Jestem tu „zbuntowanym pesymistą”, bo nie ma tu żadnych gwarancji ani łatwych rozwiązań, ale bunt zawsze jest punktem wyjścia do zmiany - rozmowa z prof. Lechem Witkowskim o jego książce "Humanistyka stosowana"
Redakcja Portalu Księgarskiego www.ksiazka.net.pl oraz Fundacja Laboratorium Kultury Książki Libroskop prezentują rozmowę-wywiad z prof. dr hab. Lechem Witkowskim, który opublikował ostatnio w Oficynie Wydawniczej IMPULS pracę zatytułowaną "Humanistyka stosowana. Wirtuozeria, pasje, inicjacje".
Gabriel Leonard Kamiński: Gdyby Pan przybliżył naszym czytelnikom, co mają rozumieć pod tytułem „Humanistyka stosowana”?
Prof. Lech Witkowski: Zebrałem tu szereg tekstów pokazujących jak absurdalne i szkodliwe dla nauki jako całości jest upychanie jej w jakieś szuflady, podziały, klasyfikacje, których główną funkcją jest dostarczanie alibi na niewiedzę, na nieuctwo, na wygodę udawania, że specjalizacja oznacza zamykanie się a nie otwieranie na złożoność zjawisk i ich różnorodne naświetlenia i przekroje. Przez lata jako humanista korzystam z mojego wykształcenia matematycznego w zakresie umiejętności strukturalnego i analitycznego myślenia i zadawania krytycznych pytań. Po doktoracie i habilitacji z filozofii zostałem profesorem tytularnym nauk humanistycznych, będąc także ocenianym przez psychologów, socjologów, kulturoznawców. To dowodzi, że obecny biurokratyczny podział na nauki humanistyczne i społeczne nie ma wobec mnie zastosowania, z czego jestem dumny. To samo z przeciwstawianiem teorii i praktyki, badań podstawowych i zastosowań, historii i współczesności. Powtarzam: w książce dowodzę, że w poważnie uprawianej i traktowanej nauce czy humanistyce, w praktyce czy teorii NIE MA ALIBI na wygodną niewiedzę, które tworzą klasyfikacje a la Gowin, a wcześniej sztucznie przepchnięte przez p. Kudrycką. Zresztą te chore separatyzmy działają głębiej, bo badacze się od siebie pogardliwie często odgradzają nawet w obrębie każdej takiej szuflady. Humanistyka poważnie traktowana służy pogłębianiu refleksyjności działania i świadomości uczestnictwa w świecie społecznej praktyki i odwrotnie, z takiego świata uzyskuje ona ważne impulsy, jako oczekiwanie na pogłębianie rozumienia rozmaitych sytuacji działania i ich złożoności, przeciw pozorowi i szkodzie oraz niezdolności do autokorekty.
Gabriel Leonard Kamiński: Które motto z zamieszczonych w Pańskiej książce jest Panu najbliższe?
Prof. Lech Witkowski: Najpierw czytelnik musiałby je dokładnie znać. To nie kwestia wyboru. Najkrócej mówiąc, to są trzy jednocześnie ważne tezy za Heschelem, Baumanem i Latourem: (a) świat wartości czy kultura symboliczna to gleba egzystencji, a nie jakaś nadbudowa czy naddatek zbędny w życiu, (b) skala nierozpoznanych deprywacji degraduje i deprAwuje w sposób nieuświadamiany, więc i sukcesy techniki muszą być poddane refleksyjności krytycznej, (c) zbyt płytko pojmujemy nowoczesność i stajemy się zakładnikami jej nieuświadamianych pułapek. Umiałby Pan tu coś wybrać jako jedyne czy najbliższe? TO JEST SPLOT powiązanych ze sobą przestróg i ogniw niezbędnej korekty obiegowych postaw, niszczących świat i człowieka. A niezbędne minimum tych przestróg jest znacznie większe. Twierdzę, że reforma a la Gowin uczestniczy w sankcjonowaniu na nową modłę szkodliwego “źle urządzonego” świata akademickiego badań i edukacji.
Gabriel Leonard Kamiński: Na okładce Pana książki widnieją takie podtytuły: wirtuozeria, pasje, inicjacje, a pod obrazkiem profesje społeczne versus ekologia kultury!. Czy mógłbym Pan przybliżyć nam ich znaczenie w pańskiej pracy?
Prof. Lech Witkowski: Wirtuozeria wyraża troskę o mądrą praktykę, troszczącą się i dbającą o swoją jakość, która wyraża i reprezentuje sztukę działania. To odpowiedzialność za mistrzostwo działania, jako niezbędne minimum, dotyczące nie tylko artystów. Pasje wskazują na potrzebę kultywowania autentycznych zaangażowań, namiętności oddawania się jakiemuś działaniu, bez czego nie ma szans na dokonania w kulturze, edukacji i nauce. Inicjacje to typ doświadczeń głęboko zakorzeniających kulturowo, otwierających oczy, niosących przeżycia ponownych narodzin duchowych, przekształcajacych i wzbogacających, w procesie stawania się wrażliwym człowiekiem, obywatelem świata, rozumiejącym cierpienie i otwartym na inność, ale także zdolnym do wysiłku i wdzięczności za spotkanie z dokonaniami czyjejś wielkości. Typowe procesy społeczne tymczasem (np. szkoły, co pogłębia zresztą aktualna pseudo reforma) nie przywiązują wagi do tych wymiarów ludzkich działań. Mamy mnóstwo bylejakości, pozorowania odpowiedzialności czy nieudanego, zlekceważonego, uszkodzonego kontaktu z osiągnięciami kultury jako skarbnicy, której tylko nominalnie bywamy dziedzicami. Być w czymś naprawdę dobrym, przeżywać jakieś działanie jako ogniwo własnej tożsamości, wrastać głęboko w dokonania największych duchów ludzkości – to są znowu trzy ogniwa troski o człowieczeństwo (zaczynając od szans małego dziecka na rozwój, rozkwit i wzbogacanie siebie i świata swoimi dziełami). Przejście do troski o profesjonalizm społeczny widzianej w ramach tzw. ekologii kultury wymagałoby tu powiedzenia czegoś więcej o tzw. “ekologii umysłu”, co w Polsce ciągle wydaje się zbyt obcym terminem.
Gabriel Leonard Kamiński: Pisze Pan na stronie 25, iż dzięki pracom Heleny Radlińskiej i Gregory'ego Batesona popatrzył Pan na humanistykę jak na ekologię kultury. Ekologia kojarzy się wszystkim z długofalowymi działaniami chroniącymi naturę i ekosystem. Jak to odnosi się do Pańskich tez dotyczących chociażby sugestii, iż w każdym naszym działaniu zawiera się aspekt pedagogiczny?
Prof. Lech Witkowski: Myślenie ekologiczne w znacznie głębszym sensie ma już w kulturze humanistycznej na świecie znacznie bardziej rozbudowaną tradycję, odwracającą tu trochę relacje. To nie chodzi o ochronę natury w trosce o nią samą, ale o głębokie rozumienie sprzężeń zwrotnych między byciem człowiekiem a jego relacjami nie tylko z przyrodą właśnie, ale i z kulturą jako „niewidzialnym środowiskiem”, stanowiącym nasz grunt symboliczny, pozwalający wyrażać siebie i rozumieć innych, wyrastać do zadań ale i umieć rozpoznawać niebezpieczeństwa, jakie czyhają ilekroć nie dość refleksyjnie korygujemy własne ograniczenia i autodestrukcyjną sprawczość. Aspekt pedagogiczny wpisany jest tu w troskę o wspomniana „ekologię umysłu”, wymagającą troski o to, aby już w edukacji dochodziło do dydaktyki przeżyć, sprzyjania przebudzeniom pasji poznania i głodu wiedzy oraz zachęty do przemiany wewnętrznej dzięki własnym wysiłkom i dążeniom. Tymczasem dominujące mechanizmy edukacyjne oduczają tego wszystkiego, redukują kształtowanie duchowe do przygotowania do mitycznego rynku pracy w trybie redukującym troskę o jakość umysłów do umiejętności, procedur, posłuszeństwa władzy, wydziedziczają z kultury i obywatelskiej tożsamości. Trzeba to umieć zobaczyć najpierw żeby się zacząć zastanawiać jak to odwrócić czy zahamować. Horror polega także na tym, że część z instytucji i ich elit (szkoły i uczelnie wyższe, parlament i inne instytucje demokracji, kościół katolicki, czy media) mających służyć wysokiej jakości sfery publicznej i troski o człowieka są często opanowane przez ludzi niszczących i zawłaszczających wartości, którym to wszystko miało służyć. Stąd wyznam, że jestem zbuntowany na ten stan i daję temu wyraz jak umiem.
Gabriel Leonard Kamiński: Kogo czuję się pan uczniem czy spadkobiercą. Na stronie 33 dziękuje Pan wielu osobom za „dług duchowej wdzięczności”, wymienia Pan tu m.in.: Bachelarda, Habermasa, Eriksona, Giroux, Kunderę, ale i Baumana. Z kim jest Panu najbliżej do duchowej homeostazy?
Prof. Lech Witkowski: Niezdolność do wdzięczności w życiu społecznym I kulturze jest przekleństwem, wyradza się w postawy roszczeniowe, narcyzmy, brak samokrytycyzmu, zadowolenie z własnej przeciętności i nieumiejętność szukania wartościowych impulsów. Życie duchowe wymaga nasycania się treściami z wielu postaci stających się “znaczącymi innymi”, gdzie słowo “autorytet” oznacza efekty progowe z “rytów przejścia” w szerokiej palecie “dających do myślenia”. Nieustannie sobie odkrywam kolejne, nawet samego siebie każdego roku zaskakując nową przygodą intelektualną czy duchową. Pojedyncze myśli czy tezy, konkretne książki ale i całe życiowe dokonanie wielu takich postaci mogą wzbogacać, otwierać oczy, nieść wstrząs i przemianę, aż do ponownych narodzin … duchowych. Wielkim odkryciem dla mnie była też semiotyka kultury Bachtina, lektury dyskutowane na seminariach prof. Barbary Skargi, np. “Bycie i czas” Heideggera, jeszcze przed polska publikacją, ważą różne lektury Kołakowskiego, Elzenberga, Frankla, Hessego, Canettiego, Eliadego, … mógłbym tak bez końca chyba, przywołując pojedyncze tezy, które dzięki nasycaniu się cudzą mową, wzbogacają nasz język i sposób wyrażania i wzbogacania siebie. Ale sprzęgają się we mnie, jak to czuję coraz bardziej z biegiem lat, impulsy z kultury matematycznej (myślenie i analizy strukturalne), z filozofii (krytycyzm, samodzielność i wysiłek rozumienia z czujnością epistemologiczną), czy z pedagogiki (doceniania dylematów praktycznych i złożoności świata działań). W mojej biografii, mówiąc już konkretnie, zbiegają się przeżycia inicjacyjne na studiach matematycznych związane z kontaktem z Danielem Simsonem, wybitnym algebraikiem, ze wspaniałą Barbarą Skargą, kalwinką i filozofem, sprzyjającą w okresie mojego doktoratu i po nim z filozofii myśleniu i lekturom pod prąd dominujących mód, ze Zbigniewem Kwiecińskim – socjologiem edukacji, który otworzył mi w okresie habilitacyjnym przestrzeń seminaryjnego myślenia dla pedagogiki z różnych obszarów humanistyki i w ostatnich latach z rozstrzygająca była moja współpraca z Ewą Marynowicz-Hetką, umożliwiającą wgląd w tradycję I współczesność pedagogiki społecznej i pracy socjalnej. A dług wdzięczności intelektualny wyrażam pokazując efekty moich lektur w ramach prac samokształceniowych w postaci książek, zmieniających perspektywę rozumienia wielu spraw i procesów, nawet za cenę narażania się różnym lokalnym układom akademickim pilnującym swej hegemonii w utrwalonym trybie myślenia. Ostatnio prowadzę studia archiwalne nad spuścizną Bogdana Nawroczyńskiego, jednej z symboliczych postaci polskiej drogi do odzyskiwania niepodległości sprzed ponad 100 lat, z zasługami dla tworzenia zrębów edukacji I rozwoju środowisk oświatowych w Polsce.
Gabriel Leonard Kamiński: Ostatnio coraz donośniej różnego rodzaju decydenci, aż po ministra szkolnictwa wyższego mówią o zbędności humanistyki i nauk humanistycznych w procesie nauczania. Pamiętamy przecież zakusy likwidacji kulturoznawstwa jako kierunku? Jak by Pan odniósł się do tej sytuacji?
Prof. Lech Witkowski: Po części już przesłanki mojej postawy w tej kwestii wyraziłem powyżej. U nas nieuctwo i niewrażliwość humanistyczna osiągnęły już takie rozmiary, że to humanistyczne barbarzyństwo (nie boję się tego terminu w tym kontekście) działa jak najeźdźca, tj stara się opanować pionowo wszystkie sfery życia społecznego i instytucji rozstrzygających o przyszłości kolejnych pokoleń. Moja „Humanistyka stosowana” pokazuje jak niezbędna jest humanistyczna wrażliwość w praktycznym działaniu jednostek i organów życia społecznego ale i jak bardzo jest ważna aby humanistyka otwierała się na jakość tego działania także we własnym interesie. Humanistyka to nie wieża z kości słoniowej izolująca od świata ale nurt refleksyjności, który wpływać może na jakoś praktyki społecznej: polityków, lekarzy, sędziów, także pojedynczych rodziców i nauczycieli. Współczesne barbarzyństwo zaczyna się gdy ktoś wie, kto to jest Lady Gaga, a nie zetknął się z wrażliwością i dylematami wpisanymi w sztuki Szekspira. Wyrazem tego są też politycy nie umiejący budować ustaw, które będą respektowały dwa przepisy konstytucyjne a nie tylko jeden im wygodny. Zabiegi pana doktora Gowina (nie mającego w swojej tożsamości pełnej inicjacji w naukę i jej etykę) służą pozornym korzyściom, same w sobie albo szkodliwe, albo jałowe albo po prostu śmieszne, że wskażę tez na przykład wymyślenia zbędności respektowania astronomii wśród rodziny nauk. Część biurokratów nauki sprzyja oczywiście tym rozmaitym sztuczkom, np. określonym mianem choroby punktozy, teraz nam grozi wyznaczanie listy wydawnictw, a nie tylko czasopism, w których publikowanie będzie się w mentalności urzędniczej i awansach liczyło. Dawanie nadmiernej władzy ministrowi poprzez wyniesionych sztucznie rektorów niczemu dobremu nie służy. Ja robię swoje, choć już administracja mojej uczelni mnie krytykowała, że pisząc grubą książkę, zamiast trzech osobno wydawanych, dostarczam im mniej punktów.
Gabriel Leonard Kamiński: Coraz częściej nauka, a mówiąc precyzyjnie wolny obieg publikacji naukowych zdominowany został przez koncern Wolters Kluwer. Jak to się ma do tzw. prawdomówności i wolności naukowej?
Prof. Lech Witkowski: W każdej dyscyplinie są jakieś wiodące wydawnictwa czy czasopisma i nie ma w tym nic złego pod warunkiem, że nie idzie to w parze z monopolem czy redukcyjnym wyznaczaniem miejsc dopuszczanych do obiegu myśli. Biurokraci nie umieją się tu pilnować ograniczania własnej manipulatorskiej ingerencji, czego dowodzą ostatnie próby ministerialne u nas. Groźne jest natomiast dodatkowo i to, że się afirmuje bardziej np. artykuł w jakimś czasopiśmie, niż wieloletnie studia zwieńczone dużą monografią. Humanistyka nie może być zakładnikiem ani punktów, ani języka publikacji, ani miejsca, bo odgrywa często kulturotwórczą rolę w refleksyjnym ogarnianiu lokalnego dorobku np. historycznego. Z drugiej strony problemem pozostaje, a nawet narasta, kwestia „śmietnika” publikacyjnego, czy pozorowania dokonań, z doraźnymi i powierzchownymi tekstami, np. przy okazji konferencji i ich pokłosia w postaci rozmaitych zbiorówek. Procesy recenzyjne nie wyeliminują tego zjawiska. Debata krytyczna w niektórych dyscyplinach kuleje, nie ma przepływu myśli ani wspólnoty dociekań.
Gabriel Leonard Kamiński: Coraz częściej w różnego rodzaju opiniach wypowiadanych przez naukowców powraca ważne pytanie e etykę naukową. Coraz więcej też różnego rodzaju naukowców występuje w obronie nie prawdy, ale stanowiska koncernów, firm czy instytutów?
Prof. Lech Witkowski: Dla mnie brak etyki w nauce wiąże się przede wszystkim z nierzetelnością postawy w dydaktyce i badaniach, ze zbyt małym wysiłkiem i z niepodporządkowaniem nauce własnego stylu życia codziennego i pragnień. Dążenie do władzy, do pozycji, do układów, do pieniędzy, często przekreśla szanse na bycie na serio w samokształceniu akademickim. Mnie dyscypliny pracy dla humanistyki nauczyła paradoksalnie matematyka, z troską o codzienność wysiłku na serio. Rytualizacja pozoru, jak to wyrażał Bourdieu, bywa stylem zachowań i publikacji. Sukcesy nie są często dane najlepszym, czy to w grantach badawczych, czy w nagrodach, turystyka konferencyjna bywa zabójcza, choć wielu tym żyje. Sprzedawanie wyników to zjawisko spoza minimum odpowiedzialności poznawczej. Jak podkreślał Max Weber, ”etyka wirtuozerii” wymaga niemal ascezy, na którą większości funkcjonujących w środowiskach akademickich po prostu nie stać. Sojusz ludzi słabszych dotyka niejedno grono, głosujące nierzetelnie i pilnujących nienaruszalności własnej wygody, co z czasem staje się ich normą. Aż nie da się tam wytrzymać.
Gabriel Leonard Kamiński: Odnosząc się do naszych czasów można powiedzieć, iż tak naprawdę to elita intelektualna i naukowa straciła swoją rangę opiniotwórczą i przestała być dla nas ludzi autorytetem? Czy stoimy na równi pochyłej, czy już z niej spadliśmy?
Prof. Lech Witkowski: Mam wrażenie, że elity same się degradują, dopuszczają mechanizmy nie chroniące przed zaprzeczaniem powadze i misji instytucji nauki, edukacji, debaty publicznej. Umacnianie hierarchicznej pozycji rektorów uczelni wyższych przy złej jakości trybów ich wyłaniania akademickiego niczemu dobremu nie służy. Część wartościowa środowisk akademickich stroni przed uwikłaniem w mechanizmy władzy, a te selekcjonują do elitarnych ról często postaci zainteresowane karierą, pozycją, uwikłane w gry statusowe i presje na uległość. Bywa, że osiąga się pozycję bez niezbędnej inicjacji akademickiej, albo z zamaskowaniem jej ułomności, po słabych habilitacjach czy przeciągniętych na siłę procedurach. Tacy potem nie potrafią uszanować lepszych od siebie, gdy sami rozsiądą się już na stolcach. Kiedyś spłaciłem „haracz” wobec środowiska podejmując się roli dziekana i starając się dużo dobrego zrobić, ale odtąd ani mi w głowie trwonić czas na mierzenie się z praktykami wpisanymi w mechanizmy władcze i finansowe, wymuszane przez nieżyczliwe dla nauki otoczenie polityczne i nie zawsze racjonalne relacja w samym środowisku akademickim. Najlepsi trzymają się na dłuższą metę z dala od uwikłań utrudniających uprawianie nauki w trybie całkowitej swobody twórczej. Doświadczenie sprawowania władzy akademickiej jest potrzebne i wartościowe, nie może jednak dyktować tożsamości akademickiej, bo bez strat w jakości działań zwykle to się nie odbywa. Władza często rozmija się z powagą i odpowiedzialnością myślenia. Tego mnie nauczyło życie, także w realiach uniwersyteckich. Zbyt wielu rektorom, dziekanom, dyrektorom instytutów miałem okazję się przyglądać. Nie stanowią zwykle soli tej ziemi akademickiej, mimo że usiłują udowodnić coś przeciwnego.
Gabriel Leonard Kamiński: Młodzi ludzie, studiujący w dzisiejszych czasach obserwują, że tak naprawdę nie idą studiować lecz idą do nowej szkoły tyle, że wyższej - realizować kolejny program. Gdzie w tych czasach, kiedy szkolnictwo podlega upolitycznieniu młody student, naukowiec ma miejsce na własny rozwój tak intelektualny jak i duchowy?
Prof. Lech Witkowski: Nie mieszajmy do wszystkiego upolitycznienia, bo mechanizmy są głębsze. Raczej od przedszkola nikt nie mobilizuje do bycia w czymś dobrym, a troska o własny rozwój o szukanie wartościowej drogi, impulsów i szans spotkania z najlepszymi nie należy do wyposażenia socjalizacyjnego tak z winy rodziców, nauczycieli i szkół, jak i rówieśników i mechanizmów robienia kariery, przynajmniej u nas. Zamiast wyścigu szczurów widzę często miny lisków, myszek, w porywach hien, które szukają okazji bez wysiłku, na skróty, z narcystyczną wyższością i postawą roszczeniową. Skoro już tyle razy się udało… Jeśli pamiętać definicję „człowieka przebudzonego” za Hermannem Hesse, laureatem Nagrody Nobla 1946 roku jako tego, kto „szuka drogi do siebie”, to system edukacji, socjalizacji, awansu społecznego nie sprzyja przebudzeniom, bo musiałby gratyfikować wysiłek, oryginalność, niezawisłość, pasje i zaangażowania twórcze, a nie zachowania stadne. Młodzi szybko w trybie lunatyków podłączają się pod lokalne mechanizmy i układy, wiozą się, uzależniają, licząc na łatwe gratyfikacje, widząc czego świat rzekomo „normalny” od nich oczekuje. Ale Pan ma rację, w najszerszym uwikłaniu rządzi patologia politycznych wzorców w instytucjach życia społecznego, okresowo narzucająca uległość i bezwzględność rywalizacji według … najgorszych wzorców i postaci chwilowo u władzy. To powtarza się nieustannie.
Gabriel Leonard Kamiński: Ostatnio kolega z mojej uczelni uniwersyteckiej napisał artykuł do niemieckiej prasy naukowej i usłyszał, że musi zapłacić za publikację 450 Euro? (w to wliczona była korekta tłumaczenia na język niemiecki). Po drugie, termin oczekiwania to przeszło rok? Czy ta sytuacja całkowicie nie wypacza kwestii obiegu prac naukowych? Przecież po tym roku może się okazać, iż jego artykuł jest np. nieaktualny, bo wiedza z jego dziedziny zaczęła rozwijać się w zupełnie innym kierunku? Czy Pan też spotkał się z taką sytuacją?
Prof. Lech Witkowski: W latach 70., gdy jeszcze studiowałem, ten mechanizm już był znany, ale matematycy radzili sobie z nim tzw. preprintami, krążącymi między specjalistami zanim procedura wydawnicza się dopełniła, zwykle rzetelna i zmuszająca do korekt. Wartościowe prace nie dezaktualizują się tak szybko, choc czasem “pociąg” w jakimś temacie może już odjechać, jak się nie uczestniczy w rozwijaniu danego obszaru. W dyscyplinach akademickich zwykle nie ma “jednego kierunku” badań, nikt nie zabroni podejmowania wysiłku w tematach niepopularnych czy niemodnych. Można iść pod prąd, o ile potrafi się udokumentować jakieś znaczące wyniki. Teraz pojawiły się inicjatywy, gdzie samo opłacenie się daje możliwość druku, ale to jest rodzaj kłusownictwa na rynku publikacji akademickich i ulega krytycznemu rozpoznaniu i odrzuceniu. Już sie ośmieszają ci, co swój status usiłują definiować przez kupienie miejsca w tomie w złotej oprawie, ogłaszającym, że to np. “Najwybitniejsze postaci na świecie” czy w danym obszarze. Nie wszędzie też publikowanie może liczyć się w dorobku, gdy procedury recenzyjne są iluzoryczne, ale nauka musi sama się z takich praktyk żerowania na niej oczyszczać, a nie czekać na dyktat biurokratów szczebla ministerialnego. Bo to także patologia.
Gabriel Leonard Kamiński: Ostatnio często przewija się w mediach temat „wdrażanie ludzi do uczestnictwa w kulturze”. W czasach mojej młodości chłonąłem wszystko co w działo się wartościowego w dziedzinie kultury: teatr, film, Dyskusyjne Kluby Filmowe, spotkania, wystawy. Jak czytam wymaga to uruchomienia od nas „pamięci symbolicznej”. Czyżby znaczyło to, iż bezrefleksyjne życie toczone pod dyktat telewizji, sieci internetowych, telefonicznych – aplikacje zabijają w nas naszą wrodzoną pamięć kulturową? I czy jest z tej sytuacji jakieś wyjście?
Prof. Lech Witkowski: Nie wiem, czy tu mowa o „wrodzonej” pamięci czy nie raczej – niezależnie od idei archetypów – chodzi o zwrócenie uwagi na świat nieustannie rozwijający się, w którym i arcydzieła mogą stać się obiektami niemymi kulturowo, nic nie mówiącymi tym, którzy z tak pojmowanej kultury się wydziedziczyli, są wykorzenieni. Barbarzyństwo kojarzenia edukacji z przygotowaniem do rynku pracy i ról zawodowych jest związane właśnie z zapominaniem, że musimy się przygotowywać do nadawania sensu własnemu życiu, gdy role zawodowe już nie wystarczą, gdzie czyha samotność, pustka, depresja, rozpacz, jałowość aż po odruchy samobójcze i zagłuszanie siebie samego używkami, lub ratuje uczestnictwo w jakimś obłędzie destrukcji i nienawiści, czego skala nieustannie rośnie. Złożoność świata wymaga przywracania zdolności do refleksyjnego odnoszenia się do siebie i do innych, do własnej sytuacji, zadań i zachowań serwowanych przez instytucje władzy. Bez głębszego sprzęgania życia codziennego i duchowości, zdolności do myślenia jako refleksji krytycznej i otwierania horyzontu znaczeń, będziemy skazani na durnych polityków, nie dość wrażliwych lekarzy czy sędziów, sami nie będziemy rodzicami sprzyjającymi rozwojowi własnych dzieci i troszczącymi się o szanse i los przyszłych pokoleń. Cywilizacja będzie chyliła się ku upadkowi, zważywszy na zanieczyszczenia środowiska, narastające morze nienawiści i potężne środki destrukcji. „Humanistyka stosowana” jest jednym z takich tropów, dających do myślenia, stawiających na tytułowe kategorie, odsłaniających konieczność ekologicznego myślenia o umysłowości ludzkiej i szansach kultury. Tego się nauczyłem przez niemal już 45 lat pracy akademickiej. I przekazuję to w książkach i w wykładach dla studentów.
Gabriel Leonard Kamiński: Gdyby mógł Pan streścić w paru zdaniach przesłanie swojej pracy, to jakby Pan to ujął? I czy mamy szansę w tych czasach na odbudowanie wiedzy i relacji międzyludzkich bez których nie mamy możliwości realizacji społeczeństwa otwartego na „interes poznawczy”?
Prof. Lech Witkowski: Trzeba skończyć z szaleństwem wygodnych, dominujących przeciwstawień, separujących od siebie bieguny postaw ludzkich, wymagające zespalania i wzajemnych sprzężeń zwrotnych, takich jak: historia, współczesność, teoria, praktyka, nowoczesność, tradycja, myślenie, działanie, nauka, humanistyka, ścisłość, twórczość, procedury, wolność, dyscyplina, autorytet … Trzeba zmienić nawyki, przeorganizować instytucje, zrozumieć jak sami sobie szkodzimy, jak źle urządzamy świat i nie rozpoznajemy zagrożeń na dziś i dla przyszłych pokoleń. Szanse ciągle są, jednak bez troski o wirtuozerię, pasje i inicjacje kulturowe i edukacyjne będą powstawały tylko zadowolone z siebie namiastki człowieka, coraz mniej empatyczne, mniej zainteresowane własnym rozwojem i myśleniem o przyszłości, która dzieje się już na naszych oczach z coraz większym przyspieszeniem. Jestem tu „zbuntowanym pesymistą”, bo nie ma tu żadnych gwarancji ani łatwych rozwiązań, ale bunt zawsze jest punktem wyjścia do zmiany. O tym rozmawiam z moimi studentami i o tym piszę książki, jak „Humanistyka stosowana”. Zapraszając do współmyślenia, bo nikt tego stanu rzeczy w pojedynkę nie zmieni, ani nie da klucza. Nie ma czarodziejskiej różyczki.
Dziękuję Panu za rozmowę!
Z prof. dr hab. Lechem Witkowskim rozmawiał redaktor Gabriel Leonard Kamiński z Portalu Księgarskiego www.ksiazka.net.pl