13 grudnia - Dzień Księgarza
Dziś - 13 grudnia - księgarze obchodzą swoje święto. Zawód, który kiedyś odegrał ogromną rolę w rozwoju czytelnictwa, dziś uznawany jest za ginący, a właściwie wolny zawód. Każdy może pracować w księgarni. Kiedyś adept zawodu księgarza musiał skończył, bądź to szkołę zawodową, technikum księgarskie, studium policealne bądź, też wyższe studia.
Książka mimo, iż jest wytworem sztuki typograficzno-drukarskiej, to zawsze odbierana była wśród jej miłośników jako sprawdzalne źródło wiedzy. Stąd w latach PRL-owskich taki głód wszelkiego rodzaju encyklopedii, leksykonów, słowników. Zdobycie "Słownika Wyrazów Obcych" graniczyło z cudem, gdyż nie pamiętam czasów mojej młodości, żeby leżały na ladzie czy półce. Ile musiałem się nabiegać jako młody czytelnik i poeta, żeby panie z wrocławskich księgarni "Pod Arkadami" czy "Eureki" (istnieje tylko ta pierwsza o połowę okrojona) uznały, iż zasługuję na imienną półkę. Wcześniej skazany byłem na stanie w kolejce i modlenie się, czy wystarczy dla mnie Cortazara "Gry w klasy", Borgesa "Alef" czy też dwujęzycznej Sylwii Plath (obecnie niewznawiana uchodzi za "biały kruk").
Dopiero, kiedy za namową kolegi ze studiów Olka Bajora zdecydowałem się na pracę w księgarni społeczno-politycznej im. Juliana Marchlewskiego wrocławskiego Domu Książki poznałem ten zawód niejako od środka. Pamiętam doskonale zakurzone tomy przemówień towarzyszy Żiwkowa, Caucescu, Marksa, no i "Dzieła wszystkie" 44 tomy Lenina wydane dwa lata przed upadkiem nieralnego socjalizmu nazywanego kolokwialnie przez moich rodaków "komuną". Lenina nosiłem na specjalnym nosidle murarskim wydobytym przez kogoś z piwnicy. Trafiliśmy nawet do wrocławskich Faktów, kiedy to red. Pasierski filmował jak wynoszę Lenina z piwnicznych katakumb w asyście popiskujących szczurów.
Gdyby oficer, który wręczał mi książeczkę wojskową z kat. D (trwale niezdolny do służby wojskowej) w związku z rozszczepem kręgosłupa zobaczył, ile paczek z książkami musiałem rozładować, ile paczek zwrotów zapakować, a potem znieść je po stromych, śliskich zchodach do naszego piwnicznego magazynu, to pewnie przećwiczyłby mnie przez tydzień na poligonie w Ożyszu. Ale jako miłośnik, entuzjasta książek, kolekcjoner serii wydawniczych: Nike, "ceramowskiej", "celofanowej" (któż jeszcze pamięta co to za seria?), prozy światowej i wielu innych nie czułem bólu, tylko uczucie, iż spełniło się moje marzenie - robię to co kocham i jeszcze mi za to płacą. Co prawda zarobki były ciut wyższe niż w bibliotece, ale to był handel więc wyrobienie tzw. normy obrotów przypadających na księgarnię, a dodam, iż wszystkie były objęte kategoryzacją (w zależności właśnie od obrotów) graniczyło z cudem.
Jako duch niespokojny, zapisałem się do zakładowej "Solidarności" i wprowadziliśmy jako księgarnia społeczno-polityczna jeszcze przed regulującą to ustawą Ministerstwa Finansów do sprzedaży, jako pierwsi w Polsce publikacje tzw. bezdebitowe - "drugiego obiegu". Oczywiście zaraz następnego dnia był telefon z Wydziału Handlu Urzędu Miejskiego, kto odważył się wprowadzić je do obrotu. Wzięliśmy jako Komisja Zakładowa NSZZ Solidarność odpowiedzialność na siebie. Po tygodniu telefony ustały. Władza PRL-owska powoli się oswajała z myślą, że koniec już bliski i nikt nie boi się "głuchych telefonów". Był środek 1988 roku.
Zorganizowaliśmy Komitet Strajkowy i po raz pierwszy i ostatni ja i Olek Bajor jeżdżąc z transportem Domu Książki po terenie województwa Dolnośląskiego nakłanialiśmy księgarki, a większość były to kobiety, do zamknięcia księgarni. Protest spowodowały niskie płace, gorszy asortyment (powstała już konkurencja ze strony prywatnych hurtowni, które za gotówkę wykupowały atrakcyjne tytuły). Znowu telefon z Wydziału Handlu z pogróżkami, że nie mamy ich zgody na strajk i zamknięcie placówek handlowych.
O ile pamiętam zamnkiętych zostało ponasd sto księgarni, rówież w terenie. Wyłamał się jedynie OPZZ. Strajk trwał około miesiąca czasu. Straszono nas bankructwem Domu Książki, zwolnieniami, ale skończyło się podpisaniem porozumienia w Sali Rycerskiej Wrocławskiego Ratusza. Pisały o nas media i gazety w całym kraju. Ton był wiadomy - księgarze doprowadzją strajkiem do zadłużenia się Domu Książki, a miłośnicy książek ( w tym bukiniści) nie mają co zrobić z nadwyżką pieniędzy i są odcieńci od nowości wydawniczych. Tylko nikt z tzw. rządowych dziennikarzy nie napisał, iż księgarze zorganizowali przy dziale handlowym doradczą Radę ds. Zakupów Książek. Naszym pierwszym strzałem było wykupienie za gotówkę całego nakładu pierwszej książki nowopowstałego wydawnictwa Amber, a był to "Orzeł wylądował" Kena Folleta. Później było różnie, ale przyniosło to nam profity i ratunek. Pomimo strajku Dom Książki radził sobie znakomicie na tym nowym kapitalistycznym wolnym rynku. Ajencje i prywatyzacje zaszczepiły w księgarzach ducha ekonomicznej rywalizacji i pracy na rzecz siebie i swojej rodziny. Powstały pierwsze rodzinne księgarnie.
Oprócz strajku w okolicy grudnia 1988 roku zorganizowaliśmy I Ogólnopolski Kongres Księgarski. Przyjechali do nas księgarze z Białegostoku, Łodzi, Warszawy, Poznania. Miał dojechać do nas Grzegorz Bogusta, ówczesny prezes Polskiej Izby Książki, ale z powodu śnieżycy utknął na lotnisku.
Wyprzedzając działanie legislacyjne Rządu opracowaliśmy plan ajencji, a w drugiej kolejności prywatyzacji księgarni Domu Książki. A to wszystko dzięki fantastycznym księgarkom i księgarzom, których poznałem, i od których wiele się nauczyłem. Za to zawsze będę ich dłużnikiem; Urszuli Pełki (Księgarnia Techniczna Kwant, Świdnicka), Romy Śmiechowskiej (Księgarnia Oświatowa, Rynek 45), Alicji Badke (Księgarnia przy Powstańców Śląskich, Bogusławy Cichosz (Księgarnia Pod Arkadami), śp. Leszka Koniecznego (Księgarnia Wratislavia, pl. Legionów).
Po okresie prywatyzacji pod szyldem Domu Książki istniało jeszcze do końca lat dziewięćdziesiątych ponad dwadzieścia księgarni. Ja założyłem w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym pierwszym pierwszą nową prywatną księgarnię "Arhat" przy ul. Szczytnickiej. Na ponad trzystu metrach powstała księgarnia artystyczno-naukowa, z działem muzycznym (ECM, Erato, EMI, Pomaton, i wiele innych), z fontanną, zielenią w środku, z działem dziecięcym, gdzie pod sufitem chybotały się balony.
Sprywatyzowani księgarze stracili po czasie pasję do idei wspólnego działania czy też zrzeszania się. Tak nastały lata handlowego indywidualizmu i konkurencji. Nie wyszły one nam na dobre, ale tłumy przed księgarnią "Pod Arkadami", gdy podpisywał swoje książki Wharton pamięta jeszcze wielu wrocławian. Zamach kamieniem w księgarni "Wratislavia" przez krewkiego przeciwnika Jaruzelskiego, kiedy to podpisywał swoją książkę wydaną w BGW ekscytował całą Polskę. Obiegł media nie tylko polskie. Ale to były już ostatnie akordy sukcesów wrocławskich księgarzy. Likwidacja Domu Książki przez organ założycielski, którym stał się Wojewoda Dolnośląski zapoczątkowała okres wyprowadzania książki z centrum miasta, które trwało nieprzerwanie od obu kadencji Bogdana Zdrojewskiego, aż po ostatnią kadencję Rafała Dutkiewicza.
Dzisiaj mamy w Rynku "Tajne komplety",na Kuźniczej małą księgarnię PWN-u, na Wita Stosza "Pachnącą" z trzema półkami książkowej ezoteryki. Nie mamy za to księgarni uniwersyteckiej pomimo tego, iż we Wrocławiu studiuje ponad sto tysięcy studentów. W miejscu księgarni naukowej im. Kopernika powstały trzy kawarnie. A zapomniałbym wspomnieć o przeszło pięciuset restauracjach i knajpach z sieciówkami włącznie, któe szczelnie opasały wrocławski Rynek i Śródmieście. Na otarcie łez chłopaki z "Tajnych kompletów" i Fundacji im. Karpowicza zrealizowali projekt pamięci o zlikwidowanych księgarniach zatytułowany "Szlakiem wrocławskich Księgarni" - https://www.facebook.com/Szlakiem-wrocławskich-księgarń.
W mojej księgarskiej pamięci pozostanie Wrocław, jako miasto ludzi zwariowanych na punkcie książek. Byliśmy w połowie lat siedemdziesiątych na 3 miejscu w Polsce, po Warszawie i Krakowie po względem konsumpcji książek. Nigdy też nie zapomnę kolejek przed księgarniami, i listy kolejkowej po "Ullisesa" Joyce'a i Kopalińskiego. Oczywiście ktoś powie, ale mamy inne czasy itp. Mogę się z tym zgodzić tylko częściowo. Bo to my ludzie kształtujemy nasze czasy i naszą przyszłość. Pamiętajmy o tym, gdyż głód książek widać we Wrocławiu gołym okiem, szczególnie przy imprezach targowych typu Wrocławskie Targi Dobrych Książek, Dobre Strony czy Bookowisko organizowane przez Wrocławski Dom Literatury.
Na zdjęciu: budynek byłego wrocławskiego Domu Książki. Teraz są tam dwie restauracje i cukiernia