na nic jej nie żałuję.Robię wszystko by niczego nie brakowało, rozumiecie...(śmieje się niezręcznie i pochyla głowę)Czego ona chce? Niech ktoś mi wyjaśni. Kocham ją, ale co ja mam zrobić... Nie mam już siły do niej. Czego nie próbowałem, człowieku!? Jeśli chcesz, rozstańmy się - mówię. Tak powiedziałem. A ona na to: Nie...
Wiem, to głupstwo, ale myślę że jej się podoba, gdy ją biję. Przyzwyczaiła się w jakiś sposób... Przyprowadziłem też do domu psa, amerykański pitbull, suczka,nadała jej jakieś gówniane imię – Lawinia. Skąd ona wytrzasnęła to imię? Lawinia - co to za imię dla psa? No dobra, nazwała to nazwała. Obiecałem, że tego psa nie będę hodować do walk,
że to jest pies dla niej. Polubiła go, opiekuje się nim. Dotrzymałem słowa i nie zabierałem Lawinii na walki psów. To nie wszystko... Ja nawet nie podciąłem jej uszu...
Rozumiecie, z powodu kobiety, nie podciąłem amerykańskiemu pitbullowi uszu! Czego człowiek nie zrobi z miłości...
(Pełny samozadowolenia patrzy na pierwsze rzędy.

Pauza. Wchodzi Kobieta. Staje obok, bierze go pod rękę i kładzie głowę na ramieniu. Jedyny raz, stoją jakby do rodzinnego zdjęcia. Kobieta, nie podnosząc głowy, spokojnie zaczyna rozmowę.)

Kobieta: Myślicie, że mam do niego jakieś zarzuty? Jakie mogę mieć pretensje, w końcu to mój mąż... Kocham go. Tak, kocham go. Podarował mi Lawinię i nie włączył jej do walk psów, tego swojego biznesu. Co więcej,przestał ukrywać przede mną zakrwawione ubrania, od razu jak przychodzi do domu, daje mi je do prania. I ja piorę...

Mężczyzna: Gdy samodzielnie chciała podciąć Lawinii uszy i rozwścieczony pies ją ugryzł, po raz pierwszy zawiozłem ją do psychiatryka. Diagnoza: ostra nerwica. Niedługo potem wróciła do domu. Lawinię uśpił weterynarz.
(Długa pauza.)
Kobieta: Ani jej uszu nie podciął, ani na walki psów nie zaprowadził. Dotrzymał obietnicy!
Mężczyzna: Lekarz mi poradził, by unikała stresu, trzeba jej zapewnić jak najwięcej komfortu i spokoju, więc co zrobić... Próbuję. Czego człowiek nie zrobi gdy kocha, wszystko zrobi, wszystko zniesie...
(Mężczyzna podnosi miotłę i szufelkę, opuszcza scenę,patrząc przepraszająco na żonę, jakby nie chciał iść, ale nie miał innego wyjścia, w końcu zrezygnowany wychodzi)
Kobieta: Mój mąż zawsze uwielbiał moje ciasta. Często mnie prosił, żeby mu coś upiec. Ma jedno ulubione! Zaraz, chyba już się upiekło, za chwilę podam!

(Biegnie za kulisy i wynosi ciasto podobne do keksu, kroi na małe kawałki, jednocześnie mówi i rozdaje widzom, prosząc gestami, by skosztowali, sama również zjada małe kawałeczki)

Kobieta: Powiem wam jak piekę! Prawda, że pyszne? Akurat miałam ochotę upiec. Zanotujcie przepis: do ciepłego mleka wsypać po łyżeczce cukru i drożdży, zamieszać, dodać 1/3 szklanki mąki, wymieszać i odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Żółtka i cukier utrzeć do białości. Dodać masło, aromat waniliowy, wyrośnięte drożdże i 2 szklanki
mąki. (Jeśli ciasto wyjdzie za rzadkie, dodajcie jeszcze trochę mąki, mniej więcej 1/3 szklanki.) Gotową masę odstawcie w ciepłe miejsce, aż zwiększy swą objętość dwukrotnie. (Koniecznie przykryjcie ciasto, żeby nie wyschło z wierzchu). Do gotowej masy dodajcie rodzynki i przełóżcie do formy,wysmarowanej tłuszczem. Gdy ciasto urośnie w formie, wkładacie do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i pieczecie.

(Aktorka może nie opowiedzieć przepisu do końca i skończyć, gdy upewni się, że niektórzy widzowie zjedli już swoje kawałki ciasta).

Wyjątkowo smaczne wyszło mi dzisiaj. Nie zauważyliście? Nie wydał wam się dziwny ten smak? Dodałam wyjątkowy składnik...To było nieco ryzykowne, nie dodawałam go wcześniej, mimo to chciałam spróbować. Widać, że wam smakuje. A skoro tak, to mogę wam zdradzić. Ale muszę być pewna, że wam smakowało, inaczej nie powiem. To dla mnie ważne! Nie kłamcie więc, naprawdę wam smakowało? Tak? Dobrze, w takim razie powiem. Nie miałam rodzynek, więc co było robić. Zaraz, naprawdę nie wyczuliście, że to nie były rodzynki? To mięso z mojego męża. Jaki to był słodki mężczyzna, nieprawdaż? Kawałki mięsa starannie wybrałam i umyłam...
Jest więcej ciasta, chcecie dokładkę? (Wyciąga kawałek ciasta w stronę widza) Dlaczego? Nie smakowało wam? No nie wiem, mnie smakuje...
(Je zachłannie. Scena zaciemnia się)

Tłumaczenie z języka gruzińskiego: Diana Zadura



Davit Gabunia czeka na pytania?

W naszej kulturze uzupełnia swoją wypowiedź Davitt, a mam na myśli kulturę zachodnią nadal istnieje tradycyjny podział na kobietę i mężczyznę, który polega na tym, iż mężczyzna musi przynieś jedzenie, a kobieta ,musi je ugotować. Kobiety nasze wywalczyły już swoje prawa, ale mężczyźni nie są w stanie dostosować się do tej sytuacji. Niektórzy pytają mnie, dlaczego poruszam w swoich tekstach takie ciężki rodzinne sprawy?

Odpowiadam: „Bo wolę widzieć takie sceny w teatrze, które i chcę aby brzmiało to jako ostrzeżenie”! Myślę, też o tym kiedy zadaję sobie takie pytanie: po co nam teatr?
Jeżeli potrzebujemy teatru dla rozrywki, to nie ma szans, aby wygrał on z telewizją, teatr bowiem to życie, akcja, stąd teatr ma obowiązek prowokować widza...do myślenia, do buntu, do zadawania pytań?  Tym bardziej krępuję się o tym mówić w Polsce, w kraju takich reżyserów jak Lupa czy Warlikowski.

Wczoraj będą w Brnie dostałem pytanie z sali od obecnych tam Gruzinów: „Dlaczego pański dramat jest tak ciężki?
Najlepszą odpowiedź na to pytanie znalazłem u Lwa Tołstoja: „Anna Karenina mówi, że „Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”.

 

 Kolejne pytanie z sali dotyczyło, tego czy jego sztuka "Uszy Lawiii" była wystawiana i jaki miała odbiór?"
 
Gabunia odpowiada: „Tak była wystawiana w różnych teatrach w Gruzji i powiem szczerze, nie podobało mi się to jak została wystawiona. Jeżeli chodzi zaś o reakcję,to kilkanaście osób w Tbilisi wyszło z teatru na znak protestu. \ale recenzje były pozytywne, bo krytycy lubią takie sztuki.W Tbilisi jest taki teatr, gdzie nasi widzowie lubią nas, przychodzą do teatru, nie mamy tak żadnych negatywnych reakcji, chociaż jako autor chciałbym aby tak było. Reakcja publiczności zależy od typu i rodzaju sztuki, w moim dramacie wszystko zależy od aktorów.
W tej scenie, gdzie kobieta podaje ciasto z kawałkami mięsa chciałem nawiązać do stwierdzenia, że kobiety są silne i mogą zdominować związek między mężczyzną a kobietą.

Następne pytanie ze strony publiczności nawiązywało do odpowiedzi i brzmiało: „Co teraz grająw teatrach w Gruzji”. I czy Gruzini znają supermusical „Jesus Christ Superstar ”.

Gabuni odpowiada: „W Gruzji najczęściej granymi polskimi autorami są Sławomir Mrożek, pierwszy raz wystawiono go dwadzieścia lat temu, ale teraz co chwila wznawia się jego sztuki. W moim teatrze gdzie pracuję współpracujemy z waszym Instytutem im. Adama Mickiewicza i zamierzamy do końca tego roku wystawić w gruzińskich teatrach dziesięciu młodych polskich dramaturgów. Jeżeli chodzi zaś o klasyczny repertuar, to gramy oczywiście Szekspira, ale też dużo młodej dramaturgii. Tak w Gruzji grany był musical "Jesus Christ Superstar" ale to był spektakl gościnny, a gruzińskiej wersji na razie nie ma.

- "Czy w Gruzji poda kolejne pytanie od publiczności: zakłady pracy dopłacają pracownikom do biletów do teatru czy kina?
- "Nie, to było dawno temu za czasów Związku Radzieckiego, wtedy faktycznie w ramach socjalu zakłady pracy dopłacały robotnikom do biletów".

 Następne pytanie dotyczyło jego pracy literackiej: "Podobno teraz skończył Pan pisać prozę, a co stało za tym, że zdradził Pan teatr?
Odpowiem tak: „Pierwszą zasadą sztuki, jest to, aby można ją było wystawić na scenie. I nie było w naszym repertuarze żadnej sztuki o miłości, ale aktorzy cały czas mówią o miłości,ale za to w języku prozy można to inaczej i pełniej wyrazić. Trochę bałem się napisać prozę, ale teraz właśnie skończyłem 35 lat i dojrzałem już do tego aby spróbować sił w prozie. Moja książka ma się ukazać w przyszłym roku – będą to opowiadania.

Kolejne pytanie nawiązywało do jego pracy w teatrze. Skąd u Pana taka dokładna znajomość polskich reżyserów teatralnych?

- To proste, odpowiada Davit Gabunia, jak się pracuje w teatrze, a nie żyjemy już w zamkniętym Związku Radzieckim to siłą rzeczy musimy wiedzieć co się dzieje w teatrze światowym, stąd nie możemy ominąć tego, co gra się w polskich teatrach. Nie można nie znać teatru Grotowskoiego. Wszyscy, którzy znają się na teatrze muszą być na bieżąco jeśli chodzi o współczesny repertuar.




W tym roku na naszym Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym będzie Warlikowski ze swoją francuską sztuką, widziałem też jego Apolonię”. W mieście w którym mieszkam i pracuję, w Poti wystawiono sztukę „Wojna w moim ogrodzie”. Także współpraca między polskimi i gruzińskimi teatrami idzie pełną parą. Bardzo znane i lubiane jest też w Gruzji polskie kino i filmy takich reżyserów jak Andrzej Wajda, Krzysztof Kieślowski, moja przyjaciółka studiowała filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim.

 

Dopełnieniem poprzedniego pytania było zapytanie: „Jakie nazwiska znanych reżyserów teatralnych z Gruzji powinniśmy znać my Polacy?
Gabunia opowiedział nam wyczerpująco: „Najbardziej znanym gruzińskim dramaturgiem i reżyserem teatralnym jest Lasza Abuladze, jego dramaty tłumaczone są wiele języków i wystawiane na scenach świata, m.in. W London Theatre. Jeżeli chodzi zaś o reżyserów, to nadal działają starsi wiekiem, którzy jednak nie robią już nic ciekawego czy odkrywczego – nazywamy ich w Gruzji tradycjonalistami.

- „To do jakiej tradycji sięgają? - pada uzupełniające pytanie”?

- Robert Sturua, był znanym reżyserem jeszcze w latach siedemdziesiątych XX wieku z głośnej inscenizacji sztuki Brechta, m,in. „Kaukaskiego kredowego koła”. Uprawiał teatr karnawałowy, nierzeczywisty. On tworzył według trzech zasad wystawiania Brechta i dodaje do tego elementy komedii del arte. Z drugiej strony istnieje tradycja dramatu psychologicznego w stylu Stanisławskiego. A w teatrze, gdzie obecnie pracuję używamy częściej elementów metody pracy z aktorami wg. Grotowskiego.


Kolejne pytanie dotyczyło sztuki,„ Czy nie korciło Pana aby pociągnąć ze zjadaniem męża bardziej w kierunku groteski, teatru absurdu”?

- Tak naprawdę użyłem w mojej sztuce przepisu mojej babki na babkę wielkanocną, co może się bardziej kojarzyć ze zmartwychwstaniem. To by było najbardziej ironiczne rozwiązanie.

Prowadzący Konstantine Grdzelishvili pyta Gabunię, czy pracował kiedykolwiek z dziećmi i czy ma takie plany?

- Kiedyś, odpowiada, chciałem zostać nauczycielem i uczyłem nawet parę miesięcy w klasach V i VI-tej, ale jak zobaczyłem pensję na koniec miesiąca, to stwierdziłem, że nie jestem taki bogaty, żeby pracować w szkole.
Ostatnio pracuję jako tłumacz, przetłumaczyłem na gruziński dwie części "Harry Pottera", tłumaczyłem także literaturę dla dzieci, bo sam chciałem napisać co dla nich, ale np. od braci Grimm wolę Andersena.

Mam też drugą specjalizację rozpoczął nowy wątek Gabunia. Ukończyłem w Szwecji "gender study". Jestem działaczem feministycznym. Powołam się na tu na Margaret Atwood, która powiedziała, że "nie każda osoba musi być feministą, niew każda musi to lubić, ale najważniejsze jest po prostu dzialać".
Na moje dramaty feminiści nie działają, bo ja opowiadam historie celowo przejaskrawione, aby za pomocą takich właśnie środków zwrócić uwagę na sytuację kobiet i mężczyzn i to

nnie tylko w Gruzji.






 

 Zobacz relację filmową on-line zamieszczoną na kanale Youtube.com


Komentarze

Komentując naszą treść zgadzasz się z postanowieniami naszego regulaminu.
captcha

Poinformuj Redakcję

Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.

Twoich danych osobowych nie udostępniamy nikomu, potrzebujemy ich jedynie do weryfikacji podanej informacji. Możemy do Ciebie zadzwonić, lub napisać Ci e-maila, aby np. zapytać o konkretne szczegóły Twojej informacji.

Twoje Imię, nazwisko, e-mail jako przesyłającego informację opublikujemy wyłacznie za Twoją zgodą.

Zaloguj się


Zarejestruj się

Rejestrując się lub logując się do Portalu Księgarskiego wyrżasz zgodę na postanowienia naszego regulaminu.

Zarejestruj się

Wyloguj się