"Mam wrażenie, że nosiłem „Szarlatana” w sobie od zawsze a on narastał, nabierał siły i w którymś momencie objawił się światu..." - rozmowa z antykwariuszem Staszkiem Karolewskim
Portal Księgarski www.ksiazka.net.pl prezentuje rozmowę z człowiekiem dla którego książki i związane z nimi artefakty, historie, opowieści, a także antyki stanowią ważną Galaktykę Gutenberga. Bez niej jego ziemski świat byłby uboższy konstelacje liter, które Kornelia Funke w "Atramentowym sercu" nazwała czarodziejskimi znakami, cegiełkami budującymi cudowne światy, lepsze od naszego świata, pocieszycielami, towarzyszami w chwilach samotności. Strażnikami tajemnic, głosicielami prawdy.
Gabriel Leonard Kamiński: Niedawno, twój antykwariat i galeria sztuki "Szarlatan", obchodził piętnastolecie swojej działalności. Przypomnij naszym czytelnikom jakie były początki? I dlaczego Szarlatan? Co z tamtych pionierskich lat darzysz największym, sentymentem? W czym specjalizuje się Szarlatan?
Stanisław Karolewski: Ciężko wyznaczyć jakiś punkt w czasie, który można by uznać za ten mityczny początek. Mam wrażenie, że nosiłem „Szarlatana” w sobie od zawsze a on narastał, nabierał siły i w którymś momencie objawił się światu, ale też ciężko byłoby wskazać jakiś dokładny punkt.
Kiedy rodzisz się w otoczeniu tysięcy książek, naturalne jest, że budujesz także własną bibliotekę, potem dorastasz zmieniają się Twoje potrzeby, zainteresowania i żeby z jednej strony to sfinansować a z drugiej zrobić miejsce na nowe nabytki szukasz możliwości sprzedaży książek.
Z drugiej strony moja druga wielka pasja, czyli sztuka doprowadziła do tego, że sprzedawałem na ulicy ceramikę, a potem był już tylko krok do tego żeby zająć się także księgozbiorami czy zbiorami znajomych i znajomych znajomych – w tymże w pierwszych latach nie traktowałem tego absolutnie jako pracy, tylko właśnie jako możliwość przewietrzania i uzupełniania własnych zbiorów, aż któregoś dnia rozejrzałem się po pokoju i zobaczyłem wszędzie olbrzymie sterty książek i innych rzeczy, które przyjąłem do sprzedaży. Przyjrzałem się swojemu planowi dnia i doszedłem do wniosku, że to chyba jednak jest praca i trzeba to ująć w jakieś ramy – tak powstał Szarlatan jako zarejestrowana firma – antykwariat.
Dlaczego „Szarlatan”? - do dziś odkrywam kolejne warstwy tej pojemnej nazwy, pisałem o tym kilkakrotnie w swoich książkach. Samo słowo zostało zaczerpnięte z poezji K.I. Gałczyńskiego – do której odsyłam wszystkich zainteresowanych. W tej podstawowej warstwie chodzi o to, że to czym się zajmuje – efekty działania twórczego, ludzkiego umysłu – literatura, sztuka, muzyka – wydaje nam się realne, kontakt z „wymyślonym” dziełem czy działania „fikcyjnych” postaci o których czytamy wzbudza nasze jak najprawdziwsze emocje. Szukałem też słowa, które będzie zaznaczać, że nie jesteśmy zwykłym antykwariatem książkowym, sklepem z płytami, z antykami – słowa, które połączy te dziedziny działalności, które w tamtym czasie w Polsce nie były łączone.
Te najbardziej pionierskie lata właściwie miały miejsce jeszcze przed otwarciem Antykwariatu, około dwudziestu lat temu – wspominana przeze mnie sprzedaż na ulicy czy wędrówki po książki, które odbywałem pieszo wyposażony w torby – pamiętam, że kiedyś przeniosłem ich rekordową liczbę stu czterdziestu sztuk... potem kupiłem jednak samochód. Potem, te piętnaście, teraz już prawie szesnaście lat temu wynająłem lokal przy ulicy Walecznych, ale po pół roku przeniosłem się już do obecnego olbrzymiego lokalu na ul. Szczytnickiej. Ciężko powiedzieć gdzie podziały się te lata... ale chyba właśnie one wzbudzają mój największy sentyment, gdy dzisiaj odwiedzają mnie klienci, którzy przyszli do firmy już wtedy i tak zostali. Albo gdy przyprowadzali swoje małe dzieci, a teraz te dzieci przychodzą już same, a zaraz zaczną przychodzić z kolei ze swoimi dziećmi.
Szarlatan specjalizuje się w obrocie książką starą, zabytkową, ale oczywiście posiadamy też potężny księgozbiór książek współczesnych. Zaś z rzeczy poza książkowym zbieramy dobre winyle i antyki, ale tylko takie „z duszą” w jakiś sposób piękne lub wyjątkowe – prowadzimy ostrą selekcję przyjmując wyłącznie rzeczy wyjątkowe: porcelanę, malarstwo, szkło także współczesne, wyroby srebrne brązowe itd.
GLK: Przy twojej biografii figurują następujące określenia: szarlatan, antykwariusz, historyk sztuki, fotograf, literat, bibliofil, bibofil i babofil! Która z tych profesji oprócz najdroższych dwóch ostatnich jest ci najbliższa?
Stanisław Karolewski: Oczywiście szarlatan, bo zawiera w sobie wszystkie te określenia a także dużo, dużo więcej. Właśnie na tym polega cała idea szarlatana, że jak u Salvadora Dali – całe życie należy uczynić dziełem sztuki – nie potrafiłbym tego poszatkować, od ósmej do piętnastej zajmować się tylko jedną z tych dziedzin, później przez dwie godziny drugą a przed zaśnięciem trzecią i udawać, że one się wzajemnie nie widzą i nie wpływają na siebie. Innymi słowy w określonych godzinach być twórcą i artystą w innych tylko odbiorcą – taka schizofrenia była dla mnie nie do zaakceptowania i tak powstał: szarlatan – piękny kocioł w którym to się wszystko, miesza, przelewa i waży tworząc nowe jakości.
Te trzy „b” na początku swojej kariery dostałem od Leszka Nowaka i tak już zostały.
GLK: Zasłynąłeś we Wrocławiu z promocji czytelnictwa w niecodzienny sposób, m. in.: Pogrzebem drogich książek, Meblami wykonanymi z książek. Uczestniczysz w imprezach targowych. Ostatnio urządzasz aukcje. Z wykształcenia jesteś historykiem sztuki, skończyłeś kurs Rynku Sztuki i Antyków prowadzony przez Stowarzyszenie Antykwariuszy Polskich. Powiedz, ile w zawodzie antykwariusza jest wg. Ciebie czystej pasji, wrodzonego talentu i specjalistycznej wiedzy? Inaczej mówiąc, czy każdy, kto przeczytał ileś tam set tytułów, może zostać bibliofilem i znawcą książek i antyków?
Stanisław Karolewski: Pasja czy też powołanie jest konieczne w każdym zawodzie i w każdej dziedzinie życia. Na co dzień mamy niestety do czynienia z ludźmi, którzy w swoich zawodach siedzą jakby za karę, więc gdy spotykamy kogoś prawdziwego, właściwego człowieka na właściwym miejscu wspominamy to potem przez lata a do takich ludzi garną się tłumy, biznesy kwitną. Wracając jednak do specyfiki tego zawodu wydaje się, że już samo zdobycie odpowiedniego poziomu wiedzy bez tej pasji jest niemożliwe – wspomniany przez Ciebie kurs czy dostępna literatura, to są tylko krople w oceanie. Najważniejsze jest doświadczenie i właśnie to zaangażowanie, gdyby ktoś chciał przeliczyć wszystkie wizyty w antykwariatach czy noce poświęcone na wertowanie starych katalogów aukcyjnych stawka godzinowa nie wyszłaby zbyt atrakcyjna, więc nie miałoby sensu tego robić. Antykwariuszem można zostać w chwili gdy i tak poświęca się te tysiące godzin na te wszystkie czynności. Gdybym z jakiś powodów przestał być antykwariuszem z pewnością w dalszym ciągu psułbym oczy nad jakimiś starymi papierami.
Wydaje mi się też, że jeżeli działamy z poziomu pasji mamy też w życiu więcej szczęścia i to w dwójnasób – raz, że nas ta pasja uszczęśliwia a dwa, to ta pasja nas prowadzi. Czujemy do której piwnicy warto się wybrać i wybieramy się nawet jeżeli nogi odmawiają już posłuszeństwa, bo tam pod stertami śmieci leży biały kruk – rozum i wyuczona wiedza nigdy bym nam tego nie powiedział.
GLK: Oprócz książek skupujesz różne antykwaryczne przedmioty reprezentujące malarstwo, grafikę, porcelanę, szkło, stare meble. Przemierzasz w tym celu liczne mieszkania, piwnice, strychy. Mając po latach doświadczenie i ogląd tych rzeczy, powiedz, czy według Ciebie, coś się zmieniło w traktowaniu przez naszych rodaków tzw. staroci. Widzę nierzadko jak po śmierci bliskich, szczególnie rodziców młodsze pokolenia wyrzucają ich rzeczy na śmietnik? Czy to dalej częste zjawisko?
Stanisław Karolewski: Jak chyba wszystko w otaczającej nas rzeczywistości zjawisko nabrało cech skrajnych – z jednej strony nadal cenne zabytki lądują na śmietniku, ale z drugiej strony pojawia się tendencje przeciwstawne – chęć zarobienia milionów na rzeczach nic nie wartych. Co kilka dni przychodzi ktoś kto z wielką pieczołowitością wyciąga książkę z torby, odwija ją z wielu warstw folii bąbelkowej i wyciąga książkę z lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku o znikomej wartości rynkowej.
GLK: Kilka lat wcześniej chorowałeś na raka, przeszedłeś dwie operacje i chemioterapie, pokonałeś go w końcu sam, napisałeś na ten temat książkę, Głodny Anioł. Jak wyleczyłem się z raka. Wrocław 2010 W 2013 roku ukazało się jej drugie, uzupełnione i poszerzone wydanie. Co leży wg. Ciebie u podstaw twojego niesamowitego zwycięstwa: charakter, twój upór i przywiązanie do chęci życia, czy jeszcze inne bardziej praktyczne zasady?
Stanisław Karolewski: Pierwsze wydanie "Głodnego Anioła" opublikowałem w sieci i jest dostępne jako pdf, więc gdyby ktoś miał ochotę się zapoznać ze szczegółami, to zapraszam. Mam chyba też jeszcze w Szarlatanie jakieś egzemplarze papierowe. Zapewne mój ośli upór był nie bez znaczenia, ale teraz z perspektywy lat myślę, że najważniejsza była rzeczywiście ta chęć życia o której wspomniałeś, bo ona sprawiła, że odnalazłem swoją drogę do życia właśnie. Można też powiedzieć, że wszystkie sposoby których się podjąłem miały jeden wspólny mianownik – powodowały wyeliminowanie szeroko pojętego stresu – mentalnego, psychicznego i fizycznego. Innymi słowy prowadziły do sytuacji w której nieblokowane przez różne czynniki ciało, mogło się uzdrowić.
GLK: Które z działów Szarlatana są dla Ciebie "oczkiem w głowie", którym poświęcasz najwięcej czasu? Ile trzeba czasu, aby "zbudować" ciekawy antykwaryczny dział, np. ezoteryki?
Stanisław Karolewski: Zdecydowanie polska książka zabytkowa, w tej chwili już nawet przedwojenna, ale lubię też malarstwo, porcelanę, szkło, miałem sporo dobrych sreber. Ciekawy, rzadki obiekt to za każdym razem wyzwanie, przyjemności której dostarcza obcowanie z nim nie sposób porównać z masowo wydawanymi tytułami, które miałem już wielokrotnie. Przez te lata przejrzałem kilkadziesiąt jak nie kilkaset milionów woluminów i to w sensie dosłownym przy takiej ilości coraz ciężej o tytuły spędzające sen z powiek, ale na szczęście nadal się zdarzają. Z tego samego powodu w tej chwili uzupełnianie działów wyznaczane jest bardziej przez „możliwości przerobowe” antykwariatu – tj. miejsce na półce i czas potrzebny na skatalogowanie niż moje preferencje.
GLK: Jak się przez ten czas, w którym prowadzisz swój antykwariat zmienił rynek książek? Czy Polacy naprawdę mniej czytają? Przecież u Ciebie jest ruch, widzę sporo młodych czytelników, uczniów, studentów, którzy szukają klasyki, czytają poezję, interesują się historią? Czy dla tradycyjnej drukowanej książki wybiła "czarna godzina"?
Stanisław Karolewski: Nie wybiła i jeszcze długo nie wybije, mam nadzieję że nigdy. Proszę zauważyć, że prócz badań Biblioteki Narodowej są inne pokazujące stały wzrost sprzedaży książek. Jeżeli jednak mamy mówić o problemach rynku książek, to moim zdaniem pierwszym jest dosłowny zalew książek – gdy zaczynałem książek nie kupowało się w dyskontach, na pocztach, kioskach prasowych itd., w zasadzie można by uznać to za pozytywne zjawisko gdyby nie to, że to literatura niskich lotów, wciąż powtarzające się te same nazwiska literatury popularnej – pozorna dostępność prowadzi więc do zubożenia oferty. Drugi problem jest szerszy i dotyczy całego małego biznesu w Polsce – znikają małe sklepy ze wszystkich branż wypierane przez handel internetowy i sklepy wielkopowierzchniowe oraz coraz dotkliwsze obciążenia ze strony państwa: fiskalno-sprawozdawcze, a to w efekcie znowu prowadzi do zubożenia oferty.
GLK: Oprócz osobistych kontaktów z klientami poświęciłeś dużo pracy nad rozbudowaniem swojej strony internetowej, nad jej aranżacją. Mamy tu oprócz katalogu, aktualności, sporą galerię zdjęć,za pomocą której prezentujesz i polecasz swoje najbardziej wartościowe i najcenniejsze nabytki. Czy myślisz nad poszerzeniem strefy społecznościowej, mam tu na możliwość zamieszczania komentarzy, mini blogów twoich klientów? A może strona multimedialna?
Stanisław Karolewski: Im jestem starszy tym bardziej staję się analogowy, ale nie należy zapominać, że Szarlatan to rodzinna firma, którą w tej chwili prowadzę z żoną. Nasze córki gdy były małe spały tu na półkach – dosłownie, ale minęły te wszystkie lata i może niedługo zechcą wprowadzić tu jakieś nowinki. W tej chwili jedna z nich montuje prezentację multimedialną czy też film o Szarlatanie, świetnie jej to idzie i przynosi dużo satysfakcji, więc penie na tym się nie skończy.
GLK: Jesteś autorem 6 książek, członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, oddział we Wrocławiu. Ale również Klubu Literackich Dżentelmenów. Powiedz naszym czytelnikom nad czym teraz pracujesz?
Stanisław Karolewski: Nad tym czego najbardziej nie lubię w pracy pisarskiej, a mianowicie nad redakcją własnego tekstu. W przyszłym roku nakładem Wydawnictwa Odesfa ukaże się moja powieść pt. "Ciemność", którą skończyłem pisać dwa lata temu a teraz tzw. świeżym okiem przyglądam się jej jeszcze i zastanawiam się czy to aby nie przegadane a może tamten fragment jest niejasny i należałoby go wzmocnić. Kończy się to tak, że po dwóch godzinach męczarni wszystko wraca do mniej więcej pierwotnego stanu, a ja łowię kolejną wątpliwość.
GLK: W tych czasach odrobina kryptoreklamy nie zaszkodzi. Gdybyś miał w kilku zdaniach zachęcić naszych czytelników i nie tylko, do odwiedzenia twojego antykwariatu, co byś im powiedział?
Stanisław Karolewski: Nie chciałbym nikogo zachęcać, zwabiać, przywoływać. Naszymi klientami są przede wszystkim osoby, które już wiedzą, że nie mogą żyć bez piękna zawartego w sztuce i literaturze – same przychodzą, bez specjalnych zaproszeń a potem już na lata zostają. Ale zachęcić mogę tych, którzy posiadają - na przykład odziedziczyli - księgozbiór współczesny lub książki zabytkowe, lub ciekawe antyki czy winyle i chcieliby je z rożnych powodów wymienić na gotówkę. Zapraszam zwłaszcza mieszkańców Wrocławia i okolic. Szczegóły na temat prowadzonego skupu książek i starodruków znajdą na: www.szarlatan.pl.
Dziękuję za rozmowę!
I zapraszam wszystkich miłośników Galaktyki Gutenberga do odwiedzenia książkowego labiryntu w antykwarycznym "Szarlatanie"