Miesiąc Spotkań Autorskich 2017

Miesiąc Spotkań Autorskich 2017

Gość dwudziestego czwartego dnia 7. polskiej edycji Miesiąca Spotkań Autorskich: Kato Javakhishvili z Gruzji

Udostępnij

Wieczornym gościem spotkania była poetka i literatka, Kato Javakhishvili. Autorka pięciu tomów poezji oraz esejów. Otrzymała wiele nagród i nominacji w konkursach literackich. Jej twórczość była tłumaczona na angielski, słowacki, rosyjski oraz niemiecki. Jej poezję cechują „surrealistyczne tropy oraz nowe, reformatorskie wyrażenia”.

Prowadzący spotkanie Konstantine Grdzelishvili i Kato Javakhishvili

Autorka przeczytała kilka swoich utworów, a w międzyczasie pojawiały się pytania. Teksty były z cyklu "Surrealistyczne ikony", jednak warto podkreślić, iż w trakcie spotkania okazało się, że autorka nie wie dlaczego w ten sposób zostało to ujęte, przetłumaczone. Dodała, że cechy surrealistyczne są w jej utworach, lecz żaden z nich nie dotyczy tego nurtu.

Kato Javakhishvil czyta swoją poezję

Kato Javakhishvili,Surrealistyczne ikony

przekład: Marcin Gaczkowski

Utraconym

Przemianujmy dni.
I miesiące, i lata.
Ja całą kulę ziemską mogę wywrócić do góry nogami,
a ty jak piłkę weź głowę w garść
weź ciało, gdzie los z tobą w jednym łożu śpi –
i ani drgnij.
Nie zbliżaj się.
Odgłos kroków twoich nie wydobędzie żmii z oka.
Mój stwardniały brzuch szorstkim językiem zamraża.
Po trzęsieniu ziemi, w porzuconym domu
dziecko, być może jedynie samotność zatrwoży,
dziecko, nienawiść być może jedynie zatrwoży,
dziecko, być może jedynie miłość zatrwoży,
otworzę drzwi i rozwidlenie drogi strumieniem obmyję,
aby woda niczym z macicy wymyła ciało moje.
Budzenie się jest zakazane.
Zezwala się spać.
Autorką jestem ja.
Było i nie było, nie było. I było.
Były wioski. Było Miasto. Byli ludzie.
Było zboże. Była rola. I do byczych rogów rozlewano
wino. Był człowiek.
Z wiejskich chat
rozrzucone pstrokate szale szeptały
Gdzieś opodal na piecach smażyło się mięso.
Noc z torby wytrząsał na zewnątrz
Świetlik, potem, przy dziarskich dzwoneczkach zorzy,
jak ziarenko – dziewczynka przyszła na świat.
W winnych piwnicach rozpoznano w gościu posłańca.
Wróg – zaledwie jednego zamachu kosy był wart.
Był nikt. Był gdzieś. Był. Skądś –
Gdzieś wiał wiatr. Przed wiatrem gdzieś
ukryć chce się kobieta. Dźwiga
znoszone serce aż na Golgotę i nie
ma sił.
I nie dosięga i nie zdoła się wspiąć.
Nadchodzi czas, by cofnąć ręce. Za plecy.
Jak w połamanej kołysce kołysze się droga,
niby upadłych, ziemia w rowach kołysze,
ziemia rzuca cienie, a niebo –
też jest bezbarwne.
Był. Nikt. Był. Gdzieś. Był. Albo jest.
To ja. Przypomnij sobie. To ja. Ja
jestem. Teraz i przedtem jestem tu i potem
przyjdę wówczas, kiedy zamknie nocą oczy
wiatr i kiedy ty przyszłości w przeszłości szukasz.
To ja. Wszystkie lata i epoki twoje. I myśli.
Wszystkie wojny i klęski.
I zacieranie rąk.
Oczy pomalowałam na czarno. Tak się bawię –
być nikim. Być gdzieś. Albo być.
Aby tylko.

Zimny mi teraz świt. Zimno mi teraz. W moich oczach
wyrasta ziemia.
Bogiem wczoraj byłam. Powróciłam jutro. Na wczorajszych drogach zdradzam.
Dzielę twoją zdobycz. Teraz dzielę ją. I jak dziecko trzymam. Milcząc.
Świat z moich snów. Gdzie teraźniejszość nabywam w przeszłości.
Ja teraz krzyżyki na palcach. Ja teraz obrączki robię na
palec.
Teraz cię zdradzam. I mało mam krwi. Nawet wody nie
podaję.
I wiatr kiedy uśnie. I zrzuci klacz jeźdźca gdzieś.
Kiedy usłyszą. Albo urywek ten ukończy ktoś –
wówczas oczy odnajdę. Na dłoniach wypal smutek – na
proch.
Wtedy napełnię cię męką. O powrót między wierszami
błagaj kropki.
Kiedy i wiatr zaśnie. Kiedy nawet twaróg pokryje się
patyną przyczyny.
I kiedy dusze deportują do lasów z drzewami – nastanie
jesień.

Nie jesteś słaby.
Wstań i upadnij.
Musisz.

Przestań mnie obejmować rękoma.
Ciężko tak, jakby nie patrzeć.
Mogę ci wymyślić twoje narodziny,
kiedy niczym stado pasiesz życie,
żebyś pomyślał – cały wszechświat jest w tobie,
poproś tylko:
– Sezamie, otwórz się!...
Stajesz we mnie zimą
i zamykasz oczy,
gdy,
bezbożną moją ciszę
z powrotem ci oddaję.
Budzenie się jest zakazane.

Zezwala się spać.
Autorką jestem ja.
Było i nie było, nie było. I było.

Była wojna i był bohater. Był popiół.
Były kości. Spopielałe. W miedzianych miednicach
oczekiwania kipiały. Narzucali na siebie sny.
wieśniacy i ujeżdżali wietrzne wiedźmy.
Wiejska droga napełniała się kałużami, na długim tarasie
czekała wiatru dziewczynka niczym łezka
przegrane marzenia rozwierały wielkie łona
a zwycięstwo – ledwie pełny róg wina było warte.
Być nikim. Być gdzieś. Być. Skądś –
dokąd droga prowadzi, od drogi, skąd
się rachunek prowadzi, odtąd, gdzie
wskazówki – żelazne pręty czasu w zegarku opadły,
albo tam, gdzie nocami zamykamy serca i nakładamy
drogi.
Nadszedł czas i na ramionach położył nam ręce.
Nadchodzi czas i jedno ramię gdzieś nam znika.
Kiedy w upadłych w norach ziemia nas kołysze tak cicho –
Niebo bezbarwne.
Być nikim. Być gdzieś. Być. Skądś.
To ja. Twoje narodziny. Drogi i życia.
Oczy pomalowałam na czarno – tak się bawię –
Być nikim. Być gdzieś. Albo być.
Albo.

Zimny mi teraz świt. Zimno mi teraz. W moich oczach
rośnie ziemia.
Boli mnie, że cię uśmierciłam. Teraz mnie boli. Czas nie
panuje nad słowami.
Jestem martwa, że cię uśmierciłam. Jestem martwa.
I w śmierć wpisuję życie.
Milczę, że cię uśmierciłam. Teraz milczę...
A przede mną gorzka latte.
Przyjdź i wykłuj oczy. Żebym na dłoniach wypaliła smu-
tek – na proch...
Przyjdź i męką napełnij. Przyjdź... Dopóki stawiam między wierszami kropki.
Teraz dzielę twą zdobycz. Teraz dzielę ją. I na rękach
wszechświat zasypia.
Zimny mi teraz świt. Zimno mi teraz. W moich oczach
rośnie ziemia.

A może nie warto palić książek?
Drzewo, jak by nie patrzeć.
Mogę miłość wymyślić dla ciebie.
Gdy bezgłośnie wędruje nienawiść po oczach,
żebyś pomyślał
cały świat jest w tobie
i ciało, gdzie los z tobą w jednym łożu śpi –
i ani drgnij.
Nie jesteś silny.
Wstań, wyprostuj się.
Musisz.

Było i nie było, nie było. I było.
Były książki. Byli ludzie. Życie było.
Niczym wers ludzkość topnieje bezgłośnie
błaga o powrót, jak biedota.
Ale przedtem:
Po trzęsieniu ziemi, w porzuconym domu
kobietę, być może jedynie samotność zatrwoży, kobietę, nienawiść być może jedynie zatrwoży,
możliwe jedynie miłość zatrwoży,
i niczym globusem ziemią zakręci,
aby pozostać

Start awaryjny.
Surrealistyczne ikony
Zstąpcie z nieba.

Budzenie się jest zakazane.
Zezwala się spać.

Wraz z pierwszym tekstem pt. "Utracony", padło pytanie skąd motyw wsi w twórczości. Autorka odpowiedziała, że jej przyjaciele często jeżdżą na wieś i opowiadają jej różne historie. Dodała też, że brakuje jej bliskości z przyrodą.

 

Utwór "Dobroć" zaczynał się od powyższych słów: "Pewnego razu udałem dobrego człowieka i człowieka uczyniłem dłużnikiem swoim...". Zadano pytanie, czy wiersz jest w wersji oryginalnej pisany w formie męskiej (w j. gruzińskim nie ma form osobowych, dlatego też trudno jest tłumaczyć teksty). Okazało się, że nie. To niekoniecznie musi być mężczyzna. Pojawiło się też pytanie, czy ten wiersz jest oparty na osobistych doświadczeniach autorki czy jest to ogólne, wymyślone spojrzenie oraz czy ktoś ma u autorki dług. Kobieta tylko krótko i zwięźle odpowiedziała, że tak, możliwe, że ktoś ma u niej dług.

 Dobroć

Pewnego razu, udałem dobrego człowieka i człowieka
uczyniłem dłużnikiem swoim.
Pewnego razu, udałem dobroć i człowieka przymusiłem
zależnym być od długu.
Takiego człowieka uczyniłem dłużnikiem, który na dobroć nie zasługiwał.
Człowieka kupiłem i na zawsze uczyniłem go dobrym
dłużnikiem.
Chodził człowiek i dziękował mi.
Chodził człowiek i przeklinał mnie.
Chodził człowiek i moja dobroć prześladowała go.
Chodziłem ja i na plecach dźwigałem dług człowieka.
Chodziłem ja i moją dobroć koloru pigwy nosiłem ze
sobą.
Szliśmy ja i ten człowiek i obaj byliśmy winni jeden drugiemu.
On był winien moją dobroć.
We mnie nie było dobroci.
Pewnego razu, człowiek zmęczył się moją dobrocią
i wykłuł sobie oczy.
Chodził człowiek od ściany do ściany i szukał mnie.
Chodził człowiek od ściany do ściany i uciekał ode
mnie.
Chodził człowiek i cudzego długu w drugim człowieku
szukał.
Chodziłem ja i męczyłem się.
Chodziłem ja i nie umiałem zapomnieć.
Chodziłem ja i innych czyniłem dłużnikami.
Domyśliłem się.
Dlaczego przyjaciel mojego przyjaciela chodzi nachmurzony.
Wie, że człowiek sam jest największą słabością i boi się.
Stoi i boi się.
Chodzi i boi się.
Śpi i boi się.
Domyśliłem się.
Dlaczego uciekają ludzie od własnych słabości.
Wiedzą, że czasem dobroć jest największym złem i boja
się...
Boją się samych siebie, którzy oddali się miłosierdziu
i w cudzej bezsilnej dobroci znajdują przystań.
Pewnego razu, jednooki facet odnalazł mnie i zwróciłem mu dług.

Następny utwór, "Kołysanka dla mężczyzny" porusza sytuacje z lat 90. Kiedy to kobiety wyjeżdżały za granicę (UE, USA) by pracować i zarabiać na rodzinę, natomiast mężczyźni musieli pełnić podwójną rolę w domu. Był to czas, gdy mężczyźni czuli się źle, dziwnie, byli niedoceniani. Wiersz ten jest dedykowany właśnie płci męskiej. W związku z trudną tematyką, zadano pytanie o to , jak wygląda w Gruzji sprawa równości między kobietami, a mężczyznami. Autorka odpowiedziała, że w kraju dużo się dzieje na ten temat. Sama stara się aktywnie uczestniczyć w różnych rozmowach. Dodała, że w tamtym roku aż 20 kobiet zostało zamordowanych przez mężczyzn. Powodem może być wspomniana wyżej sytuacja z lat 90. Autorka uważa też, że sama działalność organizacji pozarządowych nie pomoże. Należy dotrzeć bezpośrednio do psychiki mężczyzn. Uświadamiać społeczeństwo o wadze sytuacji. Ponieważ przemoc zawsze będzie przemocą.

Kołysanka dla mężczyzn

Wy, coście przyszli na ten świat
i słabość, i ciężar nasz na własne wzięli barki.
Wy, których nasiona obrodziły w naszych łonach, a my
kością w gardle waszym
utknęłyśmy.
Wy, którzy obdarzyli nas swoim żebrem i wypełnili nas
oczekiwaniem
z ciał naszych kurz wytarli.
Wy, coście obiecali:
Że obronicie, nakarmicie, że będziecie strzec
naszego dziecinnego snu.
My, cośmy uwierzyły i oddały się wam
I zamieszały ciasto nadziei.
„Chleb nasz powszedni” – z ciała.
„Krew nasza powszednia” – pokora
– Wonnościami stóp obmywanie.
My, cośmy w was uwierzyły.
Że wyście mury.
Że wyście okopy.
Że wyście spokój.
Dobry moment na ratunek w miłości
Tam, gdzie opadnie miłość i radość stanie się krótka,
I kula ziemska nie jest kiełkującym prosem,
A obowiązujące prawo i reguły złamie,
Gdzie zaorana rola przeszłości śniegiem się pokryje,
I w okopach życia runą wszystkie ściany.
Dla nas nie będzie miejsca i cierpliwości nie będzie,
Dla nas pokory nie będzie i same staniemy się okopami,
Żeby samotnie ochronić życie wyjęte z ciał naszych
I naszą rzadką krwią je nakarmić
ból to bańka mydlana i robaczki nasze w noc posuchy
padną,
te, którym kazaliście się rodzić, a tym samym na śmierć
skazali,
My jak ptaki ogłuszone prądem
na miedzianych zawiśniemy drutach
na dłoniach naszych zgrubiałych
żeby sen wasz pod wieżowcami wielkich miast
przerwać w jakiś sposób,
zbudzić was kołysanką pełną śmierci,
bo tam, gdzie wy śpicie, my już dawno,
oswoiłyśmy trzeźwość jako poczucie winy
zmężniałyśmy tam, odnajdując siłę i w sile tej
skróciłyśmy się jak suknie,
zapragnęłyśmy być słabe,
by ta słabość nasza,
dla was wielką siłą stać się miała,
Wy, coście przyszli na ten świat,
aby słabość i ciężary nasze na własnych dźwignąć
barkach,
Grzechy nasze –
Niech waszym ciężarem się staną.

Żołnierze

żołnierze wstają rano.
podciągają cholewy gumowych butów.
szczypią się po rękach.
siadają do rozchybotanych paskudnych stołów.
chłepczą nadzieję.
z pełnych pustki żelaznych misek.
to, rzecz jasna, nie schłodzony creme brulée,
i nie kandyzowane owoce z ryżem i rodzynkami.
tam, za widnokręgiem, w dalekim i zmyślonym mieście
ich kobiety dziobią ryż...
i głodują.
napełniają ciała upadłymi marzeniami.
na dworze, spokojnie trzymając się za ręce, spacerują
pary.
żołnierze kładą się rano.
zasuwają oczy i zamykają biegnącą do nich ścieżkę.
jeśli noc za dnia zmęczyła się – niczym pielęgniarka w szpitalu,
wokół żywego ducha, ty, stojąc, zbierasz miedź w oczach:
bezdźwięcznie.
później – rozerwany naszyjnik na połach drzwi.
ogniwa jak naboje przeliczasz.
męka.
a potem no oczywiście znowu, tj. jak zawsze. pijany.
potem no oczywiście znowu tj. jak nigdy ciężko.
potem na bok no oczywiście znowu tj. niezwykle. ciężko.
później na bok ledwo-ledwo. jakoś szeroko. ciągnie.
później, zaszywając się w kącie, znów śpisz ściana przy
udzie.
jeśli dziś już więcej nie. nie wyszło. i po chleb.
kolejka raptem się rozciąga. wiatr drzwi podpiera.
w każdym przebłysku zasypiania – wrażenie: nie byłeś
obok.
każdy odblask przebudzenia ja z tobą już nie jedno.
jeśli nagle trącą mnie łokciem – zejdę ze ścieżki,
jeśli kobietę wroga bezcześcić będziesz, nad otchłanią.
znów dla wspomnień nie znajdzie się miejsce,
później... już nic. tylko drzwi. niby nic. znikniesz.
ich kobiety wstają późno.
pudrują wycieńczone bezsennością twarze.
i unikają patrzenia na siebie w lustrze.
pokrywają czerwonym lakierem połamane paznokcie
i jedzą ryż
posrebrzanymi łyżeczkami.
jedzą... i głodują.
napełniają ciała upadłymi marzeniami.
a we wrogim obozie żołnierze spuszczają głowy.
to, rzecz jasna, nie jest milczące oczekiwanie
i nie kandyzowane owoce z ryżem i rodzynkami.
ich kobiety kładą się późno.

Po przeczytaniu kolejnego wiersza, pt. "Żołnierze" padło pytanie: Czy wszystkie Pani wiersze dedykowane są synowi? Pisarka odpowiedziała, że nie wszystkie. Dodała, że dedykuje życie swojemu dziecku. Wspomniała też, że macierzyństwo to ofiara, ale i szczęście.

Utwór pt. "Zabójcy" zwracał uwagę na problem głodu wśród dzieci. Zapytano autorkę o to, jak to zjawisko wygląda w Gruzji. Pisarka przyznała, że widziała dużo dzieci, które mieszkają na ulicach. Najgorsze jest to, że mają one dom i rodzinę. To rodzice wyrzucają swoje pociechy z domu, żeby zdobywały pieniądze. Problem ten w Gruzji zaczął się w latach 90. Niestety dużo w tej sprawie się nie zmienia.

Zabójcy

zabijemy nasze dzieci.
te, które wyrosły. i te, które mają wyrosnąć,
te, które nie zdołały się urodzić.
i nawet nie prosiły się na świat.
/te, które zdążyły urodzić się wcześniej – już się postarzały./
te, które poznawaliśmy po liniach dłoni,
których nie kochaliśmy,
których nie nienawidziliśmy
a... nawet kochaliśmy,
które oskarżyły nas o to, że słońce nie wzeszło,
które nie mogły chodzić do szkoły,
które nie odnalazły drogi,
nie odnalazły swojego zakątka na świecie,
które przeobraziły się w zabójców,
przeobraziły się we wrogów,
przeobraziły się w nierządnice.
zabijemy nasze dzieci szybko!!
przejedziemy ostrym metalem po delikatnych szyjkach
i odetchniemy z ulgą!
odetchniemy i wreszcie zrobimy wydech:
nocny sen bez marzeń sennych,
zmęczenie bez przyczyny...
jakbyśmy zatopili w przeszłości białe okręty,
niby skłoniwszy rzęsy...
po tamtej stronie baraki i Kurdyjka z przyssanym do
brudnej piersi niemowlęciem,
dźwiga ze sobą tęsknotę, zawiniętą w kolorowe gałgany...
„Pedro! Donaldo!
Donaldo, Pedro, Pedro”...
dźwiga. krzyczy.
„my” przecież przyspieszamy kroku,
idziemy do domu
i z uśmiechem przynosimy naszym dzieciom
kolorowe drogi zmieszane z pyłem codzienności.
tak, jakby guma do żucia była cudzą ojczyną,
tak, jakby to palące jezioro łez było jedyną właściwą ojczyzną,
zamiennik niezakupionej gumy do żucia,
ojczyzna, która ukrywa swą przeszłość,
nijak nie zostawi nas w spokoju.
przyjdź, ojczyzno, sieci zarzuć
w oczy tych zgłodniałych dzieci.
w podobnym do bagna jeziorze ryby
ocierają się grzbietami o wodne rośliny.
przyjdź, ojczyzno, nie żałuj nas, oddaj się
jak łatwo ustrzec siebie
pośród przebłysków skruchy...
co się zaś tyczy globalnych nieszczęść:
usprawiedliwimy czas, który zmienił
nie ciebie, nie –
to my zmieniliśmy się w dzikie zwierzęta.
a czas zamarł, nie rusza się z miejsca:
pewnie mu nogi opuchły,
żebyśmy mogli przyjrzeć się wiośnie,
ale...
zrobiło mi się chłodno.
no, ojczyzno, wymalujmy ulice młodą krwią, narysujmy
krwawe kręgi zamiast słońc.
teraz już można wszystko zwymiotować:
noce spędzone u wezgłowia,
spóźnienia do pracy,
pieniądze, zbierane z drżeniem na prezent urodzinowy,
karty przełknięte przez bankomaty,
bilety do kina,
kontenery na śmieci, podłączone do prądu,
pigułki antykoncepcyjne,
miłość, co gardzi szałasem,
zorientowaną na politykę historię,
przyjazne podnóżki,
przygody dziewczynki i dwóch mórz...
jakby nasza ojczyzna była gumą do żucia,
przyklejoną do żołądka.
„Pedro! Donaldo!
Donaldo, Pedro, Pedro”...
wymordujemy nasze syte dzieci!
zapchamy ich żołądki
ciasteczkami,
czipsami,
emulgatorami,
a potem wymordujemy...
przynajmniej nie umrą z głodu.

Zapytano również, jak wygląda polityka społeczna Gruzji w sprawach patologicznych. Pani Kato przyznała, że większą uwagę skupia się na problemie uchodźców. Sytuacja dzieci nie jest łatwa do rozwiązania. Pan Konstantine, moderator, dodał, iż pracował jako Kurator Oświaty w Gruzji. Wytłumaczył, że w każdym rejonie są osoby, które zajmują się problemem. Ponadto prowadzony jest rejestr potrzebujących dzieci, który następnie wysyłany jest do Ministerstwa Edukacji. Niestety nie był w stanie powiedzieć, co się dzieje dalej.

Autorka opowiedziała też o młodzieży w Gruzji. Przyznała, że mają lepsze życie i ma nadzieję ze dużo osiągną. Wspomniała również o sztuce teatralnej, którą wystawili razem z młodzieżą. Sztuka o człowieku i o nikim, o wielu osobowościach w jednym ciele. Był to awangardowy, eksperymentalny projekt.

Zapytano również o syna autorki, czy jest też pisarzem. Pani Javakhvishvili powiedziała, że syn nie pisze. Pisał, owszem, ale jako dziecko. Jednak w wieku 6 lat przestał. Dlaczego? Pewnego wieczoru dał mamie do przeczytania swój wiersz. Nasza autorka miała zły dzień, dlatego też zmieniła go, przerobiła. Następnie chłopczyk przeczytał "swoje" dzieło przed gośćmi i tak skończyła się jego kariera pisarza. W związku z młodym wiekiem syna, zapytano autorkę kiedy Ona zaczęła pisać. Przyznała, że na poważnie zaczęła się rozwijać w wieku ok. 20 lat. Wcześniej natomiast pisała pocztówki. Autorka tworzy, gdy coś się dzieje w jej życiu. Ponieważ związek między życiem, a poezją jest bardzo istotny.

Zapytano również: Czy autorka ma zamiar pisać kolejną sztukę teatralną? Pani Kato przyznała, że bardzo by chciała, ponieważ to doświadczenie było pozytywne. Mimo, że tekst był minimalistyczny to znaczenie miał bardzo duże. Poetka dodała, że napisała kiedyś scenariusz do sztuki, lecz nie została ona dofinansowana. Stworzyła też słuchowisko, które wysłano do Berlina, jednak nie zostało upublicznione. Pani Kato stwierdziła, że przez jej nowe zainteresowania poezja może zniknąć z jej życia, lecz bardzo by tego nie chciała.

Na koniec pisarka przeczytała swój ostatni utwór pt. "Jan" i podziękowała publiczności za przybycie na spotkanie.

 Jan

Leżę, jak mnie matka wydała na świat.
W dzieciństwie tak układałam lalki.
Tak, dokładnie tak samo.
Marznę.
Aby zaścielić moje posłanie,
Żniwiarz skosił trawę,
Trawę skosił żniwiarz.
Wiezie troskliwie z gór,
Przegoni na szlaku deszcz.
Ułoży żniwiarz stóg i
Ciałem swym okryje.
Roztrzaska mu grzbiet Eliasz
Biczem karzącym – gromem –
Na dwoje.
Rozleci się stóg jego w goryczy i smutku
Po świecie.
Leżę, jak mnie matka wydała na świat.
W dzieciństwie tak układałam lalki.
Tak, dokładnie tak samo.
Marznę.
I w rozerwane usta wlewają mi
Wywar z ziół.
„Każde więc drzewo, które nie wydaje dobrego owocu,
będzie wycięte i w ogień wrzucone”.
Jestem ziemią.
Jam jest ziemia.
Zgniją korzenie moje,
Pochłoną je lawa i potop.
Zgniją korzenie moje.
Bowiem nie ma już we wszechświecie żadnej pokrewnej mi duszy.
Każdej nocy kłaść będę się z tobą.
Zgniłymi korzeniami i zda mi się
Że równik mego ciała przebiega w ogrodzie,
Gdzie padły, ale nie z głodu –
Poskręcane pępowinami ulic
Stulecia
Jak duchy na ciało Agiasmy nanosiły
Farbę.
Nad Mtkwari* zeszli w łachmanach,
I nie powrócili.
I wykopane korpusy
Na zgniłych cokołach,
Uwiędłe embriony strzegąc,
Z rozpuszczonymi włosami
Utonęły.
Bezgłowy leży Jan.
Aby zaścielić moje posłanie,
Żniwiarz skosił trawę,
Trawę skosił żniwiarz.
Przywiózł, troskliwie, z gór
Ułożył żniwiarz stóg
podwinął pode mnie koc
Marznę.
Roztrzaska mu grzbiet Eliasz –
Biczem karzącym – gromem –
na dwoje.
Jestem ziemią.
Jam jest ziemia.
Cofnięte będą wszystkie klątwy i
Weźmie posłaniec na siebie grzechy cudze...
Cofnięte będą wszystkie klątwy i
Przygwożdżone będzie jedno ciało – drugim ku pomocy.
Wejdzie posłaniec do żniwiarza na Górze Oliwnej
I rzeknie:
– Obmyj, ojcze...
Nad Mtkwari zeszli w łachmanach i
Czekają, jak ich matka wydała na świat.

* Mtkwari (Kura) – rzeka.

Zobacz nagranie filmowe zamieszczone na Youtube.com

 

Zdjęcia: Rafał Kmnorowski

Relacja: Marta Matjasik

 

 

 


Komentarze

Komentując naszą treść zgadzasz się z postanowieniami naszego regulaminu.
captcha

Poinformuj Redakcję

Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.

Twoich danych osobowych nie udostępniamy nikomu, potrzebujemy ich jedynie do weryfikacji podanej informacji. Możemy do Ciebie zadzwonić, lub napisać Ci e-maila, aby np. zapytać o konkretne szczegóły Twojej informacji.

Twoje Imię, nazwisko, e-mail jako przesyłającego informację opublikujemy wyłacznie za Twoją zgodą.

Zaloguj się


Zarejestruj się

Rejestrując się lub logując się do Portalu Księgarskiego wyrżasz zgodę na postanowienia naszego regulaminu.

Zarejestruj się

Wyloguj się