Miesiąc Spotkań Autorskich 2017

Miesiąc Spotkań Autorskich 2017

Gość trzynastego dnia Miesiąca Spotkań Autorskich; pisarz ze Słowacji Ondrej Stefanik

Udostępnij

Ondrej Stefanik ze Słowacji, był gościem jedynego popołudniowego spotkania trzynastego dnia Miesiąca Spotkań Autorskich. Drugi, tym razem gość honorowy z Gruzji  Ana Kordzaia-Samadashvili nie mogła niestety do nas przyjechać.

Urodzony w 1978 roku w Bratysławie. Ukończył dziennikarstwo na Wydziale Filozofii Uniwersytetu im. Komenskiego w Bratysławie. Ale również studiował kulturoznawstwo i komunikację marketingową. Posiadacz bardzo wielu nagród za kreatywność inaczej mówiąc dostał kilka nagród za pomysł na kampanię reklamową. Pracuje jako copywriter w agencji reklamowej. Wydał w dwa tysiące jedenastym roku zbiór opowiadań pt. Strusi mężczyzna, a także równolegle powieść Bezpalczaste miasto (2012), która została przetłumaczona na język czeski i węgierski oraz ostatnio, bo w dwa tysiące szesnastym roku powieść pt. Jestem Paula (2016, wydawnictwo Tatran). Książka znalazła się w finale znanej słowackie nagrody literackiej anasoft litera.

Spotkanie prowadziła Katarzyna Dudzic-Grabińska. Spotkanie nosiło tytuł: "Paula, struś i miasto"

Prowadząca Katarzyna Dudzic-Grabińska i gość ze Słowacji Ondrej Stefanik

Powieść zatytułowana "Jestem Paula", której fragmenty wysłuchaliśmy, dotyczy niemocy twórczej rozwiedzionego mężczyzny, który planuje napisanie powieści o swojej rodzinie. W tych dywagacjach, wątpliwościach i dyskusjach  towarzyszą mu obecna kochanka Paula i była żona Vanda. Nie jest w stanie oderwać się od myśli skupionych wokół myślenia o przyszłej powieści.

Ondrej Štefánik, Jestem Paula  /fragmenty/    czyta autor Ondrej Štefánik. Tłumaczenie polskie ogladamy synchronicznie na ekranie
przekład: Tomasz Grabiński

Kiedy odeszła ode mnie żona, traktowałem wolny czas jako karę, a nie jako szansę i wyzwanie. Już wcześniej tak do tego podchodziłem, zanim odeszła, w końcu to był jeden z głównych powodów, dlaczego mnie opuściła, ale dopiero teraz to przyznałem, zdałem sobie w pełni z tego sprawę. Mój czas wolny pozostawał  w zbyt silnej sprzeczności z czymś, co jest konieczne i dlatego nie potrafiłem go realizować, sensownie spędzać, poskromić. Był jak gra planszowa pełna karteczek, figurek, kolorowych półeczek i żetonów, ale nie miałem do niej instrukcji,  zasad, w ogóle jej nie rozumiałem, nie wiedziałem, z kim mam grać i co mogę wygrać. Wolny czas to był tylko jeden wymiar, tylko punkt i linia, a sformułowanie czas było w tym  przypadku mylące. Zazdrościłem krajom, narodom, kulturom,  korporacjom, w których potrafiono umieścić pracę w kompozycji życia tak, że również rozrywkai miłość stanowią element  czasu pracy, gdzie wszystko jest na ty ale powiązane z pracą, że stopniowo przestaje przypominać to człowiekowi pracę, jest to nagle naturalne, człowiek i firma tworzą jedno, dwoistą  tożsamość,  płaszczyznę, tylko długość i szerokość czasu pracy, a wolny czas jest w ich świecie długiem, który muszą spłacać. Dla mnie czas wolny to była sauna i koniak, kawa, mail, mail, mail, sauna i dwie butelki wina, kawa, sauna i kino, kawa, koniak i kino, kawa,kino i koniak, kawa, lajk, koniak i dwie butelki wina, śniadanie, kolacja, obiad, kawa, mleko, masło,  sery, szynka, cukier, schab, papier toaletowy i pieczywo, mleko, masło, sery, szynka, jajka, ryż i pieczywo, dentysta, pieczywo, pieczywo, kawa, grypa, mail, mail, mail, lajk, lajk, Bruce  Willis, Jo Nesbo, Roman Polański, Luis Bunuel, cieknie kaloryfer, Jennifer Aniston, koniak, lajk, lajk, risotto, Lars von Trier, bankiet firmowy, mail, mail, mail, kawa i koniak, lajk, lajk, żona.
Gdyby czas wolny to był chociaż rower i koniak, Himalaje i dwie butelki wina, Himalaje i żona, ćwiczenia autogenne, kawa i joga, koniak, joga, ale tak nie było. A przecież to takie proste, ale dla człowieka takiego jak ja robienie prostych rzeczy jest skomplikowane, nieosiągalne, ponieważ muszę się na nie zdecydować. Bez woli z trudem podejmuje się decyzję, a żona odeszła, opuściła mnie, postanowiła zrobić prostą rzecz, postanowiła zostawić mnie na pastwę punktu i linii, w jednowymiarowej celi wolnego czasu, którego drugim, trzecim, czwartym, dwudziestym wymiarem była właśnie ona,  a ja nie byłem jej za to wdzięczny, przepędziłem ją od siebie swoją wygodą i brakiem zainteresowania. Nie wiedziałem, co mam z nią robić, aie miałem żadnych  uwag od szefa, które mógłbym do niej wprowadzić, nikt podczas narady nie napisał jej na flipcharcie.
Odeszła, wziąłem wolne na pisanie.

Vanda nieustannie bagatelizowała moje ambicje pisarskie, wskutek czego stwierdziłem, że nie traktuje poważnie moich planów. Wprawdzie starała się wyrazić  zainteresowanie,  
dysskutować, słuchała mnie, ale wszystko upraszczała. Chciała już mieć mnie z głowy jako pisarza i chciała się rzucić na nowy wspólny etap  życia, którego kształtu nie potrafiłem sobie
jednak wyobrazić.  Zapewne na kolejnym etapie naszego związku wystarczyłoby jej, żebym nie był taki upierdliwy. Twierdziła, że ostatnio czyta książki do połowy. Podobno na początku
wystarczy napisać książkę do połowy, mówiła mi z troskliwym uśmiechem. Nie była motywująca. Była tylko wyrozumiała. Cierpliwie czekała, kiedy mi przejdzie. Zadawałem sobie
pytanie, czy istnieją spotkania ludzi o niezrealizowanych ambicjach? Sesje, na których ludzie mogliby opowiadać o nieurzeczywistnionych ambicjach i o tym, jak wskutek nich wszystko
stracili. Chcę iść na taką sesję. Wygadać się. Publicznie przyznać się wraz z pozostałymi do oszukiwania samego siebie. Po każdej sesji zaklaszczemy sobie za odwagę, by opowiedzieć o sobie. Będziemy się obejmować ze zrozumieniem, my, ludzie niezdolni do autorefleksji. My, których natchniona nieudolność oraz infantylna stanowczość okazały się silniejsze od rozumu i jego trzeźwej oceny. Publiczna prezentacja naszej porażki będzie zwycięstwem i dzięki temu doczekam się upragnionego katharsis. Obawiam się jednak, że nie potrzebuję  spaniałomyślnego zrozumienia i uznania za to, że potrafiłem  przyznać się do swojej zwyczajności i do swoich przesadnych oczekiwań.
- Nie przeszkadza mi, jeśli niczego nie napiszesz – powiedziała Vanda. Mogła to sobie darować.
Vanda, nie rozumiesz, że potrzebuję uratować umysł? Wyprowadzić go na spacer jak psa, który za chwilę osra całe mieszkanie. Wyciągnąć ze swojego  obłąkanego świata jak dziecko z
objęć skostniałej szkoły i pozwolić mu swobodnie zaczerpnąć powietrza. Wydaje mi się,  że środowisko, w którym jestem najczęściej obecny, nie rozświetla umysłu w stronę
szlachetności, ale wypalenia.  Istoty ludzkie wokół mnie myślą nieustannie,u wszystkich to napieprza, buchają na mnie myślami. Myślenie wokół mnie, ale niestety też we mnie, nie ma
swoich mniej lub bardziej regularnych dni płodnych,ponieważ jest na tyle istotne, że nie może sobie pozwolić na to, żeby cykle swojego uzasadnienia przerywać ciszą. Cisza to jest
niepotrzebnie stracony czas. Myślenie  jest w stanie nieprzerwanej owulacji, nieustannie zapładniane swoimi obupłciowymi mięśniami napiętymi od ciągłego podniecenia. Mięśnie silnego
umysłu  stwardniały w nigdy nieucichającej erekcji i pieprzą mnie w głowę w każdym kącie mojej prywatności. Aż wydaje mi się to niesmaczne, jak choroba, która przejawia się
ohydnymi grzybicami na całym ciele życia. Zadawałem sobie pytanie, gdzie są źródła szlachetności  i jakości i co decyduje o ich znaczeniu, sensie i uzasadnieniu. Dlaczego nie potrafię
wyśledzić szlachetności, która przynosi spokój,  ani w pełni uwierzyć w jej znaczenie. Jej głębokie ślady są przecież odporne na osady krótkotrwałych nieistotnych trendów, jej śladów nie da się   zatrzeć milionami banalnych okrzyków. I tak nie potrafię iść śladami jakiegoś myślenia wyższego gatunku. Nie potrafię znaleźć wartościowych myśli ani w nie uwierzyć. Nie
jestem w stanie zajść własnym wysiłkiem tam, gdzie moje dobre mniemanie o sobie nie zostałoby pokonane przez przerażenie i zgorszenie. Jednocześnie tak bardzo potrzebuję wyprodukować coś, co by mi zaimponowało, żeby wszechświat leżał u mych stóp. Wiem, że natarczywość, którą noszę w sobie, jest zapewne fałszywa. Okłamuje mnie jak opóźnione
dojrzewanie. Dusi mnie. Ale czuję, że brakuje mi oddechu również  bez moich sfingowanych celów. Po prostu tylko potrzebuję połączyć myśli, nadać sens swojej głowie i wystawić ją na
półce jak złoty medal olimpijski.  Widzę wszędzie wokół siebie umysł kształtowany przez raptowność, rozdrażnienie i udawaną dowcipność. I widzę pobłażliwość wobec braku namysłu,
wobec bzdur. Mówię o tym ciągle Vandzie. O braku namysłu i o natarczywych chujówkach, które są wszędzie. Powtarzam się. Jej to nie przeszkadza. Mówi mi, że tak jest w porządku, że
inaczej to nawet nie jest możliwe, że brak namysłu i pobłażliwość wobec chujówek stanowią duszę snobistycznej kultury. Vanda zgadza się ze mną, dlatego tak dobrze mi się z nią sypia.
Naszym jebaniem wyrażamy jakieś stanowisko. Jest to niemal rewolucyjna aktywność. Nie zawsze człowiek musi cierpieć podczas rewolucyjnych nastrojów. Vanda, jesteś wspaniała.
Zgadzasz się ze mną i pozwalasz, żebym bezboleśnie cierpiał. Twierdzisz, że wystarczy się nie zastanawiać, prezentować  się jakkolwiek, ale przede wszystkim szybko. To jest kultura, w której ty też jesteś umoczony aż po uszy i wszelkie inne starania są powyżej jej poziomu. Tak mi  powiedziała. Miałaś na myśli powyżej mojego poziomu, nie? Wiem, co Vanda o mnie
myśli. Ty gaduło, jesteś protekcyjnym dzieckiem snobistycznej kultury, które postanowiło wydać okrzyk książką. Obojętnie jaką. Chcesz tylko wykorzystać luksus, który oferuje tobie
twoja pobłażliwa kultura świętująca tylko wolę okrzyku. To już nie zwlekaj, nie roztrząsaj, wydaj okrzyk, zrób to i chodźmy do ciebie obejrzeć nowego Bonda.
OK, Vanda, może masz rację, być może zwycięstwa nie musi poprzedzać nie wiadomo jaka aktywność. Być może wystarczy tylko podjąć decyzję, by zwyciężyć  i publicznie to ogłosić
przy całej skromności. Ale mnie i tak, kurwa, nie udaje się zwyciężyć.
– Chcesz pisać czy zwyciężyć? – spytała.
Im dalej, tym bardziej docierało do mnie, że się przeceniłem i straciłem zdrowy rozsądek na swój temat. Rezultatem całej mojej stanowczości będzie ostatecznie jeden krótki aforyzm,
miły bon mot, i sześć udostępnień.
– Pisz o sobie – poradziła mi kilkukrotnie Vanda. Nie broń się przed tym, rozluźnij się. Dobrze ci radzę. Pisz o sobie,  wystarczy do połowy. Wszystko inne poza tobą to spekulacje. Cwaniak nigdy nie będzie dobrym pisarzem. Powiedziała mi. Pisarzem człowiek się rodzi.  To nie jest tak, że po prostu wymyślisz to sobie pewnego dnia, że pewnego dnia postanowisz.
Jeśli tak, to potem trzeba pisać tylko o sobie. Rozumiesz? Przede wszystkim nie przepraszaj za swoją twórczość. Nie użalaj się. Pod żadnym pozorem nie okazuj swojego braku znaczenia. Zatem dobrze. Wezmę się za to. Zrobię to. Zwyciężę. Rozluźnię się. To jest łatwe. Wystarczy chcieć, zdecydować się i nie okazywać porażki. Przede wszystkim zrobić to. Napiszę jedną książkę jak nic. Vanda przypominała mi, że podstawowym warunkiem wydania książki jest jej napisanie.  Zgadzam się z tym. Ale boję się, że moje procesy myślowe
pozostaną niewypowiedziane wskutek mojej nieumiejętności pisania. Albo przekształcę  niewypowiedzenie w coś jeszcze gorszego niż pusta kartka. Ociosam myśli na patos. Wypatroszę
je w głupie, kiczowate, niczego  niepodejrzewające banały z wiarą, że skoro już oszukałem sam siebie, być może spotka mnie chociaż uznanie świata za moją chęć, by wyrazić się poprzez pisanie  i zainspirować tym samym tłumy kolejnych nagle oświeconych cwaniaków.
– Najważniejsze, żebyś się w końcu do tego zabrał, nie myśl ciągle o tym, co będzie, jak to będzie wyglądać, ponieważ żadne  będzie nie istnieje, wszystko już dawno się stało. Nie
będzie niczego, jeśli się nie ruszysz – powiedziała mi.
Naprawdę zaczęła mnie wkurzać.

=========

Kiedy pełen radości powiedziałem Vandzie, o czym w końcu zacząłem pisać, powiedziała, że to brzmi zabawnie. Brzmi zabawnie, to było wszystko, tylko to.  W jednej chwili wysadziła
most między nami. Zmiotła całą wizję mojej książki, nieistotnej książki, której człowiek podczas przeprowadzki nie zabierze do nowego mieszkania, bo już nie zmieści się do żadnego
kartonu. Siedzieliśmy w kawiarni. Vanda na drugim końcu stołu, dzieliły nas od siebie  dwie filiżanki kawy, rozległe jak ocean, wysokie i twarde jak kamienny mur. Zniszczyła na dobre
wszystko między nami. Brzmi to zabawnie?
Czy człowiek nie powinien się choć trochę zaśmiać, jeśli coś jest zabawne? Powinien, ale nie, jeśli to tylko brzmi zabawnie. Brzmi zabawnie. To była zdrada. Próbowałem przekonać sam
siebie, że to tylko było jej pierwsze skojarzenie, zakrztusiła się, ugrzęzło jej w gardle jak pestka czereśni, a ona w panice wypluła to na mnie, gorącą pestkę ostrą jak nóż. Chciałem
walnąć Vandę pięścią w twarz, otworzyć jej głowę i zabrać z niej wszystko to, co bez skrępowania i w zaufaniu do niej wkładałem, chowałem przed światem. Chciałem zszyć jej usta,
żeby już nigdy nie mogła niczego ot tak rzucić, żeby nie mogła mi powiedzieć tego swojego drastycznego: brzmi zabawnie. Chciałem przewinąć Vandę o godzinę do tyłu jak film i nie
powiedzieć jej o niczym. Odwróciłem od niej wzrok. Wydawała mi się brzydka w nieświadomości swojego okrucieństwa. Była niesmaczna. Szukałem w kawiarni mocnego
punktu, mocniejszego od Vandy, w którym mógłbym zakotwiczyć, wyjść z ciała i przestać się wściekle kołysać. Spojrzałem na pusty stół po prawej i w tym momencie zapragnąłem
przewinąć do tyłu całe dni. Życzyłem sobie, by znów znaleźć się w tym dniu, kiedy w kawiarni siedziała żywiołowa ruda kobieta, urocza córka ojca z mojego sąsiedztwa.
Paula. Ja i Vanda siedzieliśmy przy sąsiednim stole, myślę, że Paula nas wówczas obserwowała. Starałem się nie patrzeć na nią. Byłem pogrążony przede wszystkim w sobie, w swoim
temacie, który wówczas z Vandą roztrząsaliśmy, ale czasem wzrok mi uciekał i lądował na jej  magnetycznej twarzy. Siedziała tam sama jak tajny łowca ludzi, a ja teraz pragnąłem
cofnąć czas i powiedzieć jej wszystko o mnie, od słowa do słowa powtórzyć wszystko, co mówiłem Vandzie, wszystko od pierwszego zdania przenieść z Vandy na nią.
Chciałem, żeby naprzeciw mnie siedziała zamiast Vandy moja żona, żeby powiedziała, jak mnie kocha, jak mi wybacza moją obojętność na to,  by czynić nasze wspólne dni
piękniejszymi, wybacza mi mój związek z Vandą i daje mi drugą szansę, dwa tysiące sto pięćdziesiątą drugą szansę.Vanda zauważyła, jak niespokojnie wiercę się na krześle, jak po raz
piąty próbuję napić się z pustej filiżanki.
– Przyniosę ci książkę „Jak napisać powieść“, to taka instrukcja, podręcznik twórczego pisania, może ci się przyda – powiedziała.
Wstałem od stołu i zwymiotowałem w toalecie. Przepaść wiekowa między nami otworzyła się szeroko jak krater w ziemi i nagle naprzeciw mnie
nie siedziała młoda kobieta, siedziało dziecko.

Raz usłyszałem przy sąsiednim stole: Kiedy przyjdzie czas, kiedy zaczniesz pisać, nic nie może cię powstrzymać, nie możesz przestać, a ona mi  powiedziała, żebym obrał ziemniaki,
żebym przyjechał po nią tu i tam, potem, że idziemy do teściowej na obiad, idziemy  tu i tam, ciągle coś, żebym zabrał syna na trzy dni gdzieś w góry. To jest tak, jakby wyrzuciła mnie z  rozpędzonego  pociągu. Kolejny pociąg pojedzie za rok, a może wcale. Tego też chciałem. Wsiąść do pociągu. Myślałem, że w końcu do niego wsiadłem. Ach, Vanda. To dlaczego?Brzmi to zabawnie. Dziecko Vanda nie może mnie powstrzymać. Nie pozwolę jej na to. Wyszliśmy z kawiarni. Powiedzia łem Vandzie, że nie czuję się dobrze i chcę być sam. Spojrzała na mnie jak na zgorzkniałego człowieka. W jej spojrzeniu rozpoznałem politowanie graniczące z pogardą. Oczy Vandy już nie były orzeźwiające jak kiedyś, jak przed dwiema godzinami, kiedy działały na mnie jak zimny prysznic po  rozgrzanej saunie. Jej oczy nie były figlarne, nie odbijała się w nich moja wolność, mój talent, moja męska wirtuozeria, było w nich sadzone jakieś mordercze miłosierdzie, które wywoływało u mnie niesmak.

(...)


Tego dnia zacząłem wysyłać maile sam sobie. Wysyłałem cokolwiek, co tylko przyszło mi do głowy. Miałem nadzieję, że kiedy moje myśli przyjdą do mnie mailem, będę umiał pracowaćz nimi bardziej twórczo i efektywniej. Przetworzę je w sobie i potem opublikuję jako jakieś tajne do tej pory dokumenty z mojego  najgłębszego wnętrza. Udało mi się pójść na kawę z żoną. Nasze spotkanie dałoby się podsumować: żenada. Żenada, jaką potrafi wyczarować tylko udawanie taktowności. Próbowali śmy się nawzajem przebić  w tolerancji, jakbyśmy podczas tej kawy zdawali razem test z rozsądnej dojrzałości. Wypytywała mnie o moją pracę, a ja o jej pracę. Oszczędzała mnie, wyciągnęła nawet jakieś nasze wspólne wspomnienia i miło się z tego zaśmiała. Mogła mi od razu wbić nóż. Wypytywała, była wobec mnie obojętna, ponieważ zależało jej na wszystkim, co robię, tylko nie na mnie.
Najgorsze w niej było to, że sprawiała wrażenie obcej, nie nieprzystępnej, ale obcej.  Musiałbym zakochać się w niej na nowo, a nie byłem zdolny do miłości. Do kogokolwiek. Nawet do
niej. Dopiero kiedy wypiła  kawę i poszła, poczułem jakiś powiew zakochania, silnie przesiąknięty smutkiem i nienawiścią wobec jej odwagi, żeby mnie nie kochać. Poczułem złość, gniew. Wkurzałem się, że wykorzystała moje porażki tylko po to, żeby mogła mnie nie kochać, żeby miała wygodniejsze życie. Czy w ogóle miała poważne depresje? Naprawdę jej nie
doceniałem? Może ją przeceniałem. Była doskonała. I za to nie potrafię jej żałować ani podziwiać, tylko jej zazdrościć. Najbardziej jej zazdroszczę tego, jak doskonale się mną nie
interesuje.




Ondrej Štefánik


Pierwsze pytanie dotyczyło, "Czy są w tej fabule zawarte jakieś autobiograficzne wątki? Czy też przeżywał Pan podobną niemoc twórczą?
- Nie, ale pracując w reklamie często czuję się wypalony, projekty trzeba realizować bardzo szybko, zwykle są to krótkie terminy. Dwa lata temu wziąłem roczny urlop, aby się zresetować. Leżałem sobie na kanapie i myślałem, o tym w jakim jestem punkcie. I wtecdy też wpadł mi do głowy pomysł napisania o tym powieści. I jak ponownie czytałem teraz te fragmenty mojej książki, to powiem szczerze nie czuję żadnej identyfikacji z jej głównym bohaterem.
Główny bohater mojej powieści, tak naprawdę nie jest pisarzem, on chce nim bardzo zostać, ale jak na razie nic mu z tego nie wychodzi, oprócz nieustannych męczących przemyśleń i rozmów ze swoimi kobietami dotyczących jego twórczych frustracji. Pochodzi ze środowiska wiecznych malkontentów, narzekaczy, ale nie stara się oprócz swojej rodziny obciążać innych ludzi swoimi problemami. To typ introwertyka gaduły, który w czterech ścianach toczy sam ze sobą dyskusję nie tylko o samym pisaniu, lecz o tysiącu problemów jakie widzi na swojej przyszłej drodze. Towarzyszy mu w tym partnerka Paula, która pojawia się w tekście na krótko. Jej historia pisana jest w pierwszej osobie, są tam też wątki pisane w trzeciej osobie.  Chciałem tą książką pokazać, z jednej strony nie tylko problem niemożności pisania, ale proces dochodzenia do niego potraktować jako pewną drogę, a z drugiej takiego właśnie specyficznego wypalenia, które jest charakterystyczne dla wielu profesji twórczych, w tym głównie dla ludzi pracujących w reklamie.

Często też mam luźny kontakt z moimi postaciami literackimi, co niektórych moich czytelników dziwi. Jedne są mi bardzo bliskie, inne mniej, ale lepiej mi się „piszą” te z którymi mam kontakt emocjonalny. Bohater „Jestem Paula” nie jest moim alter ego, bo ja po urlopie, kiedy właśnie starałem się naładować akumulatory, napisałem w tym wolnym czasie tą powieść. I to jest między nami zasadnicza różnica.

Kolejne pytanie brzmiało: „Czy człowiek, który nie urodził się pisarzem, może pisać, tak jak normalny zawodowy literat? Oczywiście odparł Stefanik. Jest teraz mnóstwo kursów pisania, na których można się nauczyć literackich podstaw,a i krytyka teraz nie jest zbyt wymagająca wobec pisarzy, np. na Słowacji ukazuje się mnóstwo romansów, książek historycznych, które się bardzo dobrze sprzedają i ich twórcy na pewno żyją finansowo lepiej ode mnie. Ale ja osobiście stawiam przed pisarzem o wiele większe wymagania. Przede wszystkim pownien mieć wrodzoną bogatą wyobraźnię językową, życie duchowe i emocjonalne.

Kolejne pytanie dotyczyło: "Dlaczego zaczął Pan pracę w reklamie i ukończył komunikację marketingową, a teraz właściwie skupia się Pan pracy literackiej"?
Zacząłem studiować w latach dziewięćdziesiątych,lubiłem rysować, wymyślać różne historie i mówiło się, że przemysł reklamowy, to jest miejsce,gdzie te można wykorzystać te wszystkie talenty i jeszcze na tym zarobić. Wtedy ten kreatywny przemysł skusił bardzo wielu artystów, w tym również pisarzy. I kiedy otwarto nowy kierunek na studiach „komunikację marketingową”, to zaraz się tak zgłosiłem ,a wraz ze mną bardzo wielu kolegów pisarzy i malarzy.

Po studiach zacząłem bardzo intensywną pracę w reklamie, po dwóch latach jak już wspominałem ciężkiej pracy, często musieliśmy oddać projekt z dnia na dzień, więc nikt nie liczył godzin, siedzieliśmy często nocami. No i w końcu nastąpiło wypalenie zawodowe, wziąłem roczny urlop i zacząłem pisać. Spodobało mi się to. bo pisanie jest czynnością długofalową,a w reklamie dostaje się najczęściej zadanie do szybkiej realizacji. 
Nie ma mnie w sieciach społecznościowych, stąd też nie lubię się reklamować, na co dzień miałem tego po czubek głowy. Jak na razie recenzje moich książek są pozytywne i to jest dla mnie bardzo ciekawe, jak inni je oceniają.

Kataryzna Dudzic-Grabińska i Ondrej Stefanik

Jedno z przedostatnich pytań dotyczyło sprawy: "Czy napisał Pan tą ostatnią siążkę dla siebie, niejako jak katharsis,czy dlatego, że jest to mody i chwytliiwy temat?
Poniekąd tak, gdyż jak Państwo zauważyliście główny bohater jest "wypalony" jak ja, a przy okazji chciałem aby ten temat zaistniał w literaturze słowackiej.
Którego z młodych pisarzy poleciałby Pan polskim czytelnikom?
Powiem tak: "Często wracam jako czytelnik do książki Milana Kundery "Żart"i to wydaje mi się lepszą rekomendacją niżwymyślanie mnowego nazwiska.
Literatura to tak naprawdę bardzo autonomiczna sprawa i niezależnie od krytyki nalezy ona do swoich czytelników.

Zobacz relację filmową zamieszczoną na kanale Youtube.com

 




 

 


Komentarze

Komentując naszą treść zgadzasz się z postanowieniami naszego regulaminu.
captcha

Poinformuj Redakcję

Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.

Twoich danych osobowych nie udostępniamy nikomu, potrzebujemy ich jedynie do weryfikacji podanej informacji. Możemy do Ciebie zadzwonić, lub napisać Ci e-maila, aby np. zapytać o konkretne szczegóły Twojej informacji.

Twoje Imię, nazwisko, e-mail jako przesyłającego informację opublikujemy wyłacznie za Twoją zgodą.

Zaloguj się


Zarejestruj się

Rejestrując się lub logując się do Portalu Księgarskiego wyrżasz zgodę na postanowienia naszego regulaminu.

Zarejestruj się

Wyloguj się