Miesiąc Spotkań Autorskich 2017

Miesiąc Spotkań Autorskich 2017

Goście szesnastego dnia 7. polskiej edycji Miesiąca Spotkań Autorskich: Peter Repka oraz Ivan Štrpka ze Słowacji i Batu Danelia z Gruzji

Udostępnij

Szesnasty dzień spotkań autorskich. Na pierwszym spotkaniu, które zaczęło się o godzinie dziewiętnastej gościliśmy dwóch autorów ze Słowacji. Byli to Peter Repka oraz Ivan Štrpka. Moderatorami byli Tomasz Grabiński, który rozpoczął spotkanie oraz Katarzyna Dudzic-Grabińska, która pełniła też rolę tłumacza.

Ivan Štrpka

Ivan Štrpka to poeta, eseista, pisarz, redaktor, tłumacz. Studiował w Bratysławie język hiszpański i słowacki. Był redaktorem wielu czasopism literackich. Pierwsze wiersze zaczął publikować w 1961 roku, ale jego debiutem był tomik z 1969 roku pod tytułem "Krótkie dzieciństwo włóczników". Pisał teksty piosenek, tłumaczy z języka portugalskiego i hiszpańskiego, jest zdobywcą wielu nagród.

Katarzyna Dudzic-Grabińska, Tomasz Grabiński i Peter Repka

Peter Repka studiował na politechnice w Bratysławie. Był redaktorem czasopisma, w którym poznali się z Ivanem Štrpką. W 1973 roku przeprowadził się do Niemiec. Jest autorem esejów, tomików poezji. Przybyli na spotkanie razem, bo wraz z trzecim, już nieżyjącym autorem Ivanem Laučíkem stworzyli grupę literacką "Samotni Biegacze".

Następnie autorzy zmieniali się czytając swoje wiersze. Pierwszy był Ivan Štrpka, który czytał z tomu "Cicha ręka. Dziesięć elegii". Zaprezentował nam "Szkic (pierwszej elegii)" w przekładzie Zbigniewa Machaja, który mogliśmy w tym samym czasie czytać w języku polskim.

Ivan Strpka czyta swoje Elegie

Ivan Strpka, Z tomu Cicha ręka. Dziesięć elegii

przekład: Zbigniew Machej


Szkic (pierwszej elegii)

Czy jesteś moim aniołem? Nie. Jestem tylko twoim
wrednym szpiclem
gorliwie szpiegującym nasze błahe potyczki, mój zimny
uśmiech
i czyjąś pradawną kość. Nagi piorun. Historia
pustej sekundy. Imperia i królestwa? Pakty? Unie? To
czyste
Fantasmagorie! Bo każdy z nas jest właściwym celem
tego rojenia się i mrowienia ludzkich istot
w świecie, każdy z nas jest wspólnotą
wielu i własną wolną wolą zarazem, każdy osobno
i sam w sobie jest niewyczerpanym śpiewem
(źdźbeł trawy) nabrzmiałym od hermafrodytycznego
nasienia
rozdzierających się głosów (Deklaracji) samego siebie.
Ale właściwie dokąd zmierza (po co) (by kim się
w końcu
stać), czym stać się mogąc lub chcąc, co kształtując i
czym właściwie się staje i jaki jedynie może być (właśnie
TERAZ) (cel, ostateczny) sens tego (aktualnego), śmiesznie wzruszającego królestwa siebie
samego?
Na filmie z mnóstwem świetnych gagów
płakałbym w gwałtownej ciemności.
Stojąc po kostki w mętnych, zastałych wodach
narodzin, w końcu każdy sam (na granicy bezwietrza)
pcha swój papierowy statek póki nie rozbije go
jakiś silniejszy podmuch z przybliżonych brzegów
naszej wyobraźni. Druzgocze nas ironiczny, suchy
wiatr (umysłowych dewiacji & rozkoszy) czystego
platonizmu, który na piasku (przed nami
i za nami) zostawia tylko (drgawki, tylko nagie
nerwy pustych bezcielesnych znaków, tylko) wirtualny
ślad cienia rzeczy, bez potomstwa i bez przodków. Czy
tego
chciał na swój obraz? Czy tego chciał na swój obraz ten
obraz
wytworzony z TWOJEGO obrazu w świecie
żywej pustki?
I gdzie jest przebudzenie, natchnienie i ekstaza,
nasz chleb powszedni z nas samych, z siebie samego?
Upieczmy się! Śmiejmy się jak ziarno! Trzęśmy się przy
ogniu
siebie samego, (ponieważ) faktycznie owo „my”
(w nas i wokół nas) całe jest z „ja”
a to „ja” bez reszty jest z bezgranicznego „my”,
bez głębi i bez dna.
Pchajmy więc dalej nasz pusty statek do morza wydm.
Przekraczajmy siebie. Sceptycyzm to Uroboros wciąż
od końca
pożerający swój ogon, Lewiatan, pierścień
stworzenia obejmujący w marzeniu zmienne morze
przywidzeń oddzielających cię ślepo od świata. A ty
kim jesteś? Że niby jestem planetą? Lepiej się napij!
Przełącz na B 666! To, co zjesz, później z siebie
wypchnij. Podaj półmisek! Słyszysz to stękanie? Nalej
mi! Tylko to połknij! Za ile sprzedasz? Mów! Tylko
nie przestawaj. No mów. Mów do siebie.
Ewangelia prawdy trzyma cię za gardło
na powierzchni a dzięki życiu
zniknie śmierć, tak jak ciemność
zniknie dzięki światłu.
Czy jesteś moim aniołem? Obraz
zwija się w misce z mlekiem.
Medium pęka. Ktoś farbuje.
Analitycy w pół słowa znikają
z ekranu. Oficerowie śledczy tępo patrzą
przed siebie. Szczwacze bledną, ciemne charty
gubią świeży trop. Krew
spływa strumieniem po papierze. Z czół ofiar
przechodniów wycieraczki ścierają płomienny
pocałunek rzeczywistości. Czyściciele czyszczą. (Do
widzenia, de –
terminator jest otoczony aurą niekontrolowanych
spięć.
W elektronicznej, pełnej boskich odruchów i odniesień
szarówce (cicho i) wytrwale pracują podsłuchy.
Rozum aż cierpnie na wirażach bezpośredniej
ciemności. Czy jesteś moim aniołem? Czy to ty?
A dziecko idzie dalej z pokorą za promiennym
mlekiem pośród swojego królestwa,
medium mgliście szumi, w ciemności
zwija się wąż. Chodźmy się bawić!

A umysł całe lato pali książkę
jak lampę. A lato całe pali
lampę jak książkę. A książka czyta
umysł jak lampę: tekst się rozpuszcza
i taniec trwa dalej, budząc się raz po raz
nad tym samym wersem, który wciąż dookoła
rozwiązuje w gwałtownym świetle.
Cień znika zupełnie, nawet sam strach
blednie. Pragnienie zanurza się w sobie.
Krzyk gaśnie. Opór rozpływa się jak dym. Na marach
rozkwita żarliwa drwina. I każdy dzień od nowa
koncentruje się na ogrodzie zimnego światła
tuż pod oknem. Dzień płynie nago. A w jego wnętrzu
ciemny dom na niezależnym gruncie wspaniałej pustki.
O, pustko: o echo zanikające
(które w mig rozkładasz każdy język),
Czy jesteś moim aniołem?

Gorący wiatr lekko faluje
błyszczące listowie drzew
w niezapisywalnym języku
ciemności w południe. (Jej plamy niemo
rosną na ostrzu harpuna). Pot
stoi. Wygolone skronie, gładkie
czoło świeci, wzrasta napięcie
gładkiej skóry. Zapach tężeje.
Strzelcy milczą. Celowniczy
celują w zastygłych pozach:
nagi delfin błyszczy
w myśli bez myśli.
(Czy? Jesteś? Moim aniołem?)
Jasny cień w czystym umyśle
błyszczy bez pływaka.
Przezroczysty delfin pikuje nieokiełznany
bulgotem i śmiechem lśniącej sylwetki.
O istoto płynąca w myśli bez myśli
z piskiem srebrzystym radości: tekst
się rozpuszcza i akwarystyczny taniec
trwa. Gorący boski śladzie
Pradziecięcia, błyśnij mi z jasnej otchłani
pośrodku dnia bez głębi i bez dna,
wyrwij się swoim błyskiem na spotkanie
ciemnego pocisku, obnaż
tę nagość, przybądź!

 

Szósta elegia. (Plecy anioła)


A na dnie rzeczy spoczywa nasza powinność.
Czytasz tylko to, co cichym okiem rysuje się
z dala od obiektów i cieni, pod podszewką ścian
i tuż za krawędzią słów. To, co bezgłośnie
śpiewa. Ale co bez płomieni
i poparzeń może zatrzymać ten śpiew,
co z niego może przełknąć lew naszej pamięci
pogrążony u twoich nóg w nieco rozleniwiającym
złocie czuwania? Po czułych objęciach i pieszczotach
puentowanych krótkimi okrzykami i szlochem
śpisz nieruchomo na samym prześcieradle
zmarszczonym ciszą niezaprzysięgłych fałd:
dłoń pełna ognia (w którym młoda rozpacz
topi w milczeniu starą perłę) uwolniona
w pływackim geście młodych ramion, żałobnie
krótka fryzura o złocistych odcieniach,
grzbiet delfina, gładko wytoczona cisza
białych pośladków rozdzielona
wilgotnym wgłębieniem, gdzie wszystko znowu
połączy się w chwili zawrotnego spełnienia.
Z rozchylonych ust wycieka boskie lśnienie
śniącej śliny. Skóra alabastrowa. Po wbitej
strzale ani śladu. Śpisz przez całą noc w niemal
anielskiej głębi, a za oknem w przejrzystym
powietrzu bez ruchu, niemal niedostrzegalnie
topi się ciemnomigotliwy śnieg. Ani to woda,
ani boski puch. (Ach, kochający
i kochani). Zimą w krystalicznym tchnieniu
nocy powoli i nieustannie topnieje jeden śnieg,
a tymczasem drugi, niemal niewidoczny, w tym pierwszym
gęstnieje. Teraz w lekkim odurzeniu wszędzie
oddycha skóra wszystko skrywającej nagości.
Pogrążona we śnie sama nie zdołasz jej przygarnąć.
Nie czujesz wagi, tylko wyzwolenie. W ledwo widocznych
muśnięciach nocy ociera się o siebie lekkonoga
zwierzyna zimy. Z białego szumu śpiących ścian
wydajesz na powierzchnię tylko żałosny jęk.
(Ach, kochający i kochani,
co chodzi z wami i co śpi z wami).
Zegar stanął w miejscu. Niemy
północny posłaniec bez wieści. Pod murami
miasta zasypia wąż zwinięty w gasnący pierścień.
Zawiało  wszystkie gorące pasma myśli, ostatni
ślad powoli niknie przed budami dealerów
nocnego koksu. Nikt się z powrotem spać nie kładzie.
Negatyw blednie. Nocny spirytus
kopci. Pod nieustannym naporem rosną obrzeża miast
z rojowiskami domostw, hipermarketów, stacjami
benzynowymi i cmentarzami wzdłuż szos. Ekran
jest pusty. Wrażliwy dysk niczego nie notuje. Na
pustych parkingach cisza stoi niemal fizycznie
bez żadnych oznak. Święty grymas zamroczy wszystko.
Cały świat jest teraz gładkim nietykalnym
nieprzekraczalnym grzbietem anioła, za którym
wleczemy się wytrwale, powodowani niejasnym pragnieniem,
by go dogonić ze sforą złocistych chartów
czystej Teraźniejszości aż do granic ofiary & świtu –
i przeniknąć go jednym oddechem. (Na twarzy lekki
szron,
palce fizyków eksperymentalnych i strzelców grzeją się
w rękawiczkach). Polowanie
na myśliwego trop w trop po własnych śladach. (Wzroki
słuch mam ostry,
wciągam powietrze jak myśliwski bies
i czuję zawrotne wywyższenie ponad rzeczywistość).
Ach, białe na białym.
I nic nam nie zostaje w garści,
kiedy śnimy wciąż ten sam powtarzający się
sen. Ginie obraz,
kod binarny i zbawienna częstotliwość radiowa.
(Ach, kochający i kochani). Tylko jeden przezroczysty
ślad przesiąka z samego dna. Uwydatnia się wzór
lekko wypalony na śniegu. Wyziera tylko to,
co (jak twierdzi Platon) porusza się o własnych siłach
i w powietrzu idzie, i mroźną nocą
cicho przekracza naszą określoną wzrokiem
cielesność. O,
krzyk kobiety. Nasz oddech
rodzi się z oddechu. Nocą naga strzała
świszczy. Płód dojrzewa we śnie.
A dno jest białe bielą naszych cnót.

Nieskończone przedmieścia

Jedyny siwy chart nieustannie
biegnie stale jednakowymi ulicami,
które przecinają powtarzające się skrzyżowania przy
czerwonym świetle.
Droga jest pusta i krawędzie się
nie zbiegają. Przed nim tylko unoszący się
strzęp papieru w podskokach szorujący o asfalt.
I pustka w toczących się puszkach. I wściekła
piana między zębami.
Nie czekaj, zmierzch oddycha. Masz to jak na dłoni.
Nie czekaj, zmierzch oddycha. Masz to jak na dłoni.
Nie czekaj, zmierzch oddycha. Masz to jak na dłoni.

Następnie swoje wiersze czytał Peter Repka. Przed rozpoczęciem wspomniał, że wiersze w tym tomiku mają od jednej do szesnastu sylab. Znowu mogliśmy czytać jego wiersze na ekranie, tym razem w przekładzie Katarzyny Dudzic-Grabińskiej. Znowu powróciliśmy do Ivana Štrpki, który kontynuował wierszem "Szósta elegia. Plecy anioła", a na koniec przeczytał "Nieskończone przedmieścia". Teraz kolej na Petera Repke. Tym razem przeczytał dłuższy wiersz pod tytułem "Introdukcja". Zanim przeczytał kolejny wiersz powiedział, że zapomniał wziąć ze sobą wersję w języku słowackim, a ma przy sobie tylko tłumaczenie w języku rosyjskim. Był to wiersz pod tytułem "Też dwudziesty wiek".

Peter Repka, Wiersze
tłum. Katarzyna Dudzic-Grabińska

Też dwudziesty wiek

Gruszeńko, Gruszeńko,
chodźmy do Parku Dostojewskiego.
A co tam będziemy robić, Piotrze Jusufowiczu,
a co tam będziemy robić?
Będziemy martwe dusze liczyć,
Gruszeńka,
Martwe dusze z Gułagu.


Introdukcja


Widoki, pobielone świątynie, w lodowcach
wycinać ślady, krok po kroku, zyskiwać orientację.
Na peronach, bez bagażu
odbijamy się w szybach niezatrzymujących się
ekspresów.
Widoki z góry, na pola, na błyski słupów
telegraficznych.
Mosty, magnesy, przeskakują wąwozy,
Swobodne skupienie obserwatorów sygnałów.
cudowna woda doliny, teraz i wszędzie.
Proszę o bilety podróżne, zwycięskie, głód bez wstydu,
o bezpośrednie prędkości, o morze, w nas niewidoczne,
kiedy wchodzi do pokoju, o błękitnawe koniki wód,
które poznały sól
(pochyleni i szczodrzy)
o odbicie lustrzane i ciszę żaglowek na powierzchni.
Za osłabionych wiosną, nagłym ciepłem, młodym
winem,
za wszystkich na drogach wegetacji,
za zapomnianych w magazynach leków.
I za bojaźliwych wygranych, opóźnione pociągi,
za drogę do stacji Purgatorium, za kartę kier
Obiecuję,
Koleje, nie będę oszukiwać, z wyspy na wyspę –
O siworóżowy świat.
Za kamienie, nizinną ziemię i motyli krzyk,
za wypalone moczary i utopionych rybaków
siedzących w portach na okrągłych kamieniach.
Za tych, którzy pośpiesznie czytali płonące książki,
i proszę za tych, których widać z oddali
jak średniowieczne miasta.
Za tego, któremu przejechano łyżwą przez usta,
i za ciebie, kasjerze, w twoich pieniądzach.
Proszę za zmąconych sobą, wydziedziczonych,
obmawianych,
za zabłądzone sprzedawczynie lamp, za metropolitów,
przedstawicieli i nieprzechrzczonych.
Dla radości piszę, dla sióstr oddziałów intensywnej
terapii,
dzieci bez włosów i tych, których boli serce.
Proszę za powracających i nieoczekiwanych,
za przychodzących i niewitanych.
O mgnienie oka oczu dzieci proszę.
Tory, na chybcika dobudowane, promieniują rdzą,
skręcane ukropem, nad bagnami, gryzione przez
komary,
błysk miniony, kute kruchością mrozu,
liśćmi oblepione, kurzem gwiazd.
O szalone drogi hamowania.
Perspektywy we wszystkich kierunkach.
Proszę o słuszne nauk,
o wyjaśnienie splątania sieci kolejowej Antarktydy,
o skrzyżowania, drogi główne i boczne.
Za grzecznych konduktorów w możliwych
niebezpieczeństwach
i za konduktorów wyrzuconych z jadącego pociągu,
za drogę światła przez liście, za studnie,
za niedziele, kiedy będzie wesele,
i za drobiazgi przeradzające się w hymn.
Proszę za zręcznych zwrotniczych, których nie zmoże
ospałość, za królów w siostrach i królowe w nas.
Proszę o pociąg bez opóźnienia
i dziękuję, bardzo dziękuję, za promieniowanie serc.


Sy-la-bo-we

Wersja do czytania

Jednosylabowe

Tybet
Ooooom
Dwa obrazki
Cierpienie
Wdech
ech


Toń

Plusk
krąg


Trzy akordy

Skrzypiec
dźwięk

Piano
brzmij

Akord
h


Czwarta zima

Korespondencja

list
bez
listu

Wieczór

Śpij
sny
czytaj


Pięciosylabowe

Narodziny

Okrzyk:
Inny świat!

Co mam?

Cztery miary
mam


Sześć szóstek /fragmenty/

Szkoła pisania


Skryty w zeszyty
Pisz!

Wczesny miód

Pszczoła
na
śnieżyczce


Młodość

Szczęśliwi
z pragnienia

Jesień

Śliwkę
possać
chwilkę


Siódma jesień /fragmenty/


Kamień

Tłucz krzemień
wskrzesisz
iskrę


Trwoga

Ryba
w kanalizacji


Ośmiosylabowe lato /fragmenty/

Krajobraz

Czerwone maki
piegi łąk


Angela

Moja miła
dzień i noc
dar


Dziesięć bez jednego /fragmenty/


Zachłanność

Pijak
się upił
potem zsiniał


Lenistwo

Nie wiem już
czy to grzech
czy cnota


X /fragmenty/


Zawiść

Chcieli
też to
czego nie mieliśmy


Strach

Wąż już jest martwy
a jad
jest wszędzie


Jaroslav Hašek, 1911

Kto nie kłamie
nie jest
politykiem


Post

Judasz zdradził raz
ja zdradzam stale


Noc

Dla niektórych snów
opłaca się spać


Jakby jedenaście /fragmenty/


Boże

W twej dłoni jestem
Ale nie zabawką


Święty Franciszek

Ptaki
kazania słabych
nie słuchają

Wieczność

Tak jak
przed narodzeniem
tak
po
śmierci


Tuzinkowe

Lata pięćdziesiąte

Co najpierw
Ścinać głowy
czy
rąbać lasy


Przedwczoraj

Ptakom
obcięto skrzydła
niech nie śpiewają

Skryba

Od rana
piele ogródek
rękopisów

Niedokończony piątek trzynastego /fragment/

Kara

Stoi
słowo
w kącie

Pałką po łbie
dostaje


Czternastoletnia wiosna /fragmenty/


Pogoda

Przedwiośnie to
cicha radość malin
przed kwitnięciem


Życie

Na swoją podróż
mam bilet
tylko w jedną stronę


Niewybaczanie

Dumny nie wybaczył
ale sobie ach
wybaczył


Trzy razy pięć /fragmenty/

Pycha

Lewacy
okłamywali się
jesteśmy
najlepsi


Wtedy

Podupadaliśmy
na umyśle
ale nie tak
nisko


Tak jest

Matematyka
to absolutna
poezja

Kto wie


Wyrzut

Całymi nocami gadasz
z innymi
Poezjo ma


Potem

Nie będziesz już
mógł rozróżnić
pomiędzy życiem
a snem


Przedhaiku /fragmenty/


Kino Czas

Absolutnie spowolniony film
Widzisz
fotografię


Dialog

Wszędzie przerzuty
Pan jest onkologiem?
Nie, socjologiem


Buddysta

Żuka leżącego
na skrzydłach
postawił na nogi


Mogliśmy już

Zbierać prawdziwki
i jagody
Chcieliśmy więcej


Powoli

Już to małe
szesnastosylabowe
piszę za wolno



 Ivan Štrpka i Peter Repka odpowiadają na pytania publiczności

 Po czytaniu przyszedł czas na rozmowę z autorami. Pierwsze pytania dotyczyło ich wspólnej grupy literackiej "Samotni biegacze" oraz manifestu, który napisali. "Jak to było, że manifest nie został wydrukowany?". Ivan Štrpka odpowiada, że "tekst nie został opublikowany z powodu cenzury. Jednak pojawiły się w nim nasze wiersze oraz krótka zapowiedź manifestu. Przeczytaliśmy go tylko w kilku miejscach i został opublikowany dopiero po 1989 roku jako dokument". Manifest jest wciąż aktualny. "To co napisaliśmy jako duże dzieci nadal ma swoją moc". W tym miejscu moderatorka przeczytała fragment manifestu, w którym było jedno ważne zdanie "Wojna dla naszego pokolenia jest tak samo abstrakcyjnym pojęciem jak komunizm". Padło więc pytanie "Czy to zdanie jest wystarczającą siłą dla cenzury komunistycznej?" Samotność biegaczy i te hasła, które pojawiły się w manifeście znaczą z jednej strony odejście od społeczności z własnej i nie z własnej woli. To połączenie słów "Powrót aniołów" było niebezpieczne. Również słowo "anioł" było kontrowersyjne, ponieważ sugerowało odsunięcie się od głównego nurtu społeczności oraz młodzieńczy bunt. Na początku w tekście napisaliśmy, że komunizm to absurdalne pojęcie, jednak pewien redaktor zamienił to na abstrakcyjne pojęcie, aby tekst mógł się ukazać. Zapytani o to, czy manifest jest dla nich nadal aktualny odpowiadają bez zastanowienia, że oczywiście tak.

Katarzyna Dudzic-Grabińska mówi, że jest to niesamowite, że napisali manifest w latach 60-tych i do dzisiaj pozostaje przekonanie, że to co zostało tam napisane jest nadal aktualne. Malarze lub reżyserzy często chcą zmienić swoje dzieło, nawet jeśli jest ono już skończone. Czy z autorami książek jest inaczej? Peter Repka odpowiada, że napisał kilka lat temu książkę "Lusterko wsteczne". Byłem na spotkaniu 50 lat od napisania matury. Wtedy kolega zapytał mnie jaki tytuł ma ta książka, bo chciałby sobie ją kupić. Repka odpowiedział, że jakieś lusterko, ale w sumie nie pamięta. Myślę, że to jest ta różnica między autorami i malarzami. Kiedy autor skończy książkę to jest dla niego zamknięty rozdział. Ivan Štrpka natomiast odpowiada, że wydaje mu się, że jeśli pisarz kiedy coś zakończy to może przestać o tym myśleć. Chociaż zdarzało się, że zaglądał do starych tekstów. Potrafię być wtedy zaskoczony, ale nie może być tak, że nagle zmienię gotową już rzecz. W naszym wczesnym manifeście nie mieliśmy i nie mamy teraz powodu, aby go zmieniać, chociaż nadal jest on otwarty.

Rzut na "podziemną" salę Medaiteki. W tle  Ivan Štrpka i Peter Repka

Później odbyły się jeszcze krótkie rozmowy z publicznością o polityce, jednak czas nie pozwalał na więcej i spotkanie musiało się zakończyć. Autorzy zostali pożegnani oklaskami, chociaż w tym dniu nie przybyło dużo ludzi. Wszyscy, którzy jednak zdecydowali, aby przyjść wieczorem do biblioteki z wielkim zainteresowaniem wysłuchali wierszy oraz opowieści dwóch słowackich autorów. Jak zwykle można było z nimi jeszcze chwilę porozmawiać w ogródku przed  Medaiteką - Miejską Biblioteką Publiczną.

Obejrzyj filmową relację ze spotkania na kanale Youtube.com


Drugim autorem szesnastego dnia Miesiąca Spotkań Autorskich był Batu Danelia.

Prowadzący Koba- Konstantine Grdzelishvil i nasz gość, poeta Batu Danelia

Jego pierwsze wiersze opublikowano w latach 1973-74. "Miasto pod skrzydłami", "Spokojna ulica" czy "Mirabilis Vita" to tylko niektóre z Jego wspaniałych tomików poezji. Pan Batu jest tłumaczem poezji rosyjskiej np. Alexandra Puszkina czy Borysa Pasternaka. Tłumaczył również poezję Guillaume Apollinaire'a, francuskiego poety polskiego pochodzenia. W 2001 roku Pan Danelia został nagrodzony Medalem Honoru za swój wkład w rozwój literatury.

Pisarz rozpoczął spotkanie od przeczytania swojej twórczości z cyklu "Odpryski". Na początku zaczął od poezji minimalistycznej (każdy wiersz miał po 7 wersów): "Początek miłości", "Moc urody", "Rozterka logiczna", "Rodzicielskie ciepło", "Poniżenie" i inne.

Batu Danelia, z cyklu Odpryski
tłumaczenie: Michał Gaczkowski

Wiersze te, z których każdy składa się z siedmiu słów,
nazwałem „odpryskami” i już od kilku lat je publikuję.
Kiedyś wydam je w odrębnej książce. Chciałbym zaproponować kilka „odprysków”:


Początek miłości

Chłopak
Płaczącej
Dziewczynie
Rzekł:
Zamiast
Ciebie
Popłaczę.


Posłanie dla samotnego od lustra

Spójrz
W takie
Lustro,
Które
Również
Spojrzy
W ciebie.


Życie

Jesteśmy jak
Trzynasty
Miesiąc
I
Dwudziestej piątej
Godziny
Szukamy.



Moc urody

Z rozkwitłymi
Wiśniami
W sporze
Wiatr –
Zdają się mnie zmuszać, abym znienawidził
Mój własny
Powiew.


Rozterka logiczna

Świetlik
Powiada:
Jeśli
Nie jestem
Gwiazdą,
To jakże
Ja świecę.



Samousprawiedliwienie

Powiada mysz:
Oto ja zęby moje
Porównuję
Do ząbków
Kukurydzy.
A sama
Zjada ją.

 

Rodzicielskie ciepło

Niemal
Lodowatej
Wody,
Niezmiernie
Ciepłej,
Nalewała mi
Mama.


Łzopad

Gwiazda
Liść
Owoc
Śnieg –
Wszystko to
Łzy
Wieczności.


Poniżenie

Żarówce
Której obrzydło
Nieświecenie
Podczas
Burzy
Serce
Pękło



Poczucie wstydu

Domowi
Bez zasłon
Zdawało się
Że cały
Świat
Widział go –
Nago.

 

Następnie przeszedł do tekstów dłuższych, m. in "Wiersz zimowy", "Maestro miłości", "A jeśli wszystko powróci", "Pomnik", "Fotograf". Warto dodać, iż publiczność zwróciła uwagę na sposób, w jaki autor czytał swoją poezję. Było słychać oraz widać, że wczuwa się w to co robi, okazuje emocje. W związku z tym, pojawiło się pytanie, czy kiedykolwiek zajmował się recytowaniem tekstów. Odpowiedział, że nie oraz, że emocje i sposób w jaki czyta, płyną prosto z serca. Zadano też pytanie, czy Jego poezja odzwierciedla przemyślenia autora. Pisarz potwierdził, dodając, iż jest to refleksja Jego życia. Stwierdził również, że jeśli nic w życiu się nie dzieje, nic człowieka nie "boli", to nie ma o czym pisać.

Wiersz zimowy

Gdzie jest teraz wiosna?
Któż troszczy się o nią w takie chłody?
Gdzie się ogrzewa za dnia?
Gdzie sypia?
Zdaje mi się, że jej wspaniały majestat,
Gdy tylko zbliża się do końca ostatni dzień majowy,
Odwiedza groby małych dzieci
Do końca jesieni,
A w dnie zimowe
Zmarłe młodo kobiety
Próbuje zastąpić...
Możliwe zatem, że
Pewnego razu zastaniesz ją w tym łóżku,
Co wciąż jeszcze stoi obok twojego łóżka!


Maestro miłości

A jeśli kogoś nie kochamy, lustro nie powinno
Widzieć naszego odbicia, bo wyglądamy jak nieboskie
stworzenia!
Dla prawdziwej miłości nie ma dobrego czy złego
Czasu, i nie może być go nigdy
Bo bez miłości – jako błazen umrzesz:
Orzeł czasu przygwoździ cię swoim ostrym szponem.
Przez czas zadziobany będziesz...
Najtęższe biesy mrozu nie zdołają schłodzić
Krwi w żyłach zakochanych – co w sercu, to i we krwi
Żaden zły czas miłości nie zagrozi
Nie zdoła przeciąć niezliczonych splotów
Ludzi, co wsparli się na tryumfie uczuć!
Niejeden rozwiera ramiona przed miłością.
Lecz rzadko się trafia miłości maestro...


Starzec

Gdy młodość minęła,
Kiedy już się golił,
Pewnego razu zdarzyło mu się posiedzieć z dziewczyną,
Siedział sobie w autobusie, przy oknie,
Kiedy na jednym z przystanków,
Wstała dziewczyna, jak kryształ, i przysiadła się do
niego.
I chociaż zima była wówczas w pełni,
Unosił się od dziewczyny zapach lilii i stokrotek
I jeszcze jakichś kwiatów –
A był to zapach wielce intensywny,
Zdążyła ona lekko uchylić okno,
Okno do tego aromatu
Co wywoływał drżenie i błogość
Do utraty świadomości
Zapach ten, później, stał się zapachem Boga
Przeniknął całe jego ciało, twarz
Więc już się nie ogolił
I założył sutannę,
Żeby nigdy nie utracić tego zapachu
Żeby na zawsze z nim pozostał...



Szkoła miłości
z chłopcem siedemnastoletnim

Nieznajoma dziewczynka
Co ranka siedziała,
Jak grzyb u grzyba...
Choć ono wcale nie prosiło... –
Było to jak obraz natury,
Postmodernistyczny...
Miłość też bywa artystą
I nie żałuje ona farby
I wiedział Bóg, że oni
Kochają się.
A z okien na próżno
Zrzucają im pytania
„Do szkoły każdego ranka
Kto przychodzi tak wcześnie?!” –
I wznosiły się ku niebu
Ich błogie spazmy... –
Miłość pod pewnym drzewem
Otworzyła swą szkołę,
Gdzie niczym bukiet światła
Siedziała w milczeniu
Dziewczynka nieustalonego wieku
Z chłopcem siedemnastoletnim



Torujący drogę

Od samego siebie powinienem był zacząć
Wytyczyć drogę i dojść ponownie
Do samego końca samego siebie...
Okazuje się, że od samego siebie powinienem był
zacząć!
I oto dziś od samego siebie rozpoczynam wytyczanie
drogi
I w końcu dotrę do końca samego siebie,
Przechodząc poprzez wszystko to
Czego dotknąłem choć raz.
Grałem przeciwko gwiazdom
W kręgle nieskończoności
I wygrywałem – własną klęskę...
Aby śnić dobre sny
Wypatroszyłem noce,
Lecz nigdy nie zwijałem się
W kłębeK jak szczęśliwa myszka.
Zawsze wytyczałem drogę i nią szedłem,
Skąd jednak? – i to właśnie mnie zadziwia –
Moje dzieciństwo nie było na tyle dobre,
Abym szedł z mojego dzieciństwa...
Idę z samotności –
Samotność była moją
Najbardziej urodzajną ziemią,
Na której byłem jak ogromne kwiaty
A dla mojej mamy – malutki jak stokrotka.
Samotność była mą najpiękniejszą muzyką,
Gdzie nikt nie ważył się mnie tknąć...
Nocą w mej maciupeńkiej sypialni
Wkraczałem do księżycowego niezmierzonego ogrodu,
Z „Tomkiem Sawyerem” w dłoni.
Z niezgłębionymi snami,
Oblepiony listowiem, kwitnący,
I – sam jeden tylko.
Po sklepieniu nocy chodziłem
Bezsenny na nogach ze snu
I bałem się upadku,
Bo dokąd miałbym upaść,
Jeśli nie na miękką pościel samotności.
A drogę wytyczałem, wciąż wytyczałem,
Drogę od światła do ciemności
I od dobra do zła,
Aby pomóc komuś,
Lecz skąd mogłem wiedzieć,
Ze oskarżą mnie o wyrycie tunelu
Z Londynu do Bombaju!
Od samego siebie powinienem był zacząć –
Od samego siebie wytyczyć drogę i
Dotrzeć do końca samego siebie.
I oto dziś od samego siebie zaczynam wytyczać drogę.



A jeśli wszystko powróci

Wszystko, co się skończyło, co utracono
Jeśli wszystko to powróci –
Gdzież to zmieścić?!
Gdzie zmieścić kwiaty,
Wrzucone martwym do grobów,
Wyznania zakochanych,
Listy, choćby i bez odpowiedzi,
Ogniem i mieczem przemienioną w deszcz krew –
Gdzież to zmieścić,
Jeśli pewnego dnia wszystko powróci?!
Gdzie zmieścić pęd pędzonych nami koni,
Ryk byków przed złożeniem ich w ofierze,
Pienie koguta – codzienne narodziny światła,
Oszczerstwa rzucane na niewinnych –
Gdzie zmieścić,
Jeśli pewnego dnia wszystko powróci?!
Gdzie zmieścić połamane skrzydła wiatru,
Choinki, co odjechały w śmieciarkach,
Płótno zużyte na polityczne hasła,
Niepotrzebne już klucze i zamki –
Gdzie zmieścić,
Jeśli pewnego dnia wszystko powróci?!
Gdzie zmieścić namiętność, na próżno uwolnioną,
Zmiażdżone kamieniami głowy węży,
Owoce wrogości i zdrady,
Grzechy zmieszanej krwi –
Gdzie zmieścić,
Jeśli pewnego dnia wszystko powróci?!
Tylko dlaczego „jeśli”? –
Wszak my powstaniemy i powrócimy!
Wszak oni także powstaną do powrotu!
I, pewnego dnia, kiedy wszystko powróci,
Bez pomsty na nas,
Gdzie zmieścić? Cóż to za pytanie?
Ależ to my znikniemy!


Liście i dnie

Drzewa zadziwiają me życie z kolcami.
Obnażają się zimą, latem przyodziane...
Aż nagle zaprzestały... I w różne odchodzą strony...
Odchodzą, kierując gdzieś swe liście,
Odchodzą jak najdalej od wietrznego listopada,
Przybyły na pewien czas, porzucają nas na zawsze,
Nikt im nie grozi, nikt nie wypędza
A jednak nastroszyły się żółtawe liście,
Niby magnes przyciągał je z martwego nieba –
Wiatru nie ma, wiaterku nawet... I obłoki nie ruszają się
z miejsca
A jednak odchodzą w swe
Domostwa niebytu. Bezszelestnie płaczą.
Podobne kawałkom podartych sztandarów...
Idą bezgłośnie, nie zdołam ich zatrzymać,
Gdy kilka z nich łapię, sądząc, że pomagam,
Żółtawą wodą rozlewają mi się z rąk.
Kiedy natkną się na wodę, naraz most
Wyrasta... I ruszają dalej,
Odchodzą istnienia – bólu, żalu, cierpień... –
Z łatwością pozbawiły drzewa odzienia...
I jakby w zniecierpliwieniu, lecz przecież cierpliwie,
Jak dziecięce duszyczki ulatują liście...
A dnie, niczym liście, z trudem niezmierzonym
Odlatują, odchodzą stąd na zawsze...
A dnie, wraz ze snami, z prawdą oraz mitem,
Odchodzą – próżny wiek odchodzi wraz z liśćmi.

Fotograf

Mananie Dumbadze

Rzecz jasna, niewątpliwie, bez dwóch zdań:
Człowiek to rodzaj aparatu fotograficznego
Zdjęcia robi okiem, myślą wywołuje,
Lecz nie wie on, że cudownym talentem i węchem
Jest obdarzony, więc w ciągu dnia miliard
Zdjęć wykonuje – klisza i tak się nie kończy.
Tylko zleceniodawca wciąż nie przychodzi po te zdjęcia,
A my wciąż fotografujemy, co tylko w oko wpadnie –
Uzyskujemy ładunki dodatnie lub ujemne
I wiemy już, że jesteśmy aparatami,
I że nikt się nie ugnie przed naszą wielką siłą,
I fotografować nikt nam nigdy nie zabroni
Burżuazja, monarchia, demokracja... –
Człowiek to aparat fotograficzny Boga.

Pomnik

Człowiek jest pomnikiem,
Lecz nie tam stoi,
Gdzie zwykle stoją pomniki
nie czując kolczastych dni,
Człowieka kłują zaś kolce –
Jest pomnikiem ustawionym w sobie.
Nie przyniosą mu nigdy
Uczniowie bukietu kwiatów
Na polecenie nauczyciela.
Człowiek jest pomnikiem,
Wyciosanym w skale ciała
Tępym dłutem z ciała właśnie,
Niby z piekła wychodzi
I targuje się z Bogiem o raj...
I choć tylekroć wisiał na włosku –
Często schodzi z postumentu,
Idzie na bazar, wstąpi do teatru,
Kocha Laurę albo Beatrycze,
Kupuje pampersy, cukierki, bakłażany...
Człowiek jest pomnikiem.
Swoich mąk i świąt,
Pomnikiem, co nie przegapi
Śpiewającego ptaka lub kwiatka z motylkiem.
Sam sobie zadaje wielu szkód,
Jest pomnikiem z ciała – wzniesionym przez Boga,
Zaiste, pomnikiem jest człowiek,
Próbującym zaspokoić wszystkie swe zachcianki,
Który lubuje się blaskiem słońca i księżyca,
I który lubi popalać mak lekarski,
W którego głowie mózg zamieszkuje,
Jak kule w nabojach strzelby.
Człowiek jest pomnikiem i on
Wędruje na księżyc, z księżyca przybywa
I na nieruchome pomniki patrzy tak,
Jak planeta na przelatujące obok meteoryty...
Bóg był pierwszym rzeźbiarzem,
Z gliny ulepił człowieka –
Pomnik uduchowiony,
Co później sam został rzeźbiarzem.
W kamieniu ciała tępym dłutem, i znowu z ciała
Po dziś dzień tworzy pomniki na swoje podobieństwo.


Przedłużanie miłości

Otworzyłaś torebkę i udajesz, że szukasz grzebienia,
Biegnę, zdaje się, mówiłaś dwa razy, słowo rozdzieliło
się na sylaby.
Ale widać po tobie, że tak naprawdę, myślisz o najważ-
niejszym...
Chciałabyś poczuć kołysanie fal zaraz po sztormie,
A przedtem – założyć nagą suknię Ewy...
I pragnienie to wylewa się z ciebie jak lawa.
A ja to pragnienie uskrzydlam, i ono się ziszcza.
I przedłużamy tę miłość, sto, tysiąc lat
Temu rozpoczętą i z czaszy głębszej niż morze
Pijemy słodki nektar tego świata, który zamienimy
Potem na cokolwiek... A teraz porozrzucane: torebka i
Gorset, suknia, pończochy... – I tak, stopniowo
Nadchodzi – czas naszego przejścia od człowieka
Do zwierzęcia, za którym wybrzmiewa kantata uczuć...
Paruje nagość zakochanej kobiety, gdy oczom nie
Wierzy mężczyzna, jednak jest w stanie wytężyć
Słuch i słuchać Mozarta, Mahlera, parę
Na piersiach mi zawieszasz, jest jak amulet.
I tak mi bije serce, jakby się prężyło...
O miłości! – pieszczoty ukochanej,
Jedna pieszczota cenniejsza niż wszechświat!

Batu Danelia

Pojawiło się również ciekawe pytanie, "czy aktualne wyobrażenie Gruzji może się równać z filmową wizją Siergieja Paradżanowa, który w jednej ze swoich produkcji ukazuje kraj jako symbol morza i wojowników"?. Pisarz stwierdził, iż Paradżanow jest bardzo dobrym reżyserem,ale jest również etnicznym Ormianinem, co może wpływać na Jego etyczne spojrzenie na Gruzję. Autor dodał, iż są tacy producenci, którzy bardziej autentycznie ukazali obraz Gruzji w swoich dziełach.

 Ivan Štrpka i Peter Repka uważnie wsłuchują się w to co mówi  Batu Danelia, ich kolega z Gruzji

Batu Danieli pochodzi z Zachodniej Gruzji. Pojawiło się więc pytanie o specyfikę tego regionu. Pisarz pochodzi bowiem z wioski, która graniczy z Morzem Czarnym i Abchazją. Wszystkich ludzi jednoczy język gruziński, jednak Jego region posługuje się też językiem megrelskim. Autor przytoczył wiersz pt. "Wiatr wieje", tłumaczył go z gruzińskiego na megrelski. Zajęło mu to 40 lat, ponadto ma 200 wariantów tego tłumaczenia. Jednak ostateczna wersja jest chwalona, a co najważniejsze, melodyjna.

Okazało się też, że wśród publiczności jest osoba, która chciała przedstawić audytorium wiersz wybitnego pisarza gruzińskiego Galaktiona Tabidze. Pani Danuta jest z wykształcenia germanistką. Była w Tbilisi w 2015 roku, tam kupiła poezję wspomnianego autora i postanowiła nauczyć się na pamięć jednego z Jego wierszy, tj. "Ja i noc" [me da ghame], który mówi o tajemnicy, którą człowiek trzyma w sobie, z którą próbuje żyć. Pani Danuta wyrecytowała go przy grobie pisarza Tabidze, na górze Mtatsminda. Kobieta przytoczyła wiersz publiczności i autorowi, który stwierdził, iż recytacja była bardzo dobra. W tym momencie powstała dyskusja na temat tłumaczeń poezji. Autor stwierdził, iż tylko wielki poeta może tłumaczyć wielką poezję. Zwykli ludzie próbują tłumaczyć poezję w sposób naukowy, lecz tylko poeta potrafi znaleźć w niej odpowiednią drogę. Dodał, że np. Tadeusz Różewicz nie mógłby tłumaczyć poezji rymowanej, ponieważ sam jej nie pisze.

Pisarza pytano też o relacje między językiem gruzińskim, a rosyjskim. Czy miały one znaczenie w Jego twórczości. Autor stwierdził jednak, że "najważniejszy jest język kołysanki". Przyznał, że pisze tylko w języku gruzińskim oraz megrelskim, są to języki ojczyste. Natomiast wszystkie inne, włączając rosyjski, są dla niego obce. Pojawiły się też pytania odnoszące się do czytanych tekstów oraz tłumaczeń twórczości autora.

Pan Batu skorzystał również z okazji i zadał pytanie publiczności. Autor chciał wiedzieć jak ludzie czytają poezję. Czy ważniejsza jest myśl, czy melodyjność? Jedna Pani odpowiedziała, że nie jest ważna forma, lecz jakie emocje poezja pozostawia po sobie. Autor pytał również, czy w Polsce uczą poezji. Pewna Pani odpowiedziała, że ze względu na to, iż uczy małe dzieci, stara się zwracać uwagę na wiersze dla dzieci np. Tuwima czy Brzechwy. Dodała, że uczy dzieci wrażliwości na słowa. Przyznała też, że powinno się czytać dzieciom w domu, ponieważ w szkole przede wszystkim rozkłada się teksty na czynniki. Publiczność przyznała, że w polskich szkołach bardzo rzadko wspomina się gruzińskich autorów, a już na pewno się ich nie czyta.

Batu Danelia rozdaje autorgrafy

Na koniec spotkania padło stwierdzenie, iż współcześnie, "sytuacja" poezji nie jest zła. Jest ona obecna w życiu człowieka na co dzień, jednak ten nie zdaje sobie z tego sprawy. Pisarz potwierdził, że dzisiejsza poezja wyprzedza czytelnika, jest jej bardzo dużo. Dodał również, iż ludzie chętniej czytają starsze tytuły, ponieważ czytelnik nie nadąża za poetami.

Odwiedź kanał filmowy Youtube.com, gdzie zamieszczono relację ze spotkania

 

Zdjęcia: Rafał Komorowski

Relacja: Paulina Mciejczyk


Komentarze

Komentując naszą treść zgadzasz się z postanowieniami naszego regulaminu.
captcha

Poinformuj Redakcję

Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.

Twoich danych osobowych nie udostępniamy nikomu, potrzebujemy ich jedynie do weryfikacji podanej informacji. Możemy do Ciebie zadzwonić, lub napisać Ci e-maila, aby np. zapytać o konkretne szczegóły Twojej informacji.

Twoje Imię, nazwisko, e-mail jako przesyłającego informację opublikujemy wyłacznie za Twoją zgodą.

Zaloguj się


Zarejestruj się

Rejestrując się lub logując się do Portalu Księgarskiego wyrżasz zgodę na postanowienia naszego regulaminu.

Zarejestruj się

Wyloguj się