Miesiąc Spotkań Autorskich 2017

Miesiąc Spotkań Autorskich 2017

Goście trzydziestego dnia 7. polskiej edycji Miesiąca Spotkań Autorskich: autor polski Michał Witkowski i z Gruzji Lia Liqokeli

Udostępnij

Michał Witkowski był gościem poniedziałkowego, trzydziestego spotkania autorskiego. Felietonista, pisarz, autor książek takich jak "Drwal", "Zbrodniarz i dziewczyna", "Fynf und cwancyś", "Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej", czy "Lubiewo". Laureat nagrody Paszport "Polityki", Nagrody Literackiej Gdynia. Nominowany do Nagrody Nike oraz Literackiej Nagrody Europy Środkowej ANGELUS. Przed rozpoczęciem czytania przez autora, opowiedział trochę o swojej książce, która była zbyt kontrowersyjna, więc nie została wydana. Opisywała ona show-biznes z punktu widzenia Witkowskiego. Pomimo tego, można ją zamówić kontaktując się bezpośrednio z autorem. Stanowczo stwierdza, że show-biznes nie jest łatwy do opisania i więcej tego już nie będzie robił.

 

 Magdalena Piekarska w rozmowie z Michałem Witkowskim

Fragment z książki "Wymazane" był czytany w częściach, w różnych momentach spotkania. Prawdopodobnie tytuł rozdziału to "Amnestia". Jest to opowieść o wspomnieniach babci z wyprawy do kina. Zaczyna się od kolczyków z perłami, które dziewczyna założyła, aby wyglądać doroślej. Wszystko dlatego, że był to film dla dorosłych i obawiała się, że mogą jej nie wpuścić na seans. Została bardzo zachęcona do obejrzenia go przez swoją starszą siostrę, z której opowiadań wynikało, że jest to film erotyczny. Był to jednak tylko melodramat o miłości. Historia jest przeplatana opowieściami o rodzinie i domu dziewczyny. Jednak główny wątek to wyprawa nocna. Dziewczyna wymknęła się z domu, żeby pójść do pobliskiego miasta na wyczekiwany film. Z wielkimi szczegółami opisuje wygląd miasta i jego mieszkańców. Nareszcie dociera do miejsca, które miało być kinem. Pomimo podejrzliwego spojrzenia pani sprzedającej bilety, udaje jej się wejść. Jest bardzo wzruszona filmem, jednak wszystko przerywa pewien pan. Obejmuje ją, wręcza kwiaty i zabiera ze sobą. Bardzo przestraszona całą sytuacją i tak podąża za mężczyzną. Wchodzą do jego mieszkania i okazuje się, że jest on wróżbitą. Dlatego też dziewczyna bardzo chce dowiedzieć się o swojej przyszłości. Okazuje się, że w szklanej kuli widzi wiele rzeczy, które wówczas nie miały sensu. Widziała starszą wersję siebie, pewnego pana, z którym rozmawiała itd. Z perspektywy czasu kobieta wie, że przepowiednie sprawdziły się z dużą dokładnością. Książka ukaże się dopiero w okolicach września, jednak na pewno zachęciła wszystkich do zamówienia jej już teraz. Witkowski pisze w bardzo zabawny sposób, a widać to jeszcze lepiej, kiedy czyta fragment na żywo. Publiczność co chwilę śmiała się razem z autorem, który dodatkowo tak operował głosem podczas czytania, że całość brzmiała jeszcze zabawniej.

Tekst był czytany z przerwami, w których był czas na rozmowę z moderatorką Magdaleną Piekarską. Autor został między innymi zapytany jak mu się to udało, że tak dobrze w swojej książce opisuje głos starszych kobiet, ich styl opowiadania itd. Odpowiada, że trochę opowiadała mu jego babcia, ale przeczytany fragment to nie była jej historia. Wiele rzeczy i historii wymyśla jednak sam. Co z opisami prowincji? Dlaczego Witkowski wybiera w swoich książkach czasami wsie, zamiast miast? Przykładowo kryminały, które dzieją się na prowincjach czyta się dużo lepiej. Każda zamknięta społeczność to system, w którym wszystko widać. Natomiast miasto jest otwarte, jest zbyt duże, żeby istniał tam jakiś system. W małej wiosce jest o wiele łatwiej. Miasto jest tak duże, że jest nie do objęcia, nie czujemy się w nim przytulnie.

Czy to prawda, że kolejna powieść to będzie kryminał? Tak, ale muszę sobie odpocząć pomiędzy jedną książką, a drugą. Pomysł był już od kilku lat, jednak może się to jeszcze zmienić. To nie jest takie proste zaplanować sobie książkę. Będzie to opis autentycznej, nierozwiązanej sprawy z Warszawy. Jest to historia małżeństwa z Niemiec, które podczas podróży samochodem wyznaczyło sobie miejsce pod mostem jako punkt docelowy. Zostali tam znalezieni martwi i nie było tam żadnych wskazówek. Prawdopodobnie sprawa nigdy nie zostanie rozwiązana. Taki jest plan na książkę, ale nie wiadomo, czy coś z tego wyjdzie.

Autor został również zapytany o portale społecznościowe. Czy czuje się zmuszony do prowadzenia profilów, na których ma kontakt z fanami? Odpowiada, że ludzie, którzy go obserwują na takich portalach wiedzą o nim bardzo dużo. Są bardzo blisko, przeżywają wszystkie ważne momenty, kiedy np. książka jest wydawana. Każdy jest na wagę złota. Dodatkowo można kontrolować co chce się pokazać, a co nie.

W ten poniedziałkowy wieczór prawie zabrakło miejsc w Miejskiej Bibliotece Publicznej. Wszyscy przyszli zobaczyć się z Michałem Witkowskim, ale też posłuchać zapowiedzi jego książki, która ukaże się pod koniec września. Cały wieczór autor rozbawiał publiczność swoimi odpowiedziami na pytania i ciężko było zakończyć spotkanie z nim. Na koniec został bardzo ciepło pożegnany brawami. Następnie można było ustawić się w bardzo długiej kolejce, żeby kupić jego książkę lub poprosić o autograf.

 

 

 

 Trzydziestego dnia 7. polskiej edycji Miesiąca Spoitkań Autorskich gościliśmy w podziemiach Mediateki przy Teatralnej Michała Witkoeskiego z Polski i poetkę Lia Liqokeli z Gruzji.

Wieczornym gościem spotkania był Pani Lia Liqokeil. Autorka pisze wiersze oraz poezję. Z uśmiechem przyznaje, że kocha wszystkich ludzi, którzy lubią poezję. Dorastała w odseparowanej wiosce Khevsureti w wysokich górach Gruzji (zamieszkanej tylko przez pięćdziesięciu mieszkańców). Jej literatura jest oryginalna, nostalgiczna i dobitna.

 

 Konstantine Grdzelishvili z bohaterką poniedziałkowego wieczoru, poetką Lią Liqokeli

 Jej poetycki głos jest niezwykle dobitny i oryginalny – tak jak jej korzenie. Jej przepełnione wrażliwością teksty nacechowane są dużą dozą współczucia wobec różnych stworzeń czy nawet przedmiotów. Lia zaczęła pisać w wieku dwudziestu pięciu lat. Młoda poetka z całkowicie nowatorską wizją i stylem zapoczątkowała nowy kierunek w literaturze wymykający się wszelkim znanym schematom.
W roku 2013 dom wydawniczy Saunje wydał zbiór jej poezji i opublikował debiutancką książkę autorki pod tytułem Śmiech żony Devi (Devi to mitologiczna postać z gruzińskich legend podobna do europejskiego olbrzyma)  Książka ta przyniosła pisarce najważniejszą nagrodę literacką Gruzji - SABA. Autorka jest również mistrzynią małej formy literackiej prozy, która dwukrotnie przyniosła jej nagrodę Tsero. Ostatnio jej zbiór poezji Śmiech żony Devi został opublikowany w Szwecji przez Publishing House Smockadoll. Kilkanaście wybranych utworów z tego tomiku znalazło się w antologii gruzińskiej literatury „Ich will dem Kaukasos zu", która zostanie wydana w Niemczech nakładem Pop Verlag Publishing House pod koniec 2015 rok.
Utwory Pani Liqokeil są zwykle długie, dlatego też przedstawiła ich tylko kilka. Wybrała takie tytuły jak: "Najważniejsze to uspokoić oddech", "Krzesło", "Sąsiadka". "Granat" - okazało się, że tytuł ten został źle przetłumaczony, mianowicie chodziło autorce o kolor czerwono-wiśniowy, taki jaki ma kolor włosów.

Lia Liqokeli, Wiersze /wybór/
Z tomu: Śmiech żony dewiego
Przekład : Katarzyna Dudzic-Grabińska

Najważniejsze to uspokoić oddech
Pójdę tam i go zabiję, pomyślałam.
Wezmę broń i go zastrzelę.
To nie może być takie trudne.
Najważniejsze to uspokoić oddech.
Poniosę tę broń, jakbym niosła butelkę mleka,
poczekam gdzieś na niego,
skryję się za sobą,
położę się w swoim cieniu i strzelę do niego.
Muszę dobrze wycelować,
najważniejsze, żebym się nie denerwowała,
żeby słońce spływające z jego ramion nie zawisło mi na
szyi.
Całą drogę aż do jego czoła muszę być spokojna.
Jak mogę być spokojna, zastanawiam się,
nie da się, skoro mam wystrzelić,
nie da się, skoro jestem zakochana.
To nie mężczyzna, tylko mur, mówię sobie.
Dlaczego nie załomotało mi serce.
Przebiję jego oczy
jak czerwone cegły,
najważniejsze to uspokoić oddech.
Najważniejsze to nie myśleć, że to rzeczywistość.
Najważniejsze to nie myśleć o tym, że może mnie
pamięta.
Najważniejsze to nie myśleć o tym,
jak przyklejam swoje ręce
do mężczyzny
jak wilgotne liście do muru.
Zastrzelę go. Odejdę stamtąd.
Najważniejsze to na niego nie patrzeć –
potrafiłabym jeszcze bardziej się w nim zakochać, póki
nie będzie martwy.
Umarł, powiem
jakby zdjął sobie z oblicza biały gips.
Umarł, powiem,
jakby w sercu zabrał z sobą moje oczy pełne amunicji.
Potem będę szukać oparcia w murach
i chodzić z głową w dłoniach
i uspokajać oddech.
Zastrzeliłam go i zabiłam go.
Zabiłam tego mężczyznę, powiem.
Nie potrafiłam już stać przed murem.


Granat

Zafarbowałam sobie włosy.
Granat – tak było napisane na opakowaniu.
Powiedziałam sobie, że to chyba coś znaczy,
jak teraz będę chodzić w przejściu podziemnym
z granatowymi włosami.
Powiedziałam sobie, że to chyba coś znaczy,
jak takie włosy przeczeszę palcami
a włosy będą przeciekać mi przez nie
jak gęsty sok z owocu granatu.
Może będą mi opadać na gołe ramiona
i rozpościerać się na łopatkach
jak ciężka, umięśniona ręka.
Powiedziałam sobie, że może usiądę na progu na
swoich oczach,
pomacham do siebie i swojego granatu odbijającego się
w kałuży
i pokażę sama sobie język,
przez to, że istniejesz, jakbyś przyłapała go na gorącym
uczynku,
albo możesz go zastopować jak semafor
i na zawsze zatrzymać zimę pełną pomarszczonych
błękitnych sopli.

Powiedziałam sobie, że twój własny cień wtedy cię
zauważy
i nie będzie cię deptać tak często jak wcześniej.
Twoje skręcone plecy
się rozedrą, żeby pomieścić rude korzenie skrzydeł,
wyłonisz się z ciemnej mgły cierpliwości
i poniesiesz swoje włosy jak flagę z krwi rzeczywistości,
która nie rozwijała się tak samo jak one.
Potem będziesz mogła usiąść w trawie, na ziemi,
założysz swoje szczęśliwe ręce za głowę,
szczęśliwe ręce, których palcom otworzyły się oczy.
Zafarbowałam sobie włosy
a moje nowe dni rozjaśniły się tak, aż
owocom granatu wybuchają spleśniałe brzuchy.
Zafarbowałam sobie włosy.
I nie opuszczam przejścia podziemnego.
Zafarbuję sobie palce zamglonym kolorem krwi,
oczy wyślę jak latawce w niebo
i siedzę w sobie w swojej własnej piwnicy,
po gołych plecach spływają mi granatowe włosy
i śmieję się.
To wszystko jest śmiechu warte.


Sąsiadka

Odwiedziła mnie moja samotna sąsiadka. Jest domem.
Przyszła wzdłuż dróżki zarośniętej trawą i w swoich
oknach trzymała błękitne ręce wieczoru.
W ciemności powiesiła swój wyblakły wilgotny ogród,
położyła swój połamany brzydki płot,
przegnała wszystkie nietoperze z okiennic,
zwróciła swoje trzęsące się zmarznięte schody ku
kominkowi,
otworzyła drzwi jak bezzębne usta,
pozdrowiła mnie cichym skrzypnięciem i usiadła.
Czuje się samotna.
Słyszę jak po nocach człapie z pokoju do pokoju i płacze
z powodu pustych gwoździ zostawionych na pustych
ścianach
i zrzucających wyblakłe zdjęcia jak liście
na jesień, kiedy zapomina się o zmarłych.
Usiadłyśmy. Rozłożyłyśmy noc jak dywan.
Nalałyśmy sobie gorzkiego, bezgwiezdnego nieba do
płaczoodpornych i dźwiękoszczelnych szklanek,
trzepotałyśmy ramionami i ścianami jak skrzydłami
motyla,
nasze cienie obejmowały się,
zaplatały się z sobą,
próbowałyśmy wylamentować setki zim.
Przed świtem dom pobladł.
Powoli się upijałam
a moje oczy przymykały głodne nadziei szpary ziemi
jak opuszczony dom
i jak ludzie przez dom opuszczeni.
Potem dom odchodzi.
Za plecami skrzypnęła jej bramka.
Zardzewiały dach trzepoczący jak czarna chusta
podąża za nią.
Patrzę na nią i zastanawiam się nad tym, że
tak odchodzą żałobnicy opłakujący zmarłych, którzy
nie istnieją,
machają rękoma jak poręczą pełną korników
a ja szukam swoich rąk, podnoszę je z ziemi
i zakrywam nimi swoją twarz,
ale moje usta są widoczne – zburzony komin
z uśmiechem zdartym jak zaschnięta farba malarska,
gubię palce jak słupki z balustrady,
ponieważ nie mam już nic, co bym zbierała i trzymała w
rękach.
Dom odchodzi i skamle jak pies, któremu umarł pan.
Dom gubi kamienie ze ścian jak zęby z ust.
Łapie ją skurcz płotu, przykrywa się kwitnącym kocem
z pokrzyw,
wpycha nos we własne fundamenty i wykasłuje
bezgłowe cienie.
Słucham jej i z jęknięciem obracam się z jednej skroni
na drugą.
Suche rzęsy skrzypią z jednego oka do drugiego
i chłodnymi łzami z pary opłakuję dziury, które zostały
mi w pustych ścianach serca –
nie ma już nic, o czym powinnam zapomnieć do
następnej jesieni.

Krzesło

Wczoraj mojemu krzesłu złamała się noga.
Nie potrafię powiedzieć, o czym myślałam, albo
dlaczego byłam taka ciężka.
Potem przepłakaliśmy całą noc:
Krzesło bolała złamana noga, mnie bolała złamana
myśl.
Krzesło usiadło na ziemi i kołysało się na zaokrąglonym
oparciu.
Chyba sobie myśli, że już do niczego go nie potrzebuję,
jest stare i chwiejne,
że może chcę je wyrzucić albo porąbać i spalić...
Ale ja nigdy niczego nie wyrzuciłam – wszystko
gromadzę w głowie,
jeszcze nigdy nie spaliłam niczego oprócz siebie.
Wreszcie na to wpadłam:
idź usiądź w rogu,
obejmę cię, żebyś się nie przeziębiło.
Usiądź i poczekaj na mnie.
Z pewnością jeszcze będę cię potrzebować:
Jak połamię nogi wszystkim swoim myślom,
te, które ci zostały, utrzymają mnie na nogach.


ak zakochałam się w kruku

Pozwól mi chwilę odpocząć i opowiedzieć ci,
jak zakochałam się w kruku.
Nie zrozum mnie źle: nie ma w tym nic śmiesznego.
Wtedy jeszcze nie byłam tak przezroczysta.
Całą zimę patrzyłam w ziemię
i myślałam o tym, że z gleby wychodzi śnieg.
Całą zimę patrzyłam na śnieg
i myślałam o tym, że ze śniegu wyrasta niebo.
Potem oczy mi się przeziębiły.
Były chore i marudne.
Patrzyłam na nie i mówiłam sobie, że umierają.
Patrzyły na mnie i mówiły sobie, że umieram.
Karmiłam je miodem i zabierałam na spacer.
Oczy napychały mnie śniegiem i zabierały na spacer.
Tak się spotkaliśmy.
Siedział na skraju nieba
a z nim krzywe ramiona zimy, gołe drzewa, które zabrał
z sobą na spacer.
Latał śladami schowanego słońca
i zbierał resztki, które zostawiło po sobie na niebie.
Szłam do domu i powiedziałam, że się zakochałam
i że chcę z nim żyć.
Tato na mnie krzyczał.
Mama płakała i mówiła, że tego nie zniosę,
że życie kruka nie jest dla mnie.
Ale kiedy ją spytałam, jakie życie jest dla mnie,
nie umiała odpowiedzieć.
Następowały trzy długie noce bez najmniejszego śladu
świtu.
Na elektrycznych przewodach przed domem łopotał i
krzyczał
najważniejszy czarny kruk mojego życia.
Spakowałam walizkę i wyślizgnęłam się przez okno
zgodnie z wszystkimi zasadami gry.
Zgodnie z wszystkimi zasadami gry zostawiłam list
i numer telefonu na drzewo, na którym będziemy
mieszkać.
Tak zaczęliśmy razem.
Latanie nie sprawiało mi trudności.
Jestem zdolna i wszystkiego się szybko uczę.
Wciąż męczy mnie bezsenność
i po nocach ćwiczę się w krakaniu.
Ciągle ubieram się w stroje w krzykliwych kolorach,
chociaż kruk uważa, że nie pasują ani do zimowego
krajobrazu,
ani do kruczego życia.
Kiedy się kłócimy, skaczę z mostu,
ale mój kruk ostrzegł wszystkie mosty
i one łapią mnie w powietrzu.
Najważniejsze, żebym nie wyskoczyła aż do nieba.
Czasami na weekend wylatujemy z miasta
i wsłuchujemy się w ciszę opuszczonych domów.
Potem lądujemy gdzieś na polu
i kruk sprawia, że drżę,
głaszcze mnie dziobem wzdłuż kręgosłupa.
Wiem, martwi się, że nie mamy dzieci,
i stara się ukrywać swój niepokój.
Ale czasem, kiedy siedzi odwrócony plecami,
wokół karku drżą mu szare piórka.
Wtedy go obejmuję,
kładę jego skrzydła na swoje ramiona i,
podczas gdy samotne drzewa na drogach śpiewają o
zakochanym kruku, w płaczu na szerokich łąkach,
tańczymy.

Dlaczego tyle schudłam
Dlaczego tak pobladłam?
Nie wiem. Takie jest życie.
Już wkrótce wybuchnie regularna choroba moich oczu

wiosenny deszcz.
Wtedy nabieram ochoty, żeby na chwilę usiąść i z kimś
porozmawiać.
I lecę bez przerwy całymi dniami i opowiadam,
jak się zakochałam
w jednym oddalonym czarnym punkcie na zimowym
niebie.

Po przeczytaniu "Jak zakochałam się w kruku", publiczność przyznała, że w utworach autorki jest dużo wizualnych i plastycznych elementów opisu. Zapytano również o postać kruka, dlaczego akurat ten ptak. Autorka powiedziała, że kruk kojarzy się jej z samotnością, dlatego też taki wybór. Co ciekawe, Pan Grdzelishvili dodał, że w Gruzji czarny kruk kojarzony jest z mężczyznami-gangsterami, dlatego też zapytał autorkę, czy aby nie zakochała się w takiej osobie. Pisarka z uśmiechem zaprzeczyła, dodając, że to zbieg okoliczności, po prostu widziała kiedyś kruka.

 Następny utwór "Życzę sobie żeby nie smażyć racuchów" był pierwszym, poważnym utworem jaki napisała. Ma on bardzo osobisty charakter oraz opisuje historię kulturową jej i jej babci, która mieszkała w gruzińskich górach.

Życzę sobie, żeby nie smażyć racuchów


Życzę sobie, żeby włosy nie falowały mi na skroniach,
żeby końcówki nie bladły mi do białości.
Życzę sobie, żeby na czole nie rysowały mi się
zmarszczki pełne potu.
Życzę sobie, żeby na górnej wardze nie zostawał mi
zielonkawy ślad po tytoniu.
Życzę sobie, żeby policzki nie płonęły mi od upału.
Życzę sobie, żebym podczas sianokosów nie pachniała
śmietaną.
Życzę sobie, żebym nie wycierała fartuchem mąki z rąk.
Życzę sobie, żebym nie starała się chować kolan w
fałdach sukienki,
kiedy siedzę po turecku na grubym czerwonym
dywanie.
Życzę sobie, żebym nie zostawiała wiszącego na ręce
woreczka z materiału z kłębkiem wełny, żeby podczas
robienia na drutach krzywe palce nie zaplątywały mi
się w nią.
Życzę sobie, żeby te skarpetki, które robię na drutach,
nie świeciły wszystkimi kolorami.
Życzę sobie, żeby moje popsute okulary nie zsuwały mi
się z nosa.
Życzę sobie, żebym nie musiała się opierać o dereniową
laskę,
kiedy stoję na górze na tarasie i patrzę na dolinę zalaną
mgłą.
Życzę sobie, żeby nie błyszczały mi się oczy, kiedy unosi
się poranna rosa i
słoneczny świt dochodzi do ściany pokrytej szkicami
mchu.
Życzę sobie, żeby moje oczy nie wypełniały i nie
opróżniały się.
Życzę sobie, żebym nie miała mokrej chustki, żeby mi
nie czerniała.
Życzę sobie, żebym nie miała na ramionach piegów,
żeby więdnące piersi nie znikały mi w dłoniach.
Życzę sobie, żebym potrafiła patrzeć na opuszczone
ramiona swojego męża
bez chęci położenia na nich rąk.
Życzę sobie, żeby nie trząsł mi się podbródek, kiedy
przychodzi do domu ze śmiechem.
Życzę sobie, żeby wszystkie lustra jeszcze bardziej się
zamgliły.
Życzę sobie, żebym nie pilnowała drzew, kiedy wiatr
czochra im listowie,
żebym na jesień nie chciała śpiewać kołysanek i trenów.
Życzę sobie, żeby na pierwszym mrozie nie ślizgały mi
się nowe kalosze.
Życzę sobie, żeby cielęta z białymi czołami nie
zlizywały mi z dłoni soli.
Życzę sobie, żebym nikogo nie całowała w czoło.
Życzę sobie, żebym nie smażyła racuchów, żebym nie
rysowała w nich krzyża słonecznego.
Życzę sobie, żeby z mojego domu nie płynął zapach
pieczonych jabłek i gruszek.
Życzę sobie, żebym nie wyciągała z siana suchych i
pobladłych kwiatów,
żebym na ścianach brudnych od sadzy nie wieszała
bukietów dziurawca i lebiodki.
Życzę sobie, żebym nie ubierała wełnianych zrobionych
w domu na drutach nakolanników,
żeby brzuch nie nadymał mi się od wiśni.
Życzę sobie, żeby pogłaskanie barszczu nie było
trujące.
Życzę sobie, żeby nie spuchły mi wargi, kiedy szeptem
wysławiam drogocenne imiona.
Życzę sobie, żebym podczas śmiechu nie zakrywała
twarzy rąbkiem chusty.
Życzę sobie, żeby palce nie tańczyły mi po wymionach
krów,
kiedy zdaje mi się, że słyszę dźwięk harmonijki z
sąsiedniej wsi.
Życzę sobie, żebym nie chciała dmuchać na kipiące
dmuchawce.
Życzę sobie, żebym nie pozwalała w tajemnicy
wzlatywać biedronkom z moich piersi.
Życzę sobie, żebym nie nabierała swojej wody z
przeźroczystego źródła.
Życzę sobie, żeby pod krzakiem rododendronów nie
czekał na mnie olbrzym.
Życzę sobie, żebym nie zapychała dziur w ścianach
gnojem,
żeby nie należało do mnie jaskółcze ziele rosnące na
fundamentach domu.
Życzę sobie, żebym nie gotowała mleka przed
wschodem słońca,
żebym straciła rozeznanie w powolnych słupach dymu
z kominów
i żeby nie chciało mi się płakać, jak ich zabraknie.
Życzę sobie, żeby nie śniła mi się mama,
albo żebym zapomniała, że we śnie mnie nie poznała.
Życzę sobie, żeby było mi obojętne, że mam kolejne
dzieci.
Życzę sobie, żebym nie pamiętała, jak całuję dzieciom
stópki i wsuwam pod nie koc.
Życzę sobie, żebym nie czuła wtedy, jakby mnie
ubywało i jakbym zbliżała się do końca.

Życzę sobie, żeby wnuki nie zapamiętały
zapachu obierek jabłek, które zbierałam do spódnicy,
i żeby potem z zapachu starych szmat
nie próbowali sobie mnie przypomnieć.

Pani Lia przybliżyła audytorium sytuację z gór, mówiąc, że obecnie dużo osób przenosi się do miast, zostają tylko starsze osoby. Fakty opisane w wierszu zniknęły, a życie w tamtych terenach zmieniło się. Autorka przyznała, że gdy pisała ten utwór poczuła, że znalazła swój literacki język.

Kolejny utwór pt. "Strajk butów", który napisała ok. 5 lat temu,  wywołał mieszane emocje u adytorium.

Strajk butów

Już tydzień chodzę bez butów.
Moje buty strajkują.
Oskarżają mnie, że łamię ich prawa.
Oskarżają mnie o oszustwo.
Mówią, że już od dawna je okłamuję,
że wykorzystuję ich uczciwość.
Mówią, że od dawna opowiadam im o drogach,
które idą coraz dalej i butom uda się przeżyć na nich
wiele nowych rzeczy,
ale że w rzeczywistości żadne takie drogi nie istnieją.
Że od dawna opowiadam im o odległych krajach,
które wspólnie ujrzymy,
ale że w rzeczywistości te kraje nie istnieją.
Że już od dawna mówię o niekończących się polach,
na których słońce co dzień kilkukrotnie wschodzi,
gdzie dzika róża równocześnie kwitnie i dojrzewa,
ale że żadne takie pola w rzeczywistości nie istnieją.
Mówię, że istnieje tysiąc pięknych ulic,
gdzie przechadzają się tysiące pięknych i świeżo
wypolerowanych,
błyszczących, zakochanych i szczęśliwych butów.
W rzeczywistości wychodzę co wieczór o tej samej
porze,
ubrana w tę samą sukienkę,
wybieram swoje najzwyklejsze buty
i noszę je całą noc po tej samej ulicy,
po której nigdy nie przechadza się miłość.

Mówią, że od dawna im kłamię
o niebie butów,
które wspólnie ujrzymy,
ale że w rzeczywistości wątpią w swoje istnienie.
Dlatego postanowiły ogłosić strajk.
Stanęły parami.
wyjęły sznurówki
i stukają obcasami i krzyczą.
Już cały tydzień chodzę bez butów
i obiecuję, że się poprawię,
ale one mówią, że już mi nie ufają,
że obiecuję im to już od lat,
że już całe lata obiecuję, że kiedyś
odwiedzą nas obce buty i przyjdą z nimi ludzie,
całe lata mówiłam im, że ludzie istnieją,
ale w rzeczywistości znów siedzę
i rozmawiam ze swoimi butami.
W rzeczywistości całe lata przeżywałam ten sam sen,
którym w końcu
zaraziły się wszystkie moje buty.
W moim śnie nic się nie dzieje.
Całe lata przeżywałam to samo życie,
które jest podobne do snu,
w którym nic się nie dzieje.
Gdzie są buty,
które strajkują
i obwiniają mnie o kłamstwa,
obwiniają mnie o oszustwa
i mówią mi,
że w rzeczywistości nie istnieję.

Pytano autorkę, dlaczego tak młoda osoba czuje się przygnębiona (widać to w utworach)? Oraz czy w utworze chodzi o los, który się załamał czy może o co innego? Pani Lia oznajmiła, że nie lubi się tłumaczyć ze swoich wierszy. Sama woli czytać poezję i interpretować ją na swój sposób. Dlatego pozostawia refleksje dla czytelników.
Ostatniego utworu autorka początkowo nie chciała czytać, ponieważ wiedziała, że będzie jej przykro. Jednak ostatecznie publiczność usłyszała wiersz pt. "Jak pięknie ze sobą harmonizuje".

Jak pięknie sama z sobą harmonizuję

Możemy się zobaczyć. No pewnie.
Po ósmej wieczorem.
Może trochę się spóźnię,
nie mogę być wystarczająco piękna,
więc poczekam na zmrok.
Możesz schować kawałek słońca na talerzu.
Schowaj je dla mnie. Nie zjedz całego.
Przyjdę.
Przynieś mi lekko urzekające krzesło,
posadź mnie na nim i kołysz mnie,
dotykaj mnie swoim oddechem.
Nie zwracaj uwagi, jak oczy spadną mi na kolano,
zdjęłam z twarzy wszystkie zmarszczki,
uzgodniłam z palcami, że nie będą się trzęsły.
Myślę, że ci się spodobają.
Może nawet się we mnie zakochasz.
Spójrz na moje zafarbowane włosy.
Spójrz, jak pięknie sama z sobą harmonizuję.
Czy nie mam przypadkiem zbyt bladej twarzy?
Chyba nie widać po mnie,
że dziś odebrałam sobie życie?

Po przeczytaniu utworu, od razu pojawiło się pytanie: Skąd u autorki pesymistyczne i smutne podejście do życia? Zwrócono szczególną uwagę na dwa ostatnie wersy utworu, mówiące o samobójstwie. Pani Lia stanowczo odpowiedziała, że jej poezja nie jest smutna. Dodała, że smutek, to nie tylko coś złego i przygnębiającego. Może być też piękny oraz twórczy.
Pojawiło się też pytanie, kim pisarka się inspiruje pisząc poezję, jakimi autorami. Kobieta powiedziała, że nikim.

Opowiedziała sytuacje, które miały wpływ na jej twórczość. Przez pewien czas mieszkała sama i nie miała zbyt dużo przyjaciół, to właśnie wtedy zdecydowała, że zacznie pisać. Wcale nie myślała o formie swoich tekstów oraz jak je pisać. Dodała również, że tam gdzie dorastała, w górach, muzyka nie była zbyt popularna. Ludzie woleli poezję. Lubili rozmawiać, a dla autorki rozmowa równa się pisaniu. Pisarka wspomniała również, że w chwili ostatniego pożegnania zmarłej osoby, czytano piękne wiersze, wyrażano emocje poprzez utwory. Pisaniem takich utworów zajmowały się kobiety, profesjonalistki. To właśnie one są dla niej inspiracją.

Pytano też, czy jest różnica między pisaniem w górach, a w mieście? Autorka odpwiedziała, że nie dzieli literatury na góralską i miejską, lecz im więcej pisze, tym mniej czuje się góralką. Ponadto przyznaje, że lubi miasto, ponieważ łatwiej się w nim zgubić, pobyś samej. W górach wszyscy się znali.
Spotkanie zakończyło się w miłej atmosferze.

Zobacz relację filmową zamieszczoną na kanale Youtube.com

 

 


Komentarze

Komentując naszą treść zgadzasz się z postanowieniami naszego regulaminu.
captcha

Poinformuj Redakcję

Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.

Twoich danych osobowych nie udostępniamy nikomu, potrzebujemy ich jedynie do weryfikacji podanej informacji. Możemy do Ciebie zadzwonić, lub napisać Ci e-maila, aby np. zapytać o konkretne szczegóły Twojej informacji.

Twoje Imię, nazwisko, e-mail jako przesyłającego informację opublikujemy wyłacznie za Twoją zgodą.

Zaloguj się


Zarejestruj się

Rejestrując się lub logując się do Portalu Księgarskiego wyrżasz zgodę na postanowienia naszego regulaminu.

Zarejestruj się

Wyloguj się