Marcin Sergiusz Przybyłek, Robert Szmidt

Marcin Sergiusz Przybyłek, Robert Szmidt

Rozmowa z Robertem Szmidtem: "Patrząc na to, co dzieje się na świecie, to ja też przesunąłbym wskazówki zegara atomowego, bo do zagłady naprawdę wystarczy iskra..."

Udostępnij

Prezentujemy rozmowę naszego redaktora Macieja Kamińskiego z pisarzem i tłumaczem Robertem Szmidtem. Do rozmowy dołączył się również autor Marcin Sergiusz Przybyłek. 

Maciej Kamiński: Na początku chciałbym zapytać cię, dlaczego właśnie postapo? Inspirowałeś się jakimś innym dziełem, filmem, wydarzeniem?

Robert Szmidt: Ciężko jest powiedzieć o takiej konkretnej chwili, bo to jest proces, który narasta z czasem. Zawsze powtarzam, że jest to wynik tego, w jakich czasach dorastałem. To były lata od sześćdziesiątych do osiemdziesiątych, szczyt zimnej wojny. Jestem z tego pokolenia, które pamięta jeszcze alarmy atomowe w szkole, kiedy wszystkie syreny wyją, a my musimy chować się w schronie pod szkołą. To są takie przeżycia, które pozwoliły mi szukać i odpowiadać na pytania:  Dlaczego musimy się uczyć? Jak wyglądają sylwetki samolotów wroga, a co najciekawsze jak wyglądają sylwetki okrętów wroga? Dlaczego ja musiałem się tego uczyć, bo mimo szczerych chęci krążowniki nie były w stanie dopłynąć do Wrocławia. To było już takie lekkie przegięcie, ale to wszystko sprawiło, że zacząłem szukać. Później trafiłem na Ostatni Brzeg, najpierw na film, a później przeczytałem książkę i to było coś rzeczywiście szokującego. Fakt, że może być wojna, która wywoła tak wielkie zniszczenie. Od tamtej pory coraz częściej sięgałem po kolejne filmy i książki z tego gatunku, a trzeba przyznać, że wtedy robiono tego sporo i większość z nich była naprawdę dobra.

Maciej Kamiński: Czyli myśl o końcu świata i upadku ludzkości ciągle Ci towarzyszy. Myślisz o tym tylko i wyłącznie jako o fikcji, opowieści do kolejnej książki czy może jak na coś, co może wydarzyć się naprawdę?

Robert Szmidt: Patrząc na to, co dzieje się na świecie, to ja też przesunąłbym wskazówki zegara atomowego, bo do zagłady naprawdę wystarczy iskra, a w takiej sytuacji, w takim świecie, jaki mamy teraz, nic nie jest pewne. Co zresztą widać po społeczeństwie, ludzie nie chcą słuchać polityków umiarkowanych, wolą tych, którzy proponują radykalne rozwiązania, a to zawsze prowadzi do czegoś złego. Mam nadzieje, że istnieją wypracowane przez lata mechanizmy, dzięki którym bogatym nie opłaci się doprowadzić do kolejnej wojny, ale z drugiej strony, jak wyczują w tym jeszcze większą kasę, to wydaje mi się, że nasz los jest przesądzony.

Maciej Kamiński: I na tym właśnie opiera się wasza twórczość, o tym są właśnie wasze książki. Czy myślicie, że wyczerpaliście już ten temat?

Robert Szmidt: Wydaje mi się, że jeszcze niejedną książkę można na ten temat napisać i będzie ona równie prawdziwa. Z reguły problem z postapo jest taki, że jeśli pisarz jest nowy, to trzeba wymyślić nową sytuację. Ja na przykład nie wyobrażam sobie siadać do kolejnej książki, której akcję znowu stanowiłaby wojna. Opisywanie tego, co ma miejsce po wojnie również przestaje być ciekawe, bo pełno jest tego typu literatury.  Teraz mam pomysł, aby napisać o epidemii, która zdziesiątkuje ludzkość, ale nie w ciągu dnia, tygodnia czy roku. Każdy ma pewność, że choroba go dotknie. To, że ludzie są zarażeni, będzie widać gołym okiem. Chciałbym pokazać, w jaki sposób zmieni się społeczeństwo w momencie, gdy wszyscy będą żyli z wyrokiem. Dwa lata temu wspominałem już o tej historii i teraz wszystko mi się krystalizuje, więc niedługo możemy spodziewać się czegoś nowego. Marcin ładnie rozwinął mój pomysł z uśmiercaniem czytelników, tutaj wymyśliłem coś zupełnie nowego, ale nie powiem co.

Maciej Kamiński: Jesteś jednym z prekursorów tego pomysłu. Umieszczanie, a bardzo często zabijanie swoich czytelników w książkach to już nawet znak rozpoznawczy Twojej twórczości.

Robert Szmidt: Tak. Robię to już od ponad 20 lat i uważam, że to jest taka wartość dodana do książki. Coś, co wychwycą tylko wybrani, każdy inny czytelnik przeczyta to, jak normalną powieść.

Maciej Kamiński: Czy kiedy zaczynałeś, to zdawałeś sobie sprawę, że to tak daleko pójdzie?

Robert Szmidt: To był taki mój sposób na pisanie. Uznałem, że będzie to fajnie wyglądało, jak będzie coś więcej, coś ode mnie, i przez te wszystkie lata udało mi się to przemycać i wdrążać.

Maciej Kamiński: Jak widać, fanom się to spodobało, a Marcin kontynuuje Twoją tradycję.

Marcin Sergiusz Przybyłek: Na całym świecie pisarze robili już podobne rzeczy, ale nikt nie robił tego na tak wielką skalę, jak Robert. Kiedy zapożyczałem ten pomysł, to zastanawiałem się, jak on się zachowa. Szczerze mówiąc, strasznie się tego bałem, ale Robert zachował się z wielką klasą, bo jako jeden z pierwszych sam zgłosił się do tej książki. Ja! Ja chce być w tej książce! – powiedział. Nie wiem czy wiesz, jaka to jest ulga, kiedy pożyczasz od kogoś pomysł i ten ktoś nie zachowuje się w sposób roszczeniowy, ale z wielką otwartością podchodzi do tego i zgłasza się na orka, nie na człowieka – Robert chciał być orkiem.

Maciej Kamiński: To tak jak ja!

Marcin Sergiusz Przybyłek: Zgadza się. Przecież Ty również zostałeś orkiem w mojej książce. Postać Roberta krzyczącego „Apokalipsa” stała się już legendarna wśród fanów serii. Podczas jednego ze spotkań autorskich Robert podszedł do mnie i powiedział: „Marcin ta postać jest zbyt fajna, żeby miała zginąć”. Przyznam szczerze, że wtedy miałem troszeczkę inne plany, ale coś w tym jest i mało brakowało, a moja najnowsza książka Orzeł Biały 2, miałaby podtytuł Krucjata Szmidta, gdyż jest to jedna z bardziej barwnych postaci. Tak więc trzeba umieć się zachować, nie każdy to potrafi, a Robert pokazał, że można i do dziś jestem mu za to wdzięczny. Była to ogromna ulga dla mnie jako początkującego autora.

Maciej Kamiński: A dzisiaj siedzicie obok siebie na stoisku wydawcy i razem promujecie swoje książki.

                         Marcin Sergiusz Przybyłek i Robert Szmidt podpisują swoje książki

Robert Szmidt: I w ten sposób Marcin przejął nie tylko pomysł, ale jeszcze wywiad <śmiech>. Uważam, że właśnie po to są pomysły, mają żyć. Ja całe życie tworzyłem różne rzeczy, puszczałem to w świat i obserwowałem. Dla mnie największą radochą jest, kiedy widzę, że ludzie z tego korzystają, rozwijają i eksperymentują. Czym innym jest stworzenie czegoś, co umiera z Tobą, a czym innym rzucenie czegoś na rynek, aby żyło własnym życiem, ja wypuściłem kilka takich pomysłów, w różnych branżach, które do dziś mają się dobrze i są powielane.

Maciej Kamiński: Wspomniałeś o innych branżach. Przez wiele lat byłeś wydawcą, znasz rynek od podszewki, wiesz jak wygląda praca nad publikacją. Czy oddziałuje to na sposób, w jaki piszesz swoje powieści? Czy pisząc, zwracasz uwagę na to, jak to będzie wyglądało podczas redakcji, czy współpracujesz z redaktorem już w trakcie pisania?

Robert Szmidt: Większość moich tekstów redaguje moja żona, a ona ostro do tego podchodzi. Czasami przerabia różne rzeczy, ale tak trzeba. Należy sięgać po cudze opinie, bo książki piszemy dla innych. Tyle dobrego, że wszystko rozgrywa się pod jednym dachem i wszystkie afery zostają w domu <śmiech>. Dzięki spojrzeniu z zewnątrz tekst staje się czytelniejszy, dlatego ja bardzo chętnie podchodzę do wszelkich sugestii redakcyjnych, także do takich, które przychodzą na różnych etapach pracy. Uważam, że jeśli coś może pomóc, to warto z tego skorzystać. Mam też czytelników zero, czyli osoby, którym rozsyłam tekst i proszę o opinię zwrotną, aby powiedzieli czy wszystko gra, czy wszystko jest dobre, bo autor jak się na coś uprze, to nie zawsze widzi, że coś może wymagać szlifów i poprawek. W „Na krawędzi zagłady” jest taki wątek, który dzieje się na planecie z fikcyjną kolonią, która jest wabikiem na obcych i ma zostać zniszczona. W pewnym momencie dochodzi tam do rozwiązań, o których nie będę mówił, żeby nie zdradzać fabuły, ale ktoś zwrócił mi uwagę, że jest to fizycznie niemożliwe, bo między obiektami jest przepaść, no i rzeczywiście szczegół, głupota, ale na takiej głupocie można popłynąć, a ludzie wszystko wyłapią.

Maciej Kamiński: Podobną sytuację miałeś Ty Marcin. Jeżeli dobrze pamiętam, to na którymś konwencie i ktoś wytknął Ci błąd, chodziło o przeładowanie karabinu snajperskiego.

Marcin Sergiusz Przybyłek: Tak, ktoś bardzo próbował mnie zagiąć. Dotyczyło to sceny z Królową, która w jednej ręce trzyma karabin snajperski, a w drugiej broń boczną i jakimś cudem była w stanie oddać strzał za strzałem. Kiedy usłyszałem początek wypowiedzi, od razu domyśliłem się, o co mu chodzi. Chodziło mu o to, że Królowa nie była w stanie oddawać strzałów w tak krótkim odstępie czasowym, jednocześnie jedną ręką przeładowując. Powiedziałem mu, że był to specjalny karabin, który to umożliwiał, wtedy pojawiło się kolejne pytanie, czy wiem ile waży taka snajperka. Odpowiedziałem: „Przepraszam bardzo. W roku 2057?” I to wystarczyło, aby rozwiać wszelkie wątpliwości. Jak to dobrze, że autor ma do tego prawo.

Robert Szmidt: Warto sięgać po takich ludzi. Jak widzę, że ktoś odnotowuje mi błędy, to ja sobie go zapisuję i czasami korzystam z jego pomocy, bo wiem, że on to wyłapie i czerpie z tego ogromną radość.

Maciej Kamiński: Chciałem Cię jeszcze zapytać o kino. Wiem, że znasz się na kinie, lubisz i oglądasz. Ostatnio w świecie literatury popularnym, a nawet dość kontrowersyjnym tematem są ekranizacje powieści. Wielu autorów nie chce, aby ich powieści były ekranizowane. Jak to jest w Twoim przypadku?

Robert Szmidt: Bardzo chętnie usiądę i zrobię scenariusz z moich powieści. Problem jest w tym, że ja pisze takie rzeczy, które musiałby sfilmować zachód, żadna z moich książek nie nadaje się do sfilmowania w tych warunkach, a powiem szczerze, że gdyby mieli to zrobić tak jak Wiedźmina, to wolałbym, żeby tego nie robili, bo to wstyd na cały kraj. Gumowe potwory, nieumiejętny dobór aktorów, Paździoch ze Świata Według Kiepskich albo Stępień z Trzynastego Posterunku w roli rycerza. Kiedy byłem na premierze tego Wiedźmina, to w pewnym momencie ludzie zrobili z tego kabaret, a jeden moment będę pamiętał zawsze. Wyobraźcie sobie sytuacje rycerza szarżującego na smoka, a na sali ktoś krzyczy: „Stępień uważaj, bo nie masz okularów”.

Maciej Kamiński: Czyli nie masz problemu, z tym że ktoś bierze Twoją powieść, Twój pomysł i robi z tego ekranizacje?

Robert Szmidt: Jakby przerobili to na coś zupełnie innego, to miałbym. Ja doskonale rozumiem język filmu, wiem czym się różni i czym to się musi różnić, bo ekranizacja książki 1:1 jest praktycznie niemożliwa. Przykład Diuny idealnie ukazuję tę sytuację. Mimo największych chęci nie da się tego zrobić. W ekranizacjach lubię to, że nie są w stu procentach wierne. Są robione przewrotki i tutaj idealnym przykładem jest The Walking Dead. Ja najpierw obejrzałem kilka sezonów serialu, a później sięgnąłem po komiks, bo nie chciałem sobie spoilerować. Okazało się, że czytam tę samą historię, która jednak jest totalnie inna. Komiks można czytać, nie wiedząc, co będzie na następnej stronie, mimo że się widziało film. I te różnice, te zmiany dają nową jakość, tylko one nie mogą wykroczyć poza pewne ramy.

 

 

Maciej Kamiński i Robert Szmidt

 


Komentarze

Komentując naszą treść zgadzasz się z postanowieniami naszego regulaminu.
captcha

Poinformuj Redakcję

Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.

Twoich danych osobowych nie udostępniamy nikomu, potrzebujemy ich jedynie do weryfikacji podanej informacji. Możemy do Ciebie zadzwonić, lub napisać Ci e-maila, aby np. zapytać o konkretne szczegóły Twojej informacji.

Twoje Imię, nazwisko, e-mail jako przesyłającego informację opublikujemy wyłacznie za Twoją zgodą.

Zaloguj się


Zarejestruj się

Rejestrując się lub logując się do Portalu Księgarskiego wyrżasz zgodę na postanowienia naszego regulaminu.

Zarejestruj się

Wyloguj się