Premiera w Wydawnictwie Ossolineum: W.G. Sebald - Wyjechali
W wydawnictwie Ossolineum premiera w serii Sebald - W.G. Sebald "Wyjechali" w przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz, z posłowiem Katarzyny Kończal.
Oponia o książce:
"Szwy pisarskie” w opowieściach Wyjechali są na wierzchu. Widzimy, jak autor z dociekliwością filologa zbierał materiały: fotografie, wspomnienia własne i cudze, w tym pamiętniki, pejzaże, miejscowości, trasy dobrowolnych wędrówek i trasy przymusowych emigracji, hotele, nawet lodowce i oazy. Odkrywane przez pisarza szlaki prowadzą zawsze z Niemiec. Potem Szwajcaria, Anglia, Francja, Ameryka, Konstantynopol, Jerozolima. Ludzie oddalają się, odnajdują i gubią w wyobraźni narratora i we własnym życiu.
Małgorzata Baranowska, „Gazeta Wyborcza".
Nota o książce:
Henry Selwyn, któremu większość dni mija na liczeniu źdźbeł trawy w zapuszczonym ogrodzie; Paul Bereyter, zżerany wewnętrzną samotnością emerytowany nauczyciel w prowincjonalnej szkole; Ambros Adelwarth, niemal doszczętnie unicestwiony wujeczny dziadek narratora; Max Ferber, malarz, zatracający się w kompulsywnych aktach twórczych. Tych, którzy wyjechali, łączą melancholia, poczucie utraty i wyrugowania z życia.
To przede wszystkim opowieść o wstydzie – pisze w posłowiu Katarzyna Kończal. – Bohaterowie odczuwają swoje życia i pragnienia jako pozbawione legitymizacji – dlatego stopniowo wycofują się, jak gdyby po tym wszystkim, co się wydarzyło, wstydzili się swojego czynnego bycia w świecie. Co więcej, sami wytaczają sobie proces.
Wyjechali jest książką nie tylko o uchodźczym losie, lecz także o życiu w cieniu traum oraz doświadczeń XX wieku – w cieniu wojen i zrujnowanych miast, Zagłady i emigracji.
Fragment:
Dał się słyszeć cichy szmer projektora i w snopie światła rozbłysły drobinki skądinąd niewidocznego kurzu pokojowego, jako preludium do obrazów. Podroż miała miejsce w porze wiosennej. Niczym spod jasnozielonego woalu wynurzył się przed nami krajobraz wyspy. Kilka razy widać było też Edwarda z lornetką polową i puszką na okazy botaniczne albo dra Selwyna w szortach do kolan, z torbą przewieszoną przez ramię i siatką na motyle. Jedno ze zdjęć przypominało aż po najdrobniejsze szczegóły zrobioną w górach nad Gstaad fotografię Nabokova, którą parę dni przedtem wyciąłem z jakiegoś szwajcarskiego pisma.