Wytłumaczenia. „Język polski to w moim życiu piękny wypadek” – wywiad z Huang Shan
Huang Shan, tłumaczka z języka polskiego na język chiński, opowiada o tym, jak zaczęła się jej przygoda z polszczyzną, o pięknym wypadku, jakim było odkrycie Sienkiewicza, tłumaczeniowych planach i marzeniach, a także Instytutu Książki we wspieraniu przekładów na języki obce.
Co skłoniło panią do tłumaczenia z języka polskiego?
Przede wszystkim bardzo lubię czytać, to moje ulubione zajęcie w wolnym czasie. Czytam nie tylko literaturę chińską, lecz także obcą. Lubię też od czasu do czasu pisać. Tłumaczenie to taki proces, w którym można połączyć jedno i drugie.
A dlaczego zaczęłam tłumaczyć z języka polskiego? To w moim życiu taki piękny wypadek. Po maturze w domu przyjaciela natrafiłam na powieść Sienkiewicza Quo Vadis. Wtedy dowiedziałam się, że w Polsce jest tak piękna literatura. Gdy wybierałam kierunek studiów, ta powieść w jakimś stopniu miała na to wpływ.
Co sprawia największe trudności w tłumaczeniu z języka polskiego na język chiński?
Często duże problemy sprawiają dialogi. Zdarza mi się takie poczucie, że tekst, który przetłumaczyłam, nie jest po chińsku. Trudno znaleźć odpowiednik dla najprostszych słów jak „pan”, „pani”, „proszę”, „przepraszam”. My się na co dzień do siebie w taki sposób nie zwracamy. Polacy są bardzo grzeczni, a Chińczycy chyba nie aż tak. „Proszę” wyraża nie tylko prośbę, ale różne emocje i trzeba poszukać jakiegoś odpowiednika w języku chińskim. W Polsce wszyscy mówią codziennie „pani, pani, pani”, a w Chinach forma zwrotu zależy od wieku, okazji, tożsamości. Dlatego gdy kończę tłumaczyć, czytam potem tekst raz za razem i zadaję sobie pytanie, czy to aby na pewno jest po chińsku.
Pracuje pani dużo nad tłumaczeniami książek dla dzieci. Czy myśli pani o tłumaczeniu książek dla dorosłych czy chciałaby się pani skupić na książkach dla najmłodszych?
Pracuję nad książkami dla dzieci z dwóch powodów. Po pierwsze, w Chinach rynek książki dziecięcej jest bardzo gorący. Brakuje dobrych książek dla najmłodszych i istnieje na nie duże zapotrzebowanie. Po drugie jestem początkującą tłumaczką i takie krótkie teksty są dla mnie łatwiejsze. Ale w przyszłości bardzo chętnie zajęłabym się trudniejszymi pozycjami. To będzie dla mnie wyzwanie, a przy tym będę mogła trafić do większej liczby odbiorców. Myślę, że każdy, kto pracuje nad słowami i tekstami, o tym właśnie marzy.
Czy ma pani jakieś marzenia tłumaczeniowe, książki, które chciałaby pani koniecznie przełożyć?
Tłumaczę teraz Treny Jana Kochanowskiego. To bardzo trudne zadanie. Ale wydaje mi się, że emocje wyrażane w Trenach są bardzo uniwersalne. Gdy je po raz pierwszy czytałam na uczelni, skojarzyły mi się z chińskim poetą, który również opisał tęsknotę za córką, a także za żoną. Myślę, że w Chinach taka poezja byłaby czytana.
Poza tym bardzo lubię czytać kryminały. Bardzo chciałabym spróbować takich tłumaczeń.
A ma już pani jakichś faworytów spośród polskich autorów kryminałów?
Nie czytałam dużo. Ostatnio miałam okazję przeczytać Gniew Zygmunta Miłoszewskiego, ale muszę przyznać, że nie przypadł mi do gustu.
Jak dużą rolę odgrywa z pani punktu Kolegium Tłumaczy Instytut Książki?
Przed rokiem Instytut Książki z Instytutem Polskim w Pekinie i naszym uniwersytetem zorganizował konkurs dla młodych tłumaczy. Zdobyłam w tym konkursie pierwsze miejsce i dzięki temu mogłam tu przyjechać i gościć w Kolegium. To bardzo fajna okazja. Po pierwsze to dla mnie uznanie i wsparcie. Po drugie mogę mieszkać w Krakowie i codziennie spokojnie otwierać laptopa, czytać i tłumaczyć. To fantastyczny czas i wspaniałe ćwiczenie.
W Chinach mamy takie powiedzenie, że jak ktoś jest śpiewakiem, musi śpiewać codziennie. Tak samo jest z tłumaczeniem. Jeśli się długo nie ćwiczy, nie czyta, nie pisze, to nic z tego nie wynika. Taki miesiąc ćwiczenia to świetna okazja do nauki.
A czy w Chinach można się utrzymać z tłumaczenia?
Z tłumaczenia tekstów literackich chyba nie. Z tekstów użytkowych pewnie się da.
- rozmawiał Krzysztof Cieślik