Czytanie książek w czasach pandemii
Kwarantanna to nie koronaferie. Traktując poważnie zalecenia rządu, możemy wykorzystać nadmiar wolnego czasu nie tylko na robienie zapasów, rozmowy z bliskimi, zaległe seriale i filmy na Netflixie, ale także, a może przede wszystkim, na czytanie książek. Dla własnej przyjemności, ale także przyjemności i korzyści naszych dzieci. Poniżej podajemy pięć zasadniczych powodów, dla których warto to zrobić.
Biblioteka Narodowa donosi, że 62% dorosłych Polaków nie czyta w ogóle książek. Ponad 95% spośród tej grupy dodatkowo o książkach nie rozmawia, nie wypożycza ich, nie otrzymuje w prezencie ani nie wybiera ich dla innych.
W tym samym badaniu Biblioteka Narodowa definiuje także omniczytelników – to ludzie, którzy przeczytali minimum 3 strony tekstu w ciągu ostatnich 2 tygodni, a w ciągu roku minimum 1 książkę (niekoniecznie w całości), choć jedno czasopismo i coś chociażby raz w Internecie. Nawet przy tak niewygórowanych wymaganiach takich ludzi jest w Polsce jedynie 20%.
Wiadomo też, że czytamy dużo mniej niż inne nacje europejskie – Czesi, Skandynawowie, Anglicy lub Niemcy – w których ok. 70-80% dorosłych czyta choć jedną książkę rocznie. Powstaje zatem pytanie, czy nasze słabe wyniki powinny martwić. Czy naprawdę jest o co walczyć? A może czytanie książek stanowi jakąś wartość per se? Odpowiedzi na te pytania są twierdzące. Dostarczają ich dostępne od lat wyniki badań naukowych.
Powód pierwszy: czytanie tworzy połączenia synaptyczne
Wydaje się, że pierwszym lekarzem na świecie, który zwrócił uwagę na powiązanie czytania ze zrównoważonym rozwojem dzieci jest prof. Barry Zuckerman, który w 1989 r. wprowadził do standardu pracy pediatrów w Boston Medical Center namawianie rodziców do regularnego głośnego czytania dzieciom już w okresie niemowlęctwa. W artykule podsumowującym swoje badania prof. Zuckerman podkreśla, że „dzieci rodzą się z uformowanymi neuronami. Jednak połączenia synaptyczne między nimi w dużym stopniu wypracowywane są po narodzinach, osiągając szczytowy rozwój w wieku trzech lat”.
Mózg człowieka właśnie w okresie do 3 roku życia rozwija się najszybciej i tym prężniej, im lepiej jest stymulowany. Zuckerman wykazuje, że mózg dziecka najbardziej podatny jest na stymulację, jeśli słyszy głos rodziców siedzących obok lub (co najlepsze) trzymających je w ramionach – wtedy dziecko czuje się bezpieczne. Czytający i rozmawiający ze swoją pociechą rodzic wywiera więc fundamentalny wpływ na rozwój mózgu swojego dziecka. Prof. Zuckerman podkreśla też, że rodzic nagrany i wyświetlany dziecku na ekranie nie stymuluje rozwoju mózgu. Bardzo wyraźnie widać to w badaniach.
Powód drugi: budowanie kompetencji kognitywnych, społecznych i emocjonalnych
Dzieci, którym rodzice od niemowlęctwa czytają książki (i z nimi rozmawiają!), już w wieku 3 lat rozumieją dwukrotnie więcej słów niż dzieci, którym nikt nie czytał. Anglosasi nazywają to word gap – ryfą słowną. Wpływa ona lawinowo na kompetencje semantyczno-kognitywne dzieci, jest mocnym predyktorem przyszłego sukcesu edukacyjnego lub jego braku, w zależności, z której strony ryfy dziecko znajdzie się w wieku trzech lat.
Badania wykazały również, że czytanie dzieciom przez rodziców w niemowlęctwie niweluje agresję oraz ryzyko depresji w późniejszych latach życia dziecka, ponieważ buduje fundamenty stabilności emocjonalnej i kompetencje społeczne. Jak udowadniają psycholingwiści, w czytaniu z malutkim dzieckiem ważniejsza jest obecność, dzielenie się książką, wspólne skupienie uwagi i rozmowa niż treść tekstu jako taka. Czytanie jest bardzo mocnym sygnałem odbieranym przez dziecko. Pokazuje, że jest ważne, bo rodzic poświęca mu czas. Wówczas buduje się poczucie własnej wartości, emocjonalna stabilność malucha – to fundament do późniejszych relacji z innymi. Jednocześnie ta sama aktywność, czyli tzw. czytanie dialogowe (czytanie zapraszające dziecko do interakcji), buduje bardzo głębokie powiązanie pozytywnych skojarzeń ciepła, bezpieczeństwa, radości z relacją z drugim człowiekiem, co stanowi niezbędny fundament późniejszych umiejętności interpersonalnych.
Powód trzeci: czytanie jest ważniejsze od społecznego pochodzenia
Uzupełnieniem stanowiska pediatrów są rozbudowane badania OECD PISA Reading for Change, przeprowadzone na ponad 250 tys. piętnastolatków z 32 krajów. Wynika z nich, że jeśli nastolatek lubi czytać (czyli został nauczony czytania dla przyjemności), to ten fakt będzie miał większy wpływ na jego sukces edukacyjny niż jego pochodzenie socjoekonomiczne.
Inaczej rzecz ujmując, dzieci ze środowisk uprzywilejowanych dostają „w prezencie” w domu bardzo dużo: na ogół ich rodzice z nimi czytają, rozmawiają i stymulują w ten sposób ich rozwój. Dzieci z domów intelektualnie uboższych dostają znacząco mniej, przychodzą do szkoły z niższymi kompetencjami, są po niekorzystnej stronie wspomnianego word gap.
Wiele pisze się o nieodwracalności nierówności społecznych, ich niesprawiedliwości. Badacze PISA wykazali, że jeśli nauczymy dziecko czytania dla przyjemności, to czytając, samo nadrobi te teoretycznie nieusuwalne braki kompetencyjne. A zatem proste, banalne wręcz, czytanie dla przyjemności nagle okazuje się metodą niwelowania różnic statusowych.
Trajektoria życia czytającego też będzie bardzo pozytywna – dobre wyniki w nauce są udowodnionym predyktorem wysokich zarobków. Warto oczywiście bardzo mocno podkreślić, że nie należy powyższych badań traktować jako zachęty, by dzieciom w okresie przedszkolnym nie czytać, zakładając, że potem to nadrobią. Nadrabianie ryfy słownej nie jest tym, czego powinniśmy naszym dzieciom życzyć.
No dobrze, a co z ludźmi starszymi niż nastolatki?
Mózg dorosłego człowieka nie wytworzy już takiej liczby połączeń synaptycznych, jakie powstają w mózgu dziecka do 3 roku życia. Niezrównoważony emocjonalnie dorosły potrzebuje znacznie więcej niż czytania, by odzyskać psychiczną stabilność. Nauczenie czytania dla przyjemności dorosłego, który nigdy tego nie robił, jest niezmiernie trudne.
Dlatego działacze upowszechniający czytanie, znając te badania, skupiają swoje wysiłki w pierwszej kolejności wokół dzieci, tam, gdzie możemy wywrzeć potencjalnie największy wpływ. To w niemowlęctwie zachodzą procesy, które potem trudno nadrobić. Jak piszą badacze Harvard University Center on the Developing Child, „podstawowe zasady neuronauki mówią, że wczesna interwencja prewencyjna będzie bardziej skuteczna i da lepsze wyniki niż remediacja w późniejszym życiu”.
Powód czwarty: bez czytania nasze rozumowanie stanie się niebezpiecznie uproszczone
W świetle powyższych badań wydaje się jasne, że dzieciom należy czytać i z nimi rozmawiać. Co zatem z dorosłymi? Czy powinniśmy się martwić, że dorośli Polacy czytają tak mało? Powyższe kwestie tłumaczy neuronauka.
Amerykańska badaczka, Maryanne Wolf, pisze: „Opanowanie umiejętności czytania przez człowieka wymagało powstania nowego obwodu w naszych mózgach, który pojawił się ponad 6 tys. lat temu. Ten obwód ewoluował od prostego mechanizmu służącego dekodowaniu podstawowych informacji, jak liczba kóz w stadzie, do obecnego, wysoce skomplikowanego mózgu czytającego. W badaniach pokazuję, jak współczesny mózg umożliwia nam rozwój niektórych z najważniejszych procesów intelektualnych i emocjonalnych: uwewnętrznioną wiedzę, rozumowanie przez analogię, wnioskowanie, przyjmowanie tej czy innej perspektywy, empatię, krytyczną analizę, powstawanie pomysłów. […] Badania pokazują, że obwód odpowiadający za czytanie, tzw. mózg czytelniczy, nie został dany człowiekowi genetycznie jak wzrok czy posługiwanie się mową; mózg czytelniczy potrzebował odpowiedniego środowiska, by się rozwinąć. Co więcej, dostosuje się do oczekiwań środowiska”.
Jak twierdzi Patricia Greenfield z UCLA, „efektem [braku czytania książek na papierze] jest mniejsza uwaga i mniej czasu alokowane na powolniejsze, czasochłonne procesy »głębokiego czytania«, budujące umiejętności wnioskowania, analizy krytycznej i empatii, które wszystkie są warunkiem koniecznym do jakiejkolwiek nauki w jakimkolwiek wieku. […] Efektem będzie potencjalnie niemożność dużych grup studentów, ich [neurobiologiczny] brak możliwości nauczenia się czytania z poziomem analizy krytycznej wystarczającym do zrozumienia skomplikowanej myśli i argumentacji bardziej wymagających tekstów, czy to będzie literatura, nauki ścisłe, testamenty, umowy cywilno-prawne, czy naumyślnie skomplikowane pytania referendalne”.
Powód piąty: czytanie to fundament równości i demokracji
Badacze zajmujący się neuronauką wykazują zatem, że deep reading (tzw. głębokie czytanie), które dziś umożliwia naszym mózgom wykonywanie procesów, dzięki którym rozumiemy bardzo skomplikowane teksty, może zaniknąć w wyniku nieużywania. Naukowcy boją się, że nasze mózgi dostosują się do scrollowania ekranów, zastąpią czytanie przeglądaniem, nauczą się skim readingu, a oduczą się głębokiego czytania, które umożliwia faktyczną analizę rzeczywistości. Oczywiście można sobie wyobrazić szczęśliwe społeczeństwo przyszłości, w którym nikt już nie potrafi „głęboko czytać”, wszyscy zeszli na niższy poziom umiejętności analitycznych. Ale nie taka przyszłość rysuje się przed nami.
Przyszłość, o której pisze Maryanne Wolf, to społeczeństwo, w którym wąska mniejszość zachowała umiejętności głębokiego czytania i powiązane z tym kompetencje krytycznego myślenia, argumentacji, zarządzania, które dają tej mniejszości narzędzia do manipulacji resztą. Upowszechnianie czytania książek to – z tego punktu widzenia – narzędzie umacniania demokracji, wyrównywania szans, niwelowania różnic statusowych. Neuronaukowcy dochodzą do swoich wniosków zdecydowanie innymi metodami niż PISA, ale ich konkluzje są w sumie zbieżne.
Powód szósty: czytanie obniża stres i ryzyko demencji, buduje naszą empatię
Neuropsycholog David Lewis przeprowadził badania, w których wykazał, że czytanie obniża stres u dorosłego człowieka. Lewis przekonuje, że „zaledwie 6 minut czytania wystarczy, by obniżyć poziom stresu o 60%: spowalnia się rytm bicia serca, zmniejszają się napięcia mięśniowe”. Lekarze wykazali, że regularne czytanie obniża także poziom ryzyka demencji. Psychologowie z kolei dowodzą już od lat, że czytanie fikcji literackiej pomaga zrozumieć innych ludzi, różnych od nas, budując naszą empatię i kompetencje społeczne.
Trzy sposoby opowiadania o czytelnictwie
Amerykanie już od lat 90. XX w. używają określenia „prawo do czytania”. Dział badań nad edukacją Center for American Progress wykazał, że dzieci, które nie nauczą się płynnie czytać do końca trzeciej klasy, staną przed wyzwaniami właściwie nie do pokonania, nie tylko w ciągu następnej dekady edukacji, ale także w całym życiu. Nie będą w stanie skończyć szkoły średniej (w USA odsetek jest znaczący), nie odnajdą się na rynku pracy, nie będą świadomymi uczestnikami społeczeństwa obywatelskiego.
Obywatel, by mógł sobie poradzić w wysokoinformacyjnym współczesnym społeczeństwie, faktycznie musi zostać porządnie nauczony obsługiwania narzędzia, jakim jest czytanie ze zrozumieniem na wysokim poziomie. Obywatel ma prawo do czytania, rozumiane jako prawo do bycia nauczonym czytania. Zamiast dyskursu elitarystycznego mamy dyskurs pozytywny, zapraszający, inkluzyjny.
Druga narracja inkluzyjna skupia się wokół czytania dla przyjemności po tym, jak OECD opublikowało wspomniane wcześniej badania Reading for Change. Czytanie dla przyjemności jako udowodniony sposób na niwelowanie różnic statusowych zrobiło bardzo duże wrażenie. Od czasu tej publikacji w 2000 r. organizacje proczytelnicze i ministerstwa edukacji w różnych krajach zmieniają swoje podstawy programowe i akcje społeczne, budując strategie wsparcia nawyku czytania jako przyjemności.
Trzecia z narracji proczytelniczych została wypracowana w gronie badaczy z Amerykańskiej Akademii Pediatrycznej oraz Reach Out and Read i skupia się na podkreślaniu czytania jako sposobu na rozwój mózgu. Apeluje do troski rodziców i politycznych decydentów o przyszłość dzieci. Prof. Zuckerman podkreśla, że właśnie ta narracja wygenerowała zainteresowanie polityków (i w rezultacie potężne finansowanie) w USA.
A co na to Polska?
W naszym kraju narracje wokół czytania są różne, czasem lekko histeryczne („Nie czytasz, nie pójdę z tobą do łóżka”), czasem realnie kontrproduktywne („Nie czytasz, nie należysz do elity”), ale przede wszystkim dość mało słyszalne. Tak zwana promocja czytelnictwa to w naszym kraju jeden z pobocznych tematów na biurkach zaangażowanych ludzi edukacji i kultury (i tychże resortów). Nie znajdziemy go natomiast na ogromnej większości biurek biznesu, specjalistów od innowacji, rozwoju gospodarczego, kapitału ludzkiego, celów zrównoważonego rozwoju, zdrowia; nie jest to temat, którym dziś te szerokie środowiska byłyby gotowe się zająć, a tym bardziej, w który chciałyby inwestować i który rozumiałyby jako także swój interes.
A jest w co inwestować! To bodaj jedyne darmowe w użytkowaniu (dzięki bibliotekom publicznym) proste, przyjemne i skuteczne narzędzie umożliwiające polepszenie licznych, różnych i bardzo ważnych wskaźników społecznego dobrostanu: zdrowia psychicznego, wyników edukacyjnych, poziomu konfliktów w szkole i miejscach pracy, innowacyjności, przedsiębiorczości, wyników naukowych, dobrego przywództwa czy sukcesów w biznesie. KPMG wykonało w Wielkiej Brytanii dogłębną analizę kosztów społecznych zbyt niskiego poziomu czytelnictwa tamtejszej młodzieży. Wykazują, że społeczeństwo brytyjskie ponosi corocznie koszt kilku miliardów funtów z tego tytułu. U nas te koszty też są ogromne. Może warto zamiast je ponosić, zainwestować w ich zmniejszenie?
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.