Brutalna prawda o czołowej polskiej sieci księgarni. Nie ma pieniędzy nawet na to, by zbankrutować
Właściciel bankrutującej z hukiem sieci księgarni Matras zapewniał, że firma mimo kłopotów jest warta 300 mln zł. To bzdura – twierdzi wyznaczony przez sąd zarządca. Jego zdaniem firma jest warta 100 razy mniej. Mniej, niż jest potrzebne na przeprowadzenie postępowania upadłościowego.
Prezesem Matrasa jest Jerzy Kowalewski. Na początku maja 2017 r. sąd upadłościowy nie dał wiary jego zapewnieniom, że da radę wyprowadzić na prostą i wyznaczył innego zarządcę spółki, Piotra Głodka. Ten, po kilku tygodniach pracy, obnażył dość brutalną prawdę.
Okazało się, że Matras ma aż 1145 wierzycieli, którym winien jest 116,4 mln zł. Są wśród nich m.in. ZUS, PFRON a nawet pracownicy, którzy czekają na 1,3 mln zaległych pensji. Na dodatek praktycznie cały zbywalny majątek firmy jest obciążony zastawami rejestrowymi na sumę 189,6 mln zł. To, co zostanie, warte jest najwyżej 2,7 mln zł. Piotr Godek oszacował koszty postępowania upadłościowego na 6,9 mln zł.
Kowalewski nie czuje się winny i odpowiedzialność za upadek Matrasa zrzuca na karb niezależnych od siebie czynników. Miałyby to być m.in. wymuszone prawem wycofanie się ze sprzedaży podręczników oraz upadek kredytującego firmę SK Banku. Prawda jest nieco bardziej skomplikowana, tym bardziej, że Kowalewski w spektakularny sposób położył już wiele spółek, m.in. Konsbud czy Traffic Club.
Wołomiński bank, którego działalność prześwietla prokuratura, na dużą skalę kredytował też biznesy Jerzego Kowalewskiego, kontrolującego dziś m.in. sieć księgarni Matras. Z ustaleń „PB” wynika, że firmy powiązane z nim formalnie i nieformalnie zaciągnęły w SK Banku kredyty na prawie 250 mln zł.
źródło: pb.pl