Premiera książki "Ostatnie lata polskich"
Ostatnie siedemdziesiąt lat udowadnia, że Polska może istnieć bez Kresów, ale polska dusza mocno straciła na tej separacji. Po rynkowym sukcesie „Ostatnich lat polskiego Lwowa” i „Ostatnich lat polskiego Wilna” oddajemy do Państwa rąk tom poświęcony mniejszym ośrodkom kresowym. Znajdą tu Państwo egzotykę, wielkie miłości, skandale, celebrytów, a nawet walkę wywiadów.
Znani popularyzatorzy historii Sławomir Koper i Tomasz Stańczyk udowadniają po raz kolejny, że magię miejsc, urodę przyrody, słynną otwartość mieszkańców i legendę Kresów można przełożyć na język zrozumiały dla współczesnego pokolenia.
-
Bandyci, którzy zostali premierami. Wielki napad na pociąg w Bezdanach
-
Polski Teksas. Borysław i gorączka naftowa
-
Młodość marszałka Śmigłego w Brzeżanach
-
Ciche Grodno nie znosi skandalistki Elizy Orzeszkowej
-
Polska Amazonia. Bajeczne rozlewiska Polesia
-
Kresowa Reduta Juliusza Osterwy
-
Co robił rezydent angielskiego wywiadu Carton de Viart w dawidgródeckiej Ordynacji
-
Druskienniki i Truskawiec – najsłynniejsze uzdrowiska Rzeczpospolitej
-
Kresowa kraina Półksiężyca. W świecie Karaimów i Tatarów
-
Pani na Hruszowej – niezwykłe losy Marii Rodziewiczównej
-
Polski ryż i pomarańcze. Tropiki nad Dniestrem. Zaleszczyki
-
Kuty. Zachwycająca stolica polskich Ormian.
-
Marszałek i piękna lekarka. Piłsudski i Eugenia Lewicka.
-
Nie tylko dla grubasów. Lecznica doktora Tarnawskiego
-
Czarna karta pogranicznej krainy. Bereza Kartuska
-
Kresowa bandera wojenna. Z dziejów flotylli pińskiej
-
Nie chciał doczekać „Szewców”. Ostatnie dni Stanisława Ignacego Witkiewicza.
-
Bohaterska obrona Grodna w 1939 r.
-
Odyseja Korpusu Ochrony Pogranicza
-
Ostatnia szansa Września. Przedmoście rumuńskie
-
Kres Kresów – zmiany granic wschodnich Polski w latach 1944 – 1951.
Większość literatury o Kresach to nostalgiczne wspomnienia jego dawnych mieszkańców lub ich potomków. Nic więc dziwnego, że malują oni obraz wyidealizowany, pozbawiony wad, jak wspomina się kraj szczęśliwej młodości czy dzieciństwa. Autorzy poszli inną drogą, przedstawili ostatnie półwiecze polskich Kresów z punktu widzenia historyków.
To ostatnie lata, fascynującej i wspaniałej krainy, ale również sceny, na której miały miejsce wydarzenia, które czasami lepiej wyrzucić ze zbiorowej pamięci.
Nie zmieniło to jednak ciepłych uczuć, jakie Autorzy żywią do jej cudownego dziedzictwa - Sławomir Koper, Tomasz Stańczyk.
Fragment książki „Ostatnie lata polskich Kresów”:
Rozdział 3: GALICJA ROPĄ PŁYNĄCA
Historia światowego przemysłu naftowego zaczęła się w Galicji, a jego pionierami byli Ignacy Łukasiewicz i Stanisław Szczepanowski. Po odkryciu bogatych złóż ropy w Słobodzie Rungurskiej, Schodnicy, a następnie w Borysławiu, w regionie wybuchła gorączka naftowa. Biznes był jednak bardzo ryzykowny, nic zatem dziwnego, że w szybkim tempie pojawiały się i upadały fortuny. W 1909 roku nastąpił szczyt wydobycia miejscowej ropy, a Galicja znalazła się na trzecim miejscu wśród jej producentów na świecie.
Apteka Pod Złotą Gwiazdą
W 1848 roku Ignacy Łukasiewicz został prowizorem (pomocnikiem) w najlepszej lwowskiej aptece – Pod Złotą Gwiazdą – będącej własnością Piotra Mikolascha. Pracował tam przez dwa lata, po czym wyjechał do Krakowa, by pobierać nauki w studium farmaceutycznym na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1852 roku powrócić z dyplomem do Lwowa.
W tym samym roku zgłosił się do apteki drohobycki propinator [dzierżawca wyszynku – T.S.] Abraham Schreiner z propozycją sprzedaży stu litrów ropy naftowej. Prosił farmaceutów o określenie jej przydatności, a złośliwa plotka głosiła, że chciał sprawdzić, czy można z niej wyprodukować wódkę.
„W umyśle Abrahamka – tłumaczył Melchior Wańkowicz – tkwiła słodka wizja: jest właścicielem propinacji; bierze spirytus wprost z ziemi; chamy się zapijają, gdyby choć pięć grajcarów brał za kieliszek, to i tak spać będzie na złocie. (…) Panowie aptekarze są uczeni – mówi Schreiner. – Tu coś się pali. Co może się palić jak nie spirytus? Niech panowie zrobią gorzelnię na tę ziemię, będziemy wspólnikami i cicho sza!”1.
Piotr Mikolasch natomiast pragnął sprawdzić, czy z otrzymanej substancji można wyprodukować środek leczniczy zwany oleum petrae album, stosowany także w kosmetyce. Dwaj zdolni prowizorzy – Łukasiewicz oraz Jan Zeh – zabrali się do pracy i nie zawiedli swojego pryncypała.
Popyt na specyfik był jednak niewielki, co oznaczało brak zysków. Łukasiewicz postanowił jednak nadal eksperymentować – pamiętał bowiem opowieść swojego profesora z Krakowa, Ludwika Zejsznera, o „oświetleniu Sambora tłuszczem ziemnym”, a także słyszał o niejakim Korneckim mieszającym ropę z olejem, który „Lwów tym oświecał i majątek zrobił”.
Być może dokształcający się prowizor aptekarski znał również historię Józefa Heckera, Czecha, inspektora salin, który w drugiej dekadzie XIX wieku destylował ropę z Truskawca i demonstrował jej wykorzystanie jako środka oświetleniowego w Drohobyczu i Pradze. Jednak wówczas nafta się nie przyjęła.
Łukasiewicz i Zeh rozpoczęli destylację ropy, lecz próby użycia uzyskanego produktu w lampie olejowej zakończyły się fiaskiem. Nie była przystosowana do nafty i „zbiornik zapalił się od wewnątrz, rozsadził”, a Łukasiewicz z trudem uniknął poparzenia.
Na jego prośbę lwowski blacharz Adam Bratkowski skonstruował lampę odpowiednią do destylatu naftowego. W marcu 1853 roku lampa zaświeciła w witrynie apteki Mikolascha, natomiast na przełomie lipca i sierpnia w jednym z lwowskich szpitali przeprowadzono przy jej świetle operację chirurgiczną. Niebawem dokonano też pierwszej transakcji w świecie naftowym, szpital zakupił od spółki Mikolasch-Łukasiewicz-Zeh 500 kilogramów produktu.
Pod koniec roku obaj prowizorzy opatentowali metodę destylacji ropy naftowej, a niedługo po tym Łukasiewicz wyjechał z Lwowa, zatrudniając się w aptece w Gorlicach położonych blisko tamtejszych powierzchniowych złóż ropy naftowej. Założył spółkę z ziemianinem Tytusem Trzecieskim oraz Karolem Klobassą, do którego należała wieś Bóbrka koło Krosna. Tam w 1854 roku powstała pierwsza kopalnia ropy naftowej, a Łukasiewicz wybudował destylarnię w Ulaszowicach. Od tego momentu datuje się początek polskiego przemysłu naftowego. Jednak jego rozwój nastąpił znacznie później we wschodniej Galicji.
Słoboda Rungurska
W 1879 roku pojawił się w Galicji Stanisław Szczepanowski, z wykształcenia chemik, do niedawna pracujący jako urzędnik w brytyjskim Ministerstwie ds. Indii. Szczepanowski – autor głośnej książki Nędza Galicji – był opętany ideą gospodarczego rozwoju zacofanej prowincji Austro-Węgier, a szansę dla regionu widział również w przemyśle naftowym. Jego ambicją było „prześcignięcie kur kołomyjskich”, gdyż w tych latach wartość eksportu drobiu z Galicji była dwukrotnie wyższa niż eksport wosku ziemnego i ropy naftowej.
Szczepanowskiemu nie chodziło jednak wyłącznie o biznes – miał ambicje, by powstała warstwa ludzi przedsiębiorczych, którzy poprawiliby sytuację ekonomiczną Galicji, a tym samym stworzyli podstawę materialną dla polskich aspiracji narodowych.
Rozpoczął poszukiwania złóż ropy naftowej w Słobodzie Rungurskiej niedaleko Kołomyi, gdzie od dawna czerpano z ziemi olej skalny. Wydzierżawił wiele hektarów i w 1881 roku ropa trysnęła obficie z szybu „Wanda”. Złoże było tak bogate, że nie starczało beczek, a do końca roku wydobyto 30 tysięcy baryłek. Cztery lata później z kopalni pozyskiwano już 200 tysięcy baryłek rocznie, czyli prawie 17 tysięcy ton. Oznaczało to aż 60 proc. wydobycia galicyjskiej ropy.
Był to początek „epidemii nafciarskiej”, gdyż szybko pojawili się naśladowcy i „rzucono się na tereny ropne z chciwością”. W efekcie „niebawem zaroiło się od wież wiertniczych w różnych miejscowościach”.
W 1883 roku Szczepanowski uruchomił w Peczeniżynie nowoczesną rafinerię połączoną kilkunastokilometrowym rurociągiem ze Słobodą Rangurską. Był to trzeci pod względem wielkości zakład w Europie (po rafineriach w Budapeszcie i Rijece), a trzy lata później Słobodę i Kołomyję połączyła linia kolejowa służąca głównie do transportu ropy naftowej.
Były to czasy sprzyjające eksploracji nowych złóż. Bankierzy bez problemu przyznawali nafciarzom kredyty, podobno niemal na słowo honoru. Szczepanowski osobiście korzystał z kredytów wiedeńskiego domu bankowego Biedermannów, gdyż jeden z właścicieli był jego kolegą z czasów młodości.
Biznesmen chciał jednak rozwijać polską przedsiębiorczość i nie ukrywał, że zamierza konkurować z obcym kapitałem. Poniósł jednak porażkę, gdyż spółka i umowa z Biedermannami okazały się bardzo niekorzystne. Nic nie pomogła młodzieńcza przyjaźń i niebawem stracił udziały w kopalniach w Słobodzie i rafinerii w Peczeniżynie, które zostały przejęte przez wiedeńskich bankierów.
Obecnie Słoboda Rungurska kojarzy się nie z naftą, lecz ze Stanisławem Vincenzem, eseistą i piewcą Huculszczyzny, autorem cyklu Na wysokiej połoninie. Vincenz miał tam do 1939 roku swój dom, a jego ojciec, Feliks, był współpracownikiem Szczepanowskiego i właścicielem jednej z miejscowych kopalń ropy naftowej.
Drugie otwarcie – Schodnica
Władysław Długosz, przedsiębiorca naftowy, twierdził, że początkowo produkcję ropy mierzyło się w garncach, od czasu Słobody – w baryłkach, natomiast gdy odkryto Schodnicę – wyłącznie na wagony.
Szczepanowski działał w Schodnicy od końca lat 80. XIX wieku. Współpracowali z nim Wacław Wolski i Kazimierz Odrzywolski, a cała trójka znakomicie się uzupełniała. Szczepanowski „walczył o zasady, kierunek rozwoju społeczeństwa”, Wolski był wybitnym wynalazcą oraz specjalistą od techniki wydobycia ropy i maszyn, natomiast Odrzywolski zajmował się planowaniem i prowadzeniem interesów. On też jako jedyny miał doświadczenie w przemyśle naftowym na terenach pozaeuropejskich, gdyż karierę rozpoczął w Ameryce Południowej od stanowiska wiertacza.
Odrzywolski założył fabrykę maszyn wiertniczych, która eksportowała urządzenia do Rosji i Rumunii, natomiast Wolski wynalazł świder ekscentryczny oraz taran hydrauliczny działający na zasadzie uderzeń ciśnienia wody (6–10 razy na sekundę) w narzędzie wiercące. Innym jego pomysłem było użycie gazu ziemnego do wypychania ropy w złożach, gdzie nie występował jej samoistny wypływ.
Wszyscy trzej reprezentowali rzadki typ przedsiębiorcy – dbali bowiem o swych pracowników i nieźle im płacili. Wznosili osiedla robotnicze, zakładali kasy chorych, a nawet, gdy zachodziła taka potrzeba, pracowali w kopalniach razem ze swymi podwładnymi. Dzięki nim Schodnica pozostająca w rękach polskiego kapitału korzystnie odróżniała się od Borysławia, gdzie dominowały obce nacje. Dodatkowym elementem scalającym spółkę ze Schodnicy był fakt, że przedsiębiorców łączyły więzi rodzinne.
„Ropa z szybów waliła dzień i noc – relacjonowała Beata Obertyńska domowe opowieści – a lśniące od brunatnego tłuszczu, obłe jak pędraki cysterny, sunęły bez przerwy ku głównym, kolejowym liniom. Rzadko kiedy w tak krótkim czasie – i to nie na giełdzie i nie przez spadek – dojdzie ktoś do takiego majątku jak mój Ojciec [Wolski – T.S.] i wuj”8. Ale Szczepanowski nie potrafił się skupić wyłącznie na biznesie. Pochłaniała go także działalność publicystyczna i polityczna, był posłem do Sejmu Krajowego i parlamentu austriackiego. Trzeba jednak przyznać, że wszedł w politykę, by bronić interesów galicyjskiego przemysłu naftowego – uważał bowiem, że od jego powodzenia zależy pomyślność kraju.
Tymczasem polskim biznesmenom zagrażała konkurencja sprowadzająca z Kaukazu naftę zabarwioną smołą jako ropę naftową, na którą zresztą nie obowiązywały cła ochronne. Taką nieczystą grę prowadzili m.in. Rothschildowie, właściciele rafinerii w Rijece, jednak rząd austriacki – zapewne pod wpływem lobby nieuczciwych przemysłowców – utrzymał, że nie istnieje sposób na odróżnienie rzekomej ropy naftowej od prawdziwej. W tej sytuacji Szczepanowski zainicjował uwieńczone powodzeniem badania nad metodą pozwalającą ustalenie fałszerstwa. Doprowadził też do obniżenia taryf kolejowych na ropę naftową i jej produkty.
Będąc bardziej wizjonerem niż menedżerem, popadł jednak w długi i musiał sprzedać swoje udziały w Schodnicy. Miał przy tym też ogromnego pecha, gdyż wkrótce po transakcji, która zresztą nie pokryła jego zobowiązań, z szybu „Jakób” obficie trysnęła ropa…
Część aktywów naftowych Szczepanowskiego przejęli Wolski i Odrzywolski. A gdy biznesmen ponownie wpadł w poważne długi, solidarnie zaangażowali w ich spłatę własne majątki. Zrobili to z wdzięczności dla swojego mistrza i byłego wspólnika. (…)
Patronat medialny:
Do Rzeczy
Historia.org.pl