Miesiąc Spotkań Autorskich 2017

Miesiąc Spotkań Autorskich 2017

Pisarze goszczący dwudziestego szóstego dnia 7. polskiej edycji Miesiąca Spotkań Autorskich: z Polski Wojciech Górecki i Ekaterine Togonidze z Gruzji

Udostępnij

W czwartkowy wieczór mogliśmy zobaczyć się z autorem we Wrocławskim Domu Literatury. Na dwudzieste szóste już spotkanie przyjechał Wojciech Górecki. Reporter, dziennikarz, historyk, specjalista od Kaukazu Północnego i Południowego. Był pierwszym sekretarzem, a później radcą w Ambasadzie RP w Baku. Finalista Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego, był nominowany do Nagrody Literackiej Nike, a także dostał Nagrodę im. Beaty Pawlak.

Autor książek takich jak "Planeta Kaukaz", "Toast za przodków", "Abchazja". Tradycyjnie spotkanie zaczęło się od przeczytania fragmentu książki. Autor wspomina, że przeczyta tekst z książki "Toast za przodków". Jest to książka o Gruzji, Armenii i Azerbejdżanie, ale pierwszy z wymienionych krajów jest gościem honorowym Miesiąca Spotkań Autorskich, dlatego wybrał fragment adekwatny do tej tematyki. Gruzja kojarzy się przede wszystkim z winem, więc fragment będzie opisywał słynne gruzińskie toasty i kulturę stołu.

Czytany przez autora tekst to opis gruzińskiej uczty, na którą został zaproszony przez znajomego. Wszystko działo się we Wschodniej Gruzji. Ale gruziński stół to nie tylko mebel. Jest to coś jak biesiada, czy rytuał. Każdy uczestniczący ma swoją rolę. Jest tu również miejsce dla osoby prowadzącej całe spotkanie. To on decyduje kiedy wszyscy mogą się napić i to on wygłasza toasty. Jednoczy wszystkich i dba o swoich gości. Na spotkanie przyszła rodzina, przyjaciele i sąsiedzi, było to około dwadzieścia lub trzydzieści osób.

Mgdalena Piekarska z Wojciechem Góreckim w klubie "Proza" Wrocławskiego Domu Literatury

Górecki był traktowany szczególnie, ponieważ był gościem, dodatkowo z innego kraju. Zaczęło się oczywiście od toastu, który ma swoje reguły. Nie można wtedy pić, ani rozmawiać. Trzeba słuchać i trzymać kielich w górze. Autor opisuje potrawy, jakie były serwowane na uczcie. Jest ich dużo, a kolejne dania przynoszą kobiety. Jednak najważniejszą wartością dla Gruzinów jest czas spędzony ze sobą.



Główną częścią spotkania była rozmowa pomiędzy moderatorką Magdaleną Piekarską, a autorem Wojciechem Góreckim. Pierwsze pytanie tego wieczoru dotyczyło oczywiście uczt gruzińskich. Jak wiele takich spotkań autor ma za sobą? W Gruzji byłem około sto razy, w czasie każdego pobytu zdarzało się kilka uczt, więc na pewno sporo tego by się zebrało. Tego rodzaju imprezy obecnie są już przeżytkiem dla młodzieży. Kiedyś to wyglądało inaczej, chociaż oczywiście ta tradycja jest nadal kontynuowana w pewnych sytuacjach.



Magdalena Piekarska i Wojciech Górecki w sali klubu "Proza" Wrocławskiego Domu Literatury

Górecki jeździ na Kaukaz już od około dwudziestu pięciu lat. Jak te miejsca wyglądały na początku jego wypraw, a jak wyglądają teraz? Mówimy tutaj o dwóch płucach tej planety, czyli Kaukazie Północnym i Południowym. Pewne procesy przebiegają trochę inaczej w tych dwóch miejscach. Generalnie pół wieku temu wszędzie było dużo bardziej nacjonalistycznie, było też wiele konfliktów. Później emocje jakoś opadły. Rosjanie zaczęli masowo wyjeżdżać, zaczął zanikać język rosyjski. Z drugiej strony Gruzja, Armenia i Azerbejdżan bardzo głęboko przeżyły upadek Związku Radzieckiego. Nie było tam prądu, trzeba było sobie jakoś radzić. Teraz oczywiście to wszystko wygląda inaczej. Azerbejdżan podniósł się dzięki pieniądzom płynącym z ropy. Gruzja również się bardzo zmieniła. Nawet takie proste rzeczy, jak zachowanie ludzi się zmieniło. Kiedyś nie można było zobaczyć ludzi stojących w kolejce w Gruzji. Teraz jest inaczej.

                                          

Na koniec został zapytany o Hannę Krall i początek jego przygody z reportażem. Odpowiada, że był to początek lat dziewięćdziesiątych. Hanna Krall przyjechała do Łodzi, z której on właśnie pochodzi. Ja wtedy podszedłem do niej i poprosiłem o autograf. Zapytała mnie dla kogo ma to napisać. Odpowiedziałem, że "Dla Wojtka Góreckiego, który chce być wielkim reporterem", na co Hanna Krall napisała "Wojtkowi Góreckiemu, żeby został wielkim reporterem, cokolwiek to znaczy". Zaczęliśmy wtedy rozmawiać i poprosiła mnie, żebym napisał jakiś tekst. Wtedy była szefową działu reportażu w Gazecie Wyborczej. Napisałem taki tekst i przyjechałem do Warszawy, gdzie się umówiliśmy. Dałem jej mój tekst, z którego byłem bardzo dumny. Usiadłem, a ona zaczęła kreślić cały mój tekst. Trwało to prawie godzinę, nie zostawiła prawie ani jednego zdania. Byłem przerażony, a za chwilę miało okazać się co dalej z moimi marzeniami o byciu reporterem. Skończyła kreślić i powiedziała "Świetny tekst pan napisał", jedynie potrzebował drobnych poprawek. Był to tekst o dziewczynce zagryzionej przez psy w Łodzi.

Zobac zzapis filmowy spotkania na kanale Youtube.com


 Wieczornym gościem spotkania była  Ekaterine Togonidze. Jest pisarką i wykładowczynią na uniwersytecie, wcześniej pracowała jako dziennikarka. Jej pierwszy zbiór opowiadań „Anaesthesia” przyniósł jej nagrodę za Debiut Roku literackiej nagrody Saba. Jej dzieła zostały przetłumaczone na język niemiecki i angielski. W swojej twórczości porusza bolesne tematy społeczne, piętnuję nietolerancję, ignorancję oraz brak miłości.

Prowadząca Irina Tkeshalishvili i Ekaterine Togonidzena kanapie klubu "Proza" Wrocławskiego Domu Literatury

W ramach wprowadzenia, autorka wytłumaczyła publiczności tytuł utworu. „Symfonia planet” czyli wibracje dźwiękowe, jakie tworzy każda z planet w galaktyce. Następnie, po przeczytaniu fragmentu tekstu, przedstawiła kontekst powstania powieści.

Ekateriné Togonidze, Symfonia Planet
przekład: Marcin Gaczkowski

Tutaj nikt nie kłamie. Nikt niczego nie żałuje, nie cieszy się i nie tęskni... Tutaj nie ma poczucia czasu, nie istnieje punkt wyjścia. Panuje tu cisza.Nagrania udostępnione przez NASA okazały się kłamstwem... Podobnie jak wiele innych rzeczy na tej planecie Tamta kobieta, Asida, opowiada o sobie... Nie tak, jak zwykle ludzie opowiadają; zważając na ton, słowa, robiąc od czasu do czasu pauzy, by podjąć myśl na nowo,śledząc instynktownie reakcję słuchacza; tutaj wszystko było inaczej. Tutaj historia opowiada się sama.
Tamta kobieta sama jest historią – pod tytułem „Asida”; historią bez początku i bez końca...

Ja jestem historią „21”. Nie byłam Asidą, bo nigdy nie byłam tą historią i wstydziłam się tego. Sumienie dręczyło mnie przez to, że nigdy nie uciekałam z domu, nigdy nie zostawałam tylko w letniej sukieneczce i w sandałach, nigdy nie biegłam za autobusem przewożącym ludzi w bezpieczne miejsce, a gdy ten już ruszył, obok mnie nie siedziała zrozpaczona kobieta z dwójką dziecina rękach, czteromiesięcznymi bliźniętami, i – co za tym idzie – na końcowym przystanku ta kobieta nie pytała mnie, gdzie ma się podziać...
Tak, to o tym opowiadała Asida. O tym, jak zaczęła się wojna, o tym, jak dowiedziała się tego z telewizora, tak jak wielu innych. Poszła odwiedzić ciotkę i babcię, siedziały właśnie przy obiedzie. Po kilku minutach usłyszały pukanie do drzwi i ujrzały jej męża z karabinem. Mąż Asidy był artystą, być może pierwszy raz w życiu trzymał w rękach karabin.
Wszystko działo się szybko, w sposób nieprzemyślany. Na początku było tylko zagubienie i zew krwi, żądza walki, prawo płci i wieku... prawo godności... Asida i jej mąż nie mieli dziecka. Kiedy w podwórzu domu Asida ujrzała kobiety z dziećmi przyssanymi do piersi oraz jakimiś rzeczami w rękach, serce ścisnęło jej się z żalu. W autobusie  przeznaczonym do ewakuacji kobiet i dzieci wszystkie miejsca były już zajęte – pomyślała, że kobiety z dziećmi są bardziej godne zbawienia. W ciągu kilku lat wszystkie jej ciąże z nieokreślonych przyczyn kończyły się przedwcześnie. Kto wie, dlaczego nie bło im dane przyjść na świat...

Nagrania NASA odtwarzające dźwięki z całej planety usłyszałam w Internecie, zapisałam je i puszczałam sobie na słuchawkach. iorgi początkowo nie zwracał na mnie uwagi, ale gdy tylko odczuł mój zachwyt nad tajemniczymi głosami kosmosu, zaczął się denerwować, i, ma się rozumieć, kategorycznie zabronił mi ich słuchania.Czuł się pominięty, tracił coś, coś, co należało do niego – czas, uwagę, fantazję..., nie dość często zachwycałam się nim... To fakt, dostawałam już zadyszki, pragnęłam czegoś nowego, przerwy, muzyki, kina, nie wiem, czego jeszcze... może spacerów albo swobodnych spotkań z przyjaciółmi, po prostu nowych ludzi, żeby później wrócić do siebie, wrócić do niego i móc na nowo oczarować się nim.
Im bardziej drażniły go moje kaprysy, tym bardziej oddalałam się od niego. Giorgi był o mnie zazdrosny, przestał mi ufać; cierpiał, a przyczyną cierpień, jak mu się zdawało, była symfonia, zaczął mnie teraz wypytywać – kto udostępnił mi to nagranie, mówiłam przecież, że natknęłam się na nie w sieci... i co w tym takiego szczególnego?! Ja po prostu od dziecka
lubiłam słuchać szumu morskich muszli.Zawsze ciągnęło mnie do morza. Dlaczego? Dlatego, że morze pełne jest miłości, śpiewa miłosne pieśni, okazuje czułość, zna wszelkie sekrety i mądrości. Morze samo jest miłością. Zanurzając się głęboko, rozmawiałam z nim niczym z najbardziej zaufanym przyjacielem, mówiło mi te najważniejsze słowa... Pomagało
odprężyć się i ukoić zmęczenie. Zawierzyć się jego silnym i delikatnym dłoniom, rozłożyć ręce i wsłuchać się w jego oddech – tylko wtedy można wyjść na brzeg zupełnie odmienionym! Symfonia Planet przypominała mi o morzu będącym miłością. I cóż robiłam złego? Siedziałam z podkurczonymi nogami w fotelu. W kieszeni podarowanego mi przez Giorgiego żakietu
leżał kupiony przezeń telefon komórkowy,ze słuchawkami. Na głowie miałam szarą czapeczkę panamkę, naciągałam ją aż po sam nos, tak chyba czułam więcej intymności; czasem unosiłam ją delikatnie w celach obserwacji i wybierałam najdalszy punkt w oknie...patrzyłam na fragmenty wierzchołka góry, majaczącego gdzieniegdzie na tyłach gmachu,
słuchając trwożnego,niespokojnego szeptu Saturna, z głębi którego dobiegały ukryte dźwięki lęku i niepokoju. Giorgiemu również podobałyby się te brzmienia, gdyby je tylko usłyszał. nagrania planety przypominały nieco muzykę jego ulubionego Angela Badalamentiego. Spodobałby mu się z pewnością, ale niestety najpierw spodobały się mnie, niezależnie od niego. W tych dźwiękach było wszystko: strach, miłość, burza gniewu, eksplozja, wojna i pokój. Pokoju nie było w nas. Powróciwszy z wojny, Giorgi nie wrócił, przebył wojnę, lecz ona pozostała w jego duszy. Nie zdołał zapomnieć o nieuchronnej śmierci, która wraz z żołnierzami dosięgała kobiet i dzieci; za tymi, którzy jej umknęli, podążała niby cień nawet w najsłoneczniejsze dni... nie zdołali zapomnieć o swym mimowolnym lub rozmyślnym udziale w śmierci. Giorgi wypowiedział mi wojnę – oskarżył mnie o niezrozumienie... Wszak wojnę pojąć można jedynie na wojnie.

Ja, historia „21”, nie uciekłam jak „Asida” do krewnych Męża na południe, do Oczamczyry, nie podałam ręki wysiadającej z autobusu matce bliźniaków i nie poprosiłam szwagra, by przyjął ich u nas. „Asida” to dobra historia. Spędziła cztery miesiące w domu ojca męża na wsi, pod gradem pocisków, oczekując na wieści od męża. Asida troszczyła się o dzieci
tamtej kobiety tak bardzo, że niebawem zaczęła rozróżniać bliźniaków tak jak ich mama. W ciągu tych miesięcy Asida widziała się z mężem jeden raz. Odwiedził ją na wsi. Odosabniając się z żoną 2 piwnicy zaledwie na parę minut, zdążył powiedzieć o wojnie tak wiele ...Później w piwnicy Asida zaopiekowała się rannym żołnierzem. Spędził tam noc, ale dowiedziała się o tym tylko matka bliźniaków. Tamten żołnierz był Gruzinem. Uratował się. A może Asida przygarnęła wtedy Giorgiego?! Ale nie pytamy się nawzajem o nic, nie przerywamy sobie nawzajem, my opowiadamy i opowiadamy, w istocie, samym sobie. Dopóki Giorgi pracował przy komputerze, powinnam była przebywać w pobliżu. Mogłam opuszczać dom
tylko wtedy, kiedy on wychodził do kolegów. Nie znałam dokładnego czasu jego powrotu, ale koniecznie miałam na niego czekać, przeważnie wracał podpity. Szumienie Neptuna zdawało mi się pozbawione sensu, dopóki nie zamknęłam się w ubikacji i nie przestudiowałam gruntownie każdego dźwięku. Stopniowo w spokoju Neptuna odkryłam iluzję marzenia sennego i stan, który za każdym razem rodzi odmienne fantazje. Stopniowo zaczęłam rozróżniać, jak bardzo harmonijne były perturbacje wybrzmiewające niczym bicie cerkiewnych dzwonów. Słuchałam nagrań wibracji planet tak długo, aż nauczyłam się ich na pamięć i nie odbierałam już jako muzyki. Giorgi nie zdołał przeszkodzić mi w słuchaniu, teraz nawet bez słuchawek słyszałam Marsa, Wenus,Urana, Neptuna i cały Kosmos. Kiedy w domu rozlegały się przekleństwa męża, walenie pięścią w stół, klikanie komputerowej myszki albo jakikolwiek hałas, czułam skurcz żołądka. Za każdym razem zdawało mi się, że wścieka się na mnie. Kiedy coś nie szło mu w pracy i, wlepiając wzrok w monitor, cedził przez zęby nieprzyzwoite słowa, wbijały się one we mnie jak noże. Oczekiwanie napaści pozbawiało mnie sił na tych parę sekund, dopóki nie wyjaśniało się: na mnie czy nie na mnie skierowany był gniew Giorgiego. Na początku było inaczej. Na początku gotowa byłam sprzeciwiać się całym ciałem, krew szybko przemieszczała się w żyłach i, aby dowieść mojej racji, gotowa byłam walczyć aż do końca, potłuc talerze i pozrywać ze ścian nasze romantyczne zdjęcia, zagrozić opuszczeniem domu... Ale wymierzony przeze mnie policzek kilka razy powracał do mnie z taką siłą, że utraciłam zdolność stawiania oporu. Z czasem dotarło do mnie, o ile jestem słabsza, skurczyłam się jakby, straciłam na wzroście i zwyczajne ciosy było mi znosić łatwiej. W miarę możliwości starałam się unikać targania za włosy. Kącik warg także wyleczyłam. Moją głową uderzano o ścianę; przywykłam chować pod ubraniem pokryte sińcami ramiona i biodra, a na rękach i palcach ślady nie pozostawały w ogóle. W sumie nie było wcale tak strasznie. Słyszałam przecież głos Planet – nie byłam sama. Słyszałam pobrzękiwanie Marsa, zdawało się, że moją twarz muska ciepły wietrzyk z jego „czerwonej pustyni”. W odróżnieniu od Giorgiego i Asidy nie byłam w Abchazji i nie słyszałam, ale mogłam
usłyszeć ostrzegawcze dźwięki zniszczenia w straszliwym szumie Marsa... Kiedy palce zaciskały się na moim gardle, a moja twarz niemal siniała z braku powietrza, czułam już bardzo wyraźnie oddech Urana. A kiedy wybrzmiewał jego rytm, odczuwałam bliskość śmierci. Jednak Uran, wraz ze śmiercią będący planetą seksu i regeneracji, pozostawiał dwie drogi:
Giorgi albo by mnie zabił, albo naparłby na mnie całym ciałem w celu zaspokojenia swej żądzy. Asidzie wojna pozostawiła dziecko. Po wojnie wraz z mężem powrócili do zrujnowanego przez wojnę rodzinnego domu, do spustoszonego ogrodu. Obiecał, że wszystko urządzi. Wypowiedział te słowa bezładnie, w zupełnej bezsilności, kiedy wrócili do pozbawionego dachu domu na jedenastym piętrze, z którego ocalała tylko jedna ściana. Poród zaczął się nocą trzynastego stycznia, gdy w Abchazji świętuje się tradycyjny, prawdziwy nowy rok. Wedle obyczaju, z ziemi wykopuje się zagrzebane w minionym roku wino i zabija się tyle kogutów, ilu jest mężczyzn w rodzie. Liczba pozostałych na zniszczonej fermie kogutów nie odbiegała od liczby pozostałych mężczyzn. Tego ranka zabito jeszcze jednego koguta, aby uczcić narodziny pierworodnego Asidy. Zabrałam moją panamkę do Turcji. Wróciwszy do Pokoju hotelowego nacisnęłam ją sobie na głowę. Ręce mi drżały. Było późno. Giorgi i ja zjedliśmy kolację w restauracji. Wcześniej odbyliśmy wesoły spacer po terenie Topkapi, obeszliśmy otwarte do późna sklepy, kupiliśmy sobie filiżanki do kawy i niewielką cukierniczkę. Giorgi nie lubił kawy, ale pijał ją czasem przeze mnie. Ze śmiechem weszliśmy do restauracji. Kelner zwrócił na mnie szczególną uwagę. W rejonach turystycznych Turcy nieomal przemocą zaciągali nas do swoich kawiarenek czy sklepów...
Giorgi niecałkiem zrozumiał kelnera, który rozmawiał ze mną po angielsku. Z sąsiedniego stolika jeszcze jeden mężczyzna skupił na mnie wzrok. Poczułam się spięta. Co z twoją twarzą, powiedział Giorgi, a po krótkim milczeniu poczynił uwagę na temat mojej czerwonej szminki. Zasłoniłam usta serwetką. Na białym tle odbił się czerwony ślad moich warg. Tymczasem powrócił kelner, przyniósł nam zamówione dania i wypełniony powietrzem ciepły chleb – pitę. Nagle wyciągnął z kieszeni batonik mars, położył go na mojej umazanej pomadką serwetce i powiedział: „Czekolada dla pani!” W moich uszach zadźwięczało brzęczenie Marsa. Popatrzyłam na Giorgiego, uśmiechał się do mnie, ale w jego spojrzeniu była niepewność. Tak bardzo chciałam mieć nadzieję, że się nie zezłości. Był to nasz pierwszy raz za granicą i spędzaliśmy tam dni tak wesoło, niemal uwierzyłam w nasze szczęście. Giorgi roześmiał się i powiedział: „Dopisałabyś numer telefonu na serwetce pod pocałunkiem...” Po czym pchnął nożem pitę. Chleb opadł tak samo jak nasze szczęście, przeobrażając się w płaski lawasz iluzji optycznej. Mars zamienił się w symfonię Plutona. Nie pamiętam jak zakończyliśmy tę kolację. Z trudem przełykałam kęsy. Z wyprzedzeniem znałam rozwój wydarzeń, to wszystko po prostu bardzo mnie już męczyło, fazy Marsa, Plutona, Neptuna, Urana pozbawiały mnie sił życiowych... przed nastaniem kolei Wenus byłam już unicestwiona.
Mojemu mężowi jawiłam się jako najpiękniejsza i najponętniejsza. Mówił o tym tak wiele razy i w taki sposób, także wtedy, kiedy mnie dusił, że widziałam siebie jego oczyma... było mi wstyd, że instynktownie machałam rękoma, a oczy wytrzeszczałam z bólu. Nauczyłam się z godnością znosić ból z dwóch przyczyn: by nie dać mu rozkoszować się moją
słabością, a więc nie uznawać porażki, oraz by nie było mu dane zobaczyć mnie z okaleczoną twarzą – zawsze powinnam być najpiękniejsza i najponętniejsza. Zostałam uwikłana w jego wojnę i sięgałam po cały arsenał zarezerwowany dla mojej płci. Najdoskonalszym środkiem obronnym była wszakże słabość, łzy – dzięki nim obrywałam trochę mniej. Miejsc
pokrytych siniakami nie uznawał za defekty mojego absolutnego ciała. Bywało i na odwrót – krwiak na biodrze przyprawiał go o wielki przypływ namiętności, niczym kolana, zaczerwienione w efekcie długotrwałego seksu w ulubionej pozycji.
Giorgi skrupulatnie leczył moje rany słowem i pieszczotą. Zdejmował mi z głowy panamkę tak ostrożnie, jak wyprowadza się spod stołu dziecko, które ukryło się tam ze strachu. Giorgi czuł się winny, a ja – poszkodowana...On wyrządził mi krzywdę, a ja – przyjmowałam z godnością należną mi rekompensatę. W życiu było inaczej. Po wojnie nie mogłam uwolnić się od poczucia winy w stosunku do Giorgiego. Czułam nieustanną  odpowiedzialność za traumę wywołaną przez wojnę. W czasie naszych pieszczot żarliwie całowałam widoczne piętno – długą, ciemną szramę na prawym boku. Nie tylko Giorgi potrafił zaleczyć moje rany, ja także leczyłam go całym moim istnieniem. Dręczyło mnie poczucie winy wobec Asidy i wszystkich tamtych ludzi, naznaczonych przez wojnę. W niespokojnym okresie  mój wujek zawiózł mnie do Szwajcarii. Czego tylko nie robiła moja rodzina, aby rozdzielić Giorgiego i mnie! Okres,
który dla wielu ludzi w Gruzji był najcięższy, dla mnie był najłatwiejszy ze wszystkich. Giorgi poszedł na wojnę przez mój postępek (młodymi często powoduje motywacja osobista). Dowiedziałam się o tym zbyt późno... Powracającego z wojny męża przywitałam już w Tbilisi, gotowa zrekompensować mu wszystko to, czego go pozbawiłam. Zapomniałam o
charakterze Giorgiego, o jego przeszłości, o trudnościach nie do podołania, i o wszystko obwiniałam wojnę. Zapomniałam o europejskim spokoju i stabilności, niezbywalnych prawach człowieka i relacjach partnerskich... Jedynym, co zostało mi po Szwajcarii, była szara panamka, ale nawet ją Giorgi, niby niechcący, zrzucił z mostu w Stambule, łączącego Europę i Azję. Wojna stała się dla Giorgiego podstawową i wieczną wymówką. Wojna miała decydujące znaczenie w historii „Asidy”. Mąż Asidy już nie rysował. Uczta, wydana z okazji narodzin
dziecka i starego Nowego Roku, przerodziła się w codzienną pijatykę. I na trzeźwo, i po pijanemu, powtarzał stale to samo: „Ja nikogo nie zabiłem... Nikogo nie zabiłem”. Asida nie zdołała pomóc mężowi, napawała się długo  oczekiwanym macierzyństwem i doglądała męża niczym dziecka. Jedyną planetą, której od samego początku słuchać nie chciałam, była Ziemia. Nasza Ziemia grała najdziwniejszą symfonię. Spośród nagrań NASA chyba tylko to jedno było autentyczne. Teraz, gdy ja, historia „21”, przebywam tam, mogę stwierdzić z całą stanowczością – w Kosmosie panuje cisza. Planety wyznaczone dla nas,kobiet nie emitują dźwięków. Istnieją wędrowne gwiazdy, które pozostawiają po sobie ślad, ale nie dźwięk. Znam je wszystkie, sama jestem taką włóczęgą, sama jestem perturbacją... odsuniętą i oderwaną od życia. Jak już podkreślałam, czas nie jest tu podzielony na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość...
Fale, krzyk, łzy, jęk, śmiech, wypchnięty z ciała człowieka, potężniejszy jest od dźwięku emitowanego przez jakąkolwiek maszynę, wynalazek techniczny, naturalny kataklizm, zwierzęta, pociski, gromy czy wybuch atomowy. Głos ziemi to summa wszystkich tych głosów, jedna wielka polifonia, wołająca o pomoc, przeważnie – głosami kobiet i dzieci. Myśl o uwolnieniu się od Giorgiego nie miała sensu.Mój maż nie dopuściłby do tego. Ja również nie chciałam porzucić wojny i nie byłam w stanie nawet myśleć o tym, że miałabym dzielić łoże z innym mężczyzną. Byłam pewna, że nikt nie pieściłby mnie tak, jak Giorgi. Zapewne rzeczywiście nie sposób osiągnąć tego stopnia namiętności, który zachodzi w kręgu, na który składa się gotowość do popełnienia zbrodni, zrozumienie, lęk przed utratą, niewola, przebaczenie, odnowione wyznanie miłości i ponowne zawładnięcie odepchniętym podczas konfliktu ciałem. Krąg ten jest nierozerwalny, to skomplikowana droga od bólu do zaspokojenia, najzdradliwszy z mostów pomiędzy mężczyzną a kobietą. Nie byłabym w stanie wyjaśnić tego żadnemu człowiekowi, ale nie było to nawet potrzebne. Spoglądając na cudze, monotonne i skrajnie nudne życie wiedziałam z całą pewnością, co było u mnie. Giorgi i ja nie nudziliśmy się nigdy. Na tle znajomych mężczyzn zdradzających moje przyjaciółki, szczerze doceniałam wierność mojego męża. Jeśli cokolwiek miało miejsce, to zapewne jedynie tam, gdzie sytuacja narzuca nam swoje prawa, gdzie okoliczności biorą górę, wciągają w wojnę, znowu i znowu...W rzeczywistości Giorgi chciał ode mnie wszystkiego – i miłości, i wojny, i śmierci.


Mąż Asidy zmienił się tak bardzo na skutek pijaństwa,że ktoś, kto go dawno nie widział, nie poznałby go na ulicy. Niezmiennym pozostawało jedynie przywiązane doń zdanie, które jeszcze w ostatniej chwili powtarzał Asidzie usiłującej odebrać oszalałemu mężowi broń. Przesiąknięta alkoholem świadomość wytężyła ostatnie siły,drżące, zdrętwiałe palce odwiodły kurek rewolweru.Rozległ się wystrzał... Nie huk rewolweru, a westchnienie Asidy uniosło się do nieboskłonu i pojednało z wielogłosem ziemi. Głos ludzki jest najbardziej przejmujący. Chybła i jej mąż na sekundę spojrzeli na siebie; popatrzyli na siebie pierwszy raz po wojnie... Liczba kogutów przeznaczonych na stracenie nie uległa zmniejszeniu, w noworoczny poranek liczbie tej utrącono głowy. Wszak zgodnie z tą tradycją ludzi rachowano ze względu na ich płeć – kula trafiła Asidę. Giorgi znalazł w toalecie moje słuchawki. Przedtem próbowałam już zapomnieć o symfonii planet, uwolnić się od nich... i, kto wie, może nie tylko od nich... Rozsierdzony Giorgi wpadł do kuchni, cisnął mi w twarz moje słuchawki, można by pomyśleć, że oto przyłapał mnie na niewybaczalnej zdradzie. Nie słucham już planet – powiedziałam, ale Giorgi mnie nie słyszał. Oszukujesz mnie, w czym jeszcze mnie oszukujesz, oszukujesz mnie we wszystkim, ryczał w wściekle. Do dźwięków wibracji Ziemi dołączył nie tylko jego, lecz także i mój głos – mój ostatni szloch. Nie opowiem wam ze szczegółami tego, jak zabił mnie Giorgi, nie opowiem, bo naprawdę zabito mnie przecież o wiele wcześniej. Dotąd  nie miałam nawet imienia. Byłam zaledwie dwudziestoma jeden gramami, ale miałam już, rzecz jasna, górne i dolne kończyny, i biło już moje serce, i miałam już wykształcony centralny układ nerwowy, w tym także nerw błędny... Posiadałam szczękę, zalążki zębów, słuch oraz zewnętrzne narządy płciowe... Padłam ofiarą selektywnej aborcji, wyrok wydała na mnie  ujawniona już przez USG płeć: dziewczynka. Ojciec nie dopuszczał nawet myśli o narodzinach córki, matka nosiła mnie jeszcze przez kilka dni, wyrosłam do dziewięciu centymetrów...Byłam wdzięczna nawet za te dni, byłam wdzięczna za każdy dzień. My, nienarodzone martwe dziewczynki, nie jesteśmy kłamczuchami, po prostu przez cały czas usiłujemy pojąć, co by było, gdyby nasza matka nie dokonała aborcji, gdyby nie zauważyła ciąży lub lekarze popełnili błąd przy ustaleniu płci, a my przeżyłybyśmy, dajmy na to, na Ziemi. Z tego malutkiego kosmosu do Kosmosu prawdziwego dostałybyśmy się poprzez
planetę ludzi. I otrzymałybyśmy możliwość doświadczenia całego bólu i całej radości, których niemal nigdy nie doceniają ci, którzy ich zaznają. My także miałybyśmy naszą historię. Istniałaby dramaturgia i szansa na dramaturgii tej zmianę.My, nienarodzone dziewczynki. Utwierdzamy się w przekonaniu, że narodziny byłyby gorsze od nienarodzenia, i gdyby nie
rodzice, to ktoś inny zabiłby nas później... Nas, dziewczynki, zabito by z całą pewnością... Wypchnięte z życia perturbacje, błąkające się po Kosmosie nienarodzone dusze, skazane na brak historii...

1.11.2014
Tłumaczenie: Marcin Gaczkowski

Wspomniała o okupowanym terytorium Abchazji i trudnościach, przez które przechodzą odseparowane od siebie rodziny. Jedynym miejscem spotkania jest neutralne terytorium stworzone dzięki organizacjom międzynarodowym. Na jednym z takich spotkań, autorka, będąc jeszcze dziennikarką, miała możliwość porozmawiania o dwóch stronach barykady. By bliżej poznać historię ludzi, powstało zadanie, w którym dwóch uczestników z terytorium Abchazji musiało napisać tekst literacki na temat jakiegoś wydarzenia, momentu z wojny. Następnie taką historię trzeba było opowiedzieć całemu audytorium. Było to spokojne zadanie, które łączyło wszystkich ludzi. Pisarka wspomniała tu o bardzo ważnej kwestii. Mianowicie, historie, które opowiadamy innym, stają się naszymi historiami. Celem literatury jest nie tylko przeczytać, ale i stać się częścią tego co ona przekazuje. Pani Ekaterine wspomniała też o głównej tematyce swojej powieści, jaką jest przemoc. Przemoc wojenna oraz wewnętrzna. Przemoc wobec kobiet.

Po przeczytaniu reszty tekstu, pojawiły się różnorodne pytania ze strony publiczności. Pytano o podobieństwo języka gruzińskiego do węgierskiego oraz ugrofińskiego, starano się ustalić jaka jest rola Gruzinów oraz Gruzinek w życiu codziennym czy też zastanawiano się nad najtrudniejszym komponentem języka polskiego. Dyskutowano również o planetach, wibracjach dźwiękowych i kosmosie.

iekawą kwestią, która wywołała długą dyskusję, był brak rodzajów (żeńskiego, męskiego) w języku gruzińskim. Publiczność zwróciła uwagę na to, że słowo literatura jest rodzaju żeńskiego. W związku z tym, zadano autorce pytanie: Co Pani myśli o współczesnej roli kobiety w literaturze? Pisarka przytoczyła pewne wspomnienie. Kiedyś brała udział w pewnym konkursie literackim, zajęła w nim drugie miejsce. Dowiedziała się, że było to drugie miejsce, ponieważ była kobietą oraz dlatego, że jej utwór nie różnił się od utworów pisanych przez mężczyzn. Dodała również, że dopiero dzisiaj kobiety mają możliwość słowa i powinny to wykorzystywać. Nie bez powodu hasłem gruzińskiego ruchu ochrony praw kobiet jest „Język gruziński nie odróżnia rodzaju męskiego od żeńskiego, czemu odróżniasz Ty?”. Kontynuując, Pan z audytorium uznał, że może nie jest wcale tak, że język nie rozróżnia rodzajów, tylko może Gruzini nie zauważają kobiet. Autorka jednak odpowiedziała, że uważa, iż język jest „większy” niż zjawisko ignorowania płci. Dodała, że już w dwunastym stuleciu nie rozróżniano płci. Język nie odnosi się do tolerancji. W tym miejscu wspomniano również o różnych tłumaczeniach słów takich jak: matka, ojciec, kobieta/człowiek, mężczyzna/człowiek – szanowani, człowiek oraz Człowiek jako odzwierciedlenie ludzkości.

Wnętrze klubu "Proza" stwarzyło niezapomniany klimat dla prozy Togonidze

Na koniec spotkania, autorka poprosiła osobno mężczyzn oraz osobno kobiety, o wybranie jednego polskiego słowa, którego się nauczy i które będzie jej źródłem inspiracji w przyszłych tekstach. Pojawiały się takie wyrazy jak: kocham, miłość, przyjaźń, posłuszeństwo, nadzieja, radość czy też suweren. Ostatecznie, po dłuższej dyskusji, wybrano wspólnie słowa: najlepsze spotkanie. Pani Togonidze podziękowała za „najlepsze spotkanie” i możliwość rozmowy: od literatury do kosmosu.

Zobacz zapis filmowy spotkania zamieszczony na kanale Youtube.com

 

Zdjęcia: Rafał Komorowski
Relacja: Paulina Maciejczyk

.

 

 

 


Komentarze

Komentując naszą treść zgadzasz się z postanowieniami naszego regulaminu.
captcha

Poinformuj Redakcję

Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.

Twoich danych osobowych nie udostępniamy nikomu, potrzebujemy ich jedynie do weryfikacji podanej informacji. Możemy do Ciebie zadzwonić, lub napisać Ci e-maila, aby np. zapytać o konkretne szczegóły Twojej informacji.

Twoje Imię, nazwisko, e-mail jako przesyłającego informację opublikujemy wyłacznie za Twoją zgodą.

Zaloguj się


Zarejestruj się

Rejestrując się lub logując się do Portalu Księgarskiego wyrżasz zgodę na postanowienia naszego regulaminu.

Zarejestruj się

Wyloguj się